niedziela, 10 lutego 2013

Nurek - to brzmi dumnie.

Koh Tao to niewielka wysepka w zatoce Tajlandzkiej, która poza backpakerskim klimatem i wolno płynącym czasem znana jest również jako miejsce, gdzie wiele osób zaczyna swoją przygodę z nurkowaniem. Na Koh Tao na każdym kroku można spotkać szkoły scuba divingu (było też kilka ofert free divingu, czyli nurkowania bez żadnego sprzętu, ale tym razem się nie skusiliśmy), które oferują chyba wszystko, co może sobie wymarzyć każdy nurek. Nas ściągnęła w te strony właśnie chęć zrobienia kursu, dzięki któremu moglibyśmy odkrywać Azję również pod wodą.


Zanim jednak wylądowaliśmy na Wyspie Żółwia (tak bowiem z tajskiego należy tłumaczyć Koh Tao), spędziliśmy prawie 2 dni na sąsiedniej Koh Phangan. Miejscówka ta znana jest przede wszystkim z imprezy Full Moon Party. My dotarliśmy tam akurat w czasie, kiedy odbywał się Half Moon Festival (bo przecież każda okazja do imprezy jest tak samo dobra). Zgodnie stwierdziliśmy jednak, że we dwójkę chyba średnio byśmy się bawili przy muzyce electro i bez większego żalu odpuściliśmy sobie zabawę w dżungli. W zamian większość czasu spędziliśmy na bumelowaniu na hamakach i poznawaniu okolicy. Trzeba przyznać, że i jedno i drugie wyszło nam całkiem nieźle, bo w końcu trochę sobie odpoczęliśmy, a ponadto dość przypadkowo bardzo dobrze sobie podjedliśmy w lokalnej knajpce Thai Smile (jak na razie kurczak z imbirem z tej miejscówki prowadzi w moim prywatnym rankingu najlepszych dań tajskiej kuchni).

Nic nie robić, bumelować, chłodno piwko w cieniu pić.

A jak ktoś nie pije alkoholu to może raczyć się shakami.

Wyczilowany tryb życia udziela się wszystkim na wyspie Koh Phangan.

Z Koh Phangan w 2 godziny promem przeskoczyliśmy na Koh Tao, gdzie łącznie spędziliśmy 6 dni z czego 4 przeznaczyliśmy na nurkowe szkolenie. Mimo zatrzęsienia ofert wybraliśmy ekipę z Davy Jones Locker, która w 120% spełniła nasze oczekiwania. Nie tylko ekonomicznie wyglądała najlepiej (9000TBH za kurs open water, w tym 4 noclegi w bungalow tuż przy plaży i raz dziennie wyżywienie w pobliskim barze, a na dokładkę jeden extra dive), ale również instruktor spisał się na medal, bo pomógł Adze przezwyciężyć lęk przed zdejmowaniem maski pod wodą. A uwierzcie mi, był moment, że Pchełka myślała już o zakończeniu kariery niedoszłego nurka.

Mimo chwili zwątpienia, Adze udało się przezwyciężyć lęki i ostatecznie dołączyć do grona nurków.


Egzamin z teorii, okazał się formalnością, jednak była krótka chwila, że zakuwaliśmy aż pot się z nas lał. Test z umiejętności praktycznych też raczej nie należał do stresujących, jednak Agi obawa przed przypadkowym wciągnięciem wody nosem, powodowała że w niektórych momentach serce zaczynało jej szybciej bić. Na szczęście wszystkie próby w morzu poszły jak z płatka, dzięki czemu bycie nurkiem stało się radosnym faktem. W ramach oblewania poszliśmy na shaka i lody - kupno szampana na Koh Tao mogło by nas doprowadzić do ruiny.

A zarzekaliśmy się, że po ukończeniu studiów nie będziemy już zakuwać.


Open water diver w akcji.

Polsko-szwedzko-niemiecko-angielsko-belgijska ekipa nurków prosto z Koh Tao.

Na wyspie turyści mieszają się lokalsami. Jednych i drugich jest tu chyba tyle samo - po 45%. Pozostałe 10% stanowią wszędobylskie psiaki z mało domieszką kotów. Zanim wyruszyliśmy do Azji, zastawialiśmy się nieraz jak to będzie właśnie z psami podczas podróży. Czy będą miały właścicieli, czy może raczej będą latać bezpańskie, jak będą wyglądać i czy będą zadbane, no i przede wszystkim czy będą groźne? Przez 2 tygodnie widzieliśmy już kilkadziesiąt psiaków i musimy przyznać, że póki co jesteśmy pozytywnie zaskoczeni. Wszystkie spotkane dotychczas zwierzaki były przyjazne albo w najgorszym przypadku obojętne. Często latają gdzie popadnie ale mają właścicieli. Rzadko trafialiśmy na jakieś zabiedzone przypadki, stąd wnioskujemy, że psom w Tajlandii powodzi się całkiem nieźle. O psach na talerzu też jeszcze nie słyszeliśmy. Jak będzie dalej? Pożyjemy zobaczymy.

Pieskie życie.

Lucky na talerzu?!? Na szczęście tym razem w menu tylko krewetki.

Nasze wieczory wyglądały mniej więcej tak.

Po dwóch tygodniach słonecznej zimy na wyspiarskich plażach z lekkim żalem opuszczamy południową Tajlandię i powoli kierujemy się na północ w stronę Bangkoku. Aby tam dotrzeć czeka nas jeszcze 3 godzinny rejs promem do Chumphon, a stamtąd już tylko 7 godzin pociągiem (opóźnień póki co nie wliczamy do rozkładu) do stolicy. Ale o tym wszystkim dopiero w kolejnym odcinku.

1 komentarz:

  1. Congrat.Córciu kolejnego dyplomu.Szkoda,że na tych na tych naszych uczelniach od sportu i turystyki tego nie uczą.Filmik o nurkowaniu trochę rozczarowuje,ale to się da nadrobić na rafie w Egipicie lub Australii.. jp

    OdpowiedzUsuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE