sobota, 16 marca 2013

Czerwone zachody nad Inle Lake.

Jezioro Inle Lake wyobrażaliśmy sobie jako ciche miejsce, gdzie będzie można się trochę zrelaksować na zacisznej plaży, popływać w chłodnej wodzie i pobyć na łonie natury. Rzeczywistość okazała się jednak trochę inna. Plaż w ogóle nie było, ciszę skutecznie zakłócały niezliczone łodzie motorowe, które non stop obwoziły turystów, a ewentualna kąpiel wiązała się z pewnym toaletowym ryzykiem, tonącym na dnie jeziora. Nie oznacza to jednak, że od razu chcieliśmy stamtąd uciekać. Miejsce, mimo wspomnianych wyżej minusów, okazało się bardzo wyjątkowe, a pobyt tutaj na pewno będziemy długo wspominać. Pozytywnie!

środa, 13 marca 2013

Pagodowanie w Bagan.

Podróż autobusem z Mandalay do Bagan miała trwać 7 godzin, od 22 do 5. Stwierdziliśmy więc, że jest to całkiem dobre rozwiązanie, bo będziemy mogli przespać, nie stracimy dnia na podróż, a także zaoszczędzimy pare dolków na noclegu. Plan był całkiem dobry, a ewentualne opóźnienie, którego byliśmy niemal pewnie, działało na naszą korzyść. Okazało się jednak, że teoria teorią, ale w praktyce wygląda to trochę inaczej. Możecie sobie wyobrazić nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że podróż zamiast planowanych 7, trwała tylko 4.5h!

sobota, 9 marca 2013

Szok kulturowy w Birmie

Już pierwsze godziny po przylocie do Birmy (obecnie zwanej Myanmar - my dla ułatwienia czytającym pozostaniemy przy wersji używanej w Polsce) zwiastowały, że wizyta w tym kraju będzie inna od dotychczasowych. I nawet nie chodzi o to, że na lotnisku zostaliśmy zaatakowani przez kilkunastu taksówkarzy, którzy niemal siłą, popychając nas na zmianę, próbowali doprowadzić do swoich samochodów. Dość podobne sytuacje zdarzały się już bowiem w Meksyku, a nawet w Kanadzie. Mam na myśli to, co zobaczyliśmy po wyjściu na zewnątrz po kontroli paszportowej. Przez dłuższą chwilę nie mogliśmy się oprzeć wrażeniu, że jakimś cudem przenieśliśmy się w czasie. To był chyba tak zwany szok kulturowy.

Mingalabar Myanmar

wtorek, 5 marca 2013

Bangkok po raz drugi.

2 dni, które spędziliśmy w Bangkoku przed wolontariatem ze słoniami, pozwoliły nam tylko trochę liznąć miasto, gdyż na stolicę Tajlandii pewnie i tydzień to za mało. Niemniej jednak do tej miejskiej dżungli wracaliśmy bardziej z musu niż z wyboru (naszym celem było wyrobienie wizy myanmarskiej), zwłaszcza po okresie spędzonym na tajlandzkich peryferiach. Nie oznacza to jednak, że jechaliśmy tam za karę. W końcu to Bangkok, a tam się przecież chyba nie można nudzić.

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE