piątek, 8 lipca 2011

Canada Day pod amerykańską chmurką

W końcu nadszedł długo wyczekiwany weekend. 3 dni wolnego zdecydowaliśmy się spędzić poza Toronto, aby trochę odpocząć od miejskiego zgiełku. Nasz pomysł spędzenia Canada Day, czyli kanadyjskiego dnia niepodległości, okazał się identyczny jak setek Kanadyjczyków, którzy na urlop wybrali się do sąsiednich Stanów..... na zakupy. Zabawny obrazek, kiedy praktycznie cały parking przed outletami zastawiony był samochodami z rejestracjami rodem z Ontario. Amerykańskie ceny, nie dość że dużo niższe od kanadyjskich i dodatkowo niemal pozbawione kosmicznego podatku (niecałe 4% w porównaniu z 13%), potrafią w dzień świątecznych przyciągnąć do sklepów chyba nawet największych patriotów.


Dla nas wypad do USA był częścią większego planu, o którym już wkrótce napiszemy więcej. Przede wszystkim chcieliśmy otrzymać na granicy papierek, który przez 6 miesięcy umożliwia bezproblemowe wjeżdżanie do Stanów. Bo to, że mamy wizy na 10 lat, wcale nie oznacza, że możemy przekraczać granicę jak nam się podoba. Do tego potrzebna jest właśnie taka kartka, za której otrzymanie każdorazowo trzeba płacić 6 dolków. Pierwszą, którą wyrobiliśmy podczas zeszłorocznego wypadu na Niagarę, musieliśmy oddać w maju. Przezornie już teraz odebraliśmy kolejną, gdyż nie chcieliśmy ryzykować, że nas odprawią z kwitkiem w późniejszym terminie, widząc że nasz kanadyjska wiza dobiega końca. Na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem i do 29 grudnia mamy spokój.


Zanim przekroczyliśmy granicę zawitaliśmy jeszcze do Niagara-on-the-Lake, niewielkiej miejscowości, o której słyszeliśmy wiele pozytywnych opinii. Mimo tylko 2 godzin które tam spędziliśmy, byliśmy zachłyśnięci klimatem tego ponad 200-letniego miasta. Przyozdobione kolorowymi kwiatami ulice, po których śmigały dorożki, wiekowe budynki utrzymane w nadzwyczaj dobrym stanie oraz udzielający się wszystkim spokój, to wszystko sprawiło, że jeziorowa wersja Niagary wydała nam się trochę nierealna, taka bajkowa. Z poziomu parkowej ławeczki mogliśmy przyjrzeć się jak rzeka Niagara wpływa do jeziora Ontario oraz zobaczyć co się dzieje w Toronto podczas naszej nieobecności – mimo dzielących nas prawie 100 kilometrów, po drugiej stronie jeziora widoczne były kontury miasta. Na pożegnanie spiliśmy jeszcze po butelce piwa w lokalnej knajpie, gdzie nasz rewelacyjny nastrój podtrzymywała muzyka grana przez człowieka orkiestra. Uzdolniony grajek dał próbkę swoich umiejętności w grze na gitarze, harmonijce i pianinie. Normalnie do "Mam Talent" go.




Na kamping Silver Lake dotarliśmy w piątek wieczorem, a dokładniej mówiąc niewiele przed północą. Poślizg w czasie wyniknął z tego, że zapomnieliśmy zapisać namiary naszego celu. Poza imieniem właściciela pola kempingowego (Al), które zapamiętałem podczas rozmowy telefonicznej 2 tygodnie wcześniej i nazwą jeziora, nie mieliśmy żadnych dodatkowych informacji – ani adresu, ani numeru telefonu, nic. Chyba za bardzo podjaraliśmy się biwakiem, bo zazwyczaj takie wpadki nam się nie zdarzają. Dodatkowo dwukrotnie udało nam się ominąć zjazdy z autostrady, więc podróż się trochę przeciągnęła. Mimo że przybyliśmy już grubo po zmroku, postawienie namiotu zajęło nam niecałe 10 minut. Niesamowita jest jak zmieniła się technologia na przestrzeni lat. Kiedyś namiot nie dość że ważył z 10 kilo, to jeszcze postawienie go było niezłym wyzwaniem. Zresztą rozstawienie byłoby i szybsze, gdyby nie fakt, że robiliśmy wszystko jedną ręką – w drugiej trzymaliśmy bowiem niezbędnego w takich sytuacjach browarka.



Kamping na którym nocowaliśmy, różnił się nieco od polskich. To znaczy obozowisko wyglądało podobnie – było miejsce żeby się rozbić, z dostępem do wody i prądu oraz toaletą z prysznicami w pobliżu. Ciekawym rozwiązaniem był również żelazny pierścień, coś jak ze studzienek kanalizacyjnych, wewnątrz którego robiliśmy sobie ogniska. Każda grupa miała takie cudo do własnej dyspozycji i dzięki temu mogła rozpalać ogniska w dowolnym miejscu. Była nawet lodówka, z której każdy mógł sobie kupić worki z lodem – wystarczyło w plastikowym pojemniku zostawić $2, bo nikt tego nie pilnował. Główna różnica polegała jednak na tym, że wśród wszystkich przyjezdnych jako jedyni nocowaliśmy pod namiotem. Pozostali natomiast mieszkali w przyczepach kempingowych, ale takich ze 2 razy większych niż te, które widzieliśmy na polskich drogach, oraz w RV (recreational vehicle, czyli takich większych kamperach), które często nazywane są również motorhome – znaczy się domy na kółkach. Nasz namiot na tym tle wyglądał jak Fiat 126p przy Hammerze. Mało tego w pobliskiej przystani zacumowane były motorówki i niewielkie jachty, które pewnikiem należały do każdego z przybyłych na „pole namiotowe”. Nawet grille mieli tak wypasione, że nasza przenośna pchełka na brykiet wyglądała jak z epoki kamienia łupanego. Na szczęście, aby się dobrze bawić, te wszystkie cuda nie są potrzebne. Przynajmniej na razie.




Dla tych, którzy lubią liczby, miejsce pod namiot na polu kempingowym, kosztowało nas 25 dolarów za noc, czyli całkiem sporo. Zwłaszcza, że z czwartku na piątek spaliśmy w hotelu Holiday Inn i za nocleg dla 3 osób zapłaciliśmy $43. Z tym że akurat tutaj zadziałała zniżka, którą Aga i Wojtek mają dzięki pracy w hotelach. Cóż, możliwość obcowania z naturą też ma swoją cenę.


Całą sobotę spędziliśmy robiąc słodkie nic. Jezioro, przy którym się rozbiliśmy, miało około 5 kilometrów długości, ale okazało się, że w okolicy nie ma żadnej plaży, aby sobie popływać. Ciężko nam było w to uwierzyć, ale niemal cała linia brzegowa była zajęta przez "domki" letniskowe. Nawet nabrzeże naszego kampingu zajęte było przez marinę. Mimo że jezioro i tereny dookoła są częścią parku stanowego Silver Lake, zwykły zjadacz chleba chcący sobie poleżeć przy jeziorze poczuje się rozczarowany. My postanowiliśmy wynająć łódkę, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Przez jakieś 6 godzin bujaliśmy się po jeziorze łapiąc słoneczne kolory. Dobrze, że łódka miała silnik, bo ciężko byłoby wiosłować jedną ręką - druga zajęta była przez piwny balast. Po niemal całym dniu na wodzie wyglądaliśmy jak czerwonoskórzy, a Wojtek to prawie jak pijaczek spod monopolowego – taki miał czerwony nos.



Dzień zakończyliśmy ogniskiem z polskimi kiełbasami z Wallmarta. Niestety z Polskim smakiem nie miały one zbyt wiele wspólnego. W ogóle nasze wypady po chrust do lasu stały się małą atrakcją turystyczną dla sąsiednich biwakowiczów. My robiliśmy to na oldskula, a cała reszta po prostu kupowała za 4 dolki worek z 7 kawałkami drewna. Co kto lubi.



Ostatni dzień wypadu był gwoździem programu podczas naszej wycieczki. Zapewne każdy kiedyś słyszał o Wielkim Kanionie, a niektórzy szczęśliwcy mieli nawet okazję widzieć ten niesamowity cud natury. Jestem przekonamy jednak, że żaden z was nie ma pojęcia, że istnieje również Grand Canyon of the East, czyli Wielki Kanion Wschodu. Jest on główną atrakcją parku stanowego w Letchworth, w którym na wędrówkach spędziliśmy całą niedzielę. Na pewno nie jest tak spektakularny jak jego Zachodni brat, ale również wywołuje niesamowity podziw. Sami zresztą zobaczcie i oceńcie.




I co podoba się? No to jeszcze kilka fotek z Letchworth Park.





Na koniec jeszcze, już w drodze powrotnej do domu, zupełnie przypadkowo wylądowaliśmy na paradzie odbywającej się z okazji amerykańskiego dnia niepodległości. Szybko wtopiliśmy się w tłum tubylców i przez prawie 30 minut razem z nimi przyglądaliśmy się patriotycznemu pochodowi. Największy entuzjazm wywoływały jednak słodycze rozrzucane przez uczestników parady. Szczególnie dzieciaki miały ubaw, łapczywie kolekcjonując słodkie trofea do wielkich siatek.




Warto wspomnieć, że ta świąteczna impreza odbywała się w bardzo swojsko brzmiącej wiosce. Przez moment więc poczuliśmy się prawie jak w domu. Przy okazji pozdrawiamy wszystkich "wieśniaków" z Warszawy.



15 komentarzy:

  1. 25 dolców to tanio, w kanadyjskich parkach nocleg to ponad $40 ;) Okolice przepiękne. A z wizą odpowiedzieliście na pytanie, nad którym się zastanawiałam ostatnio - czy jak sobie pojadę i przekroczę spokojnie, bez bagażu granicę przy Niagarze to mam potem spokój na 6 miesięcy, czy to tak prosto nie działa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. $40?!?! o cholera, to niezle sie cenia. trzeba bedzie na dziko sprobowac:)

    a z wiza dziala dokladnie tak jak piszesz. przynajmniej w naszym przypadku zawsze tak bylo. zreszta za pierwszym razem zrobilismy tak jak: bez bagazu po moscie na 2 strone...

    OdpowiedzUsuń
  3. Kinga...tylko musisz miec wize, bo bez wizy nie dosc ze granicy nie przekroczysz to jeszcze moze byc niespokojnie ze probujesz;/
    Wojtek

    OdpowiedzUsuń
  4. Super zdjęcia, aż by się chciało tam być:) Czy długo czekaliście na wizę do Kanady? Bo tak myśle zeby moze na 2 latka gdzieś wybyć jeszcze przed 30-tka puki sie ma siłe i zapał:).Pozdrawiam!bw

    OdpowiedzUsuń
  5. skoro przed 30tka to polecam program IEC (international experience canada). my i sporo znajomych tu na miejscu jest wlasnie z tego programu. wyrobienie takiej wizy to kwestia kilku tygodni i chyba 400zl, jak juz ma sie wszystkie papiery (niekaralnosc, potwierdzenie srodkow na koncie $2500, cv). szczegoly znajdziesz tutaj: http://www.canadainternational.gc.ca/poland-pologne/work-travail/index.aspx?lang=pol
    w razie pytan wal jak w dym. ewentualnie mozesz jeszcze zobaczyc forum http://www.polcan.fora.pl/ - duzo praktycznej wiedzy.
    powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki wielkie za info.! Jak nic pracowo-lepszego nie trafi się w "krainie deszczu", to można próbować czegoś nowego w przyszłym roku lub pod koniec tego :). Pozdrawiam!! bw

    OdpowiedzUsuń
  7. Wojtek: dlaczego myślisz, że próbowałabym się dostać do USA bez amerykańskiej wizy? :))))))

    OdpowiedzUsuń
  8. Daniel: mnie ta cena aż tak nie zszokowała, bo europejskie są podobne, np we Włoszech za dwie osoby, namiot i auto płaciliśmy okolice 30 euro. Hiszpania też w tym zakresie. A na co lepszych campingach można było więcej zapłacić :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Koala: chyba sobie jaja robisz z powaznych ludzi:) wyglada no to ze ja w innym swiecie cenowym zylem. no ale nic dziwnego jak prawie 10 lat pod namiot nie jezdzilem. ciekawe jakie w Polsce ceny maja.

    a Wojtek gdzies przegapil fakt ze wize juz dostalas.hehe:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedyś, tez z jakieś 10 lat temu mieliśmy taką przygodę z namiotem w Złotym Potoku (woj.śląskie), ze pani - właścicielka domku agroturystycznego pozwoliła rozbić namiot za 20zł/noc na 4 osoby + korzystanie z łazienki w domu, lecz po jednej dobie już się rozmyśliła i ciepłą wodę nam zakręciła:):) - skąpa osoba to była haha:). Następnego dnia znalezlismy lepszą opcje - spanie w nowym domu, średnio wykończonym + łazienka, a cena taka sama za 4 osoby! Co roku własnie w lipcu odbywa się tam Lato Filmowe na zewnątrz - polecam, choć miejscowość nie jest jakaś super, ale znajduje się tam Zamek Krasińskich, jezioro, skałki, stadnina koni i hotel. bw

    OdpowiedzUsuń
  11. W Polsce ostatni raz byłam pod namiotem z 5 lat temu, w Dębkach. Było dość tanio, nie pamiętam dokładnie ale coś ze 20 zeta chyba płaciłam, był to jednak jeden z tańszych kempingów. W Polsce problem jest taki, że nadal warunki są nieporównywalne do europejskich, więc jak przyjechałam do Hiszpanii to przeżyłam lekki szok na widok basenu na polu namiotowym :)
    Sprawdziłam z ciekawości Międzyzdroje - 32zł za dwie osoby, namiot, auto, bez prądu. Dębki - 46zł, inne pole 36zł. Plus opłaty klimatyczne, oczywiście :)

    Namiot już od kilku lat nie jest synonimem tanich wakacji, choć jak się poszuka, to nadal może wyjść taniej niż domki.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zapomniałabym - najdroższy był zwykle Hel (bo tam całą Wawa jeździ), chociaż widzę, że Dębki (na początku półwyspu) już też powoli dorównują cenowo. Za te ponad 40 zeta masz zero cienia i dość słabe łazienki, w których trzeba brać prysznic o niestandardowych godzinach, bo w standardowych laski się kąpią, wcierają kremy, suszą włosy, robią wieczorowy makijaż, czyli jest sajgon i kolejki. Dodatkowo kempingi tam są przepełnione, bo wszyscy na deskę i kite'a zjeżdżają się lansować. Tam faktycznie lepiej poszukać kwatery, co zresztą zrobiliśmy rok temu :)

    Porównując siłę nabywczą pieniądza i warunki, okolice 30 euro u południowych sąsiadów stają się bardzo atrakcyjną ofertą... Niestety w Polsce nadal z wieloma turystycznymi ofertami jesteśmy po prostu śmieszni.

    OdpowiedzUsuń
  13. BW - mam wrazenie ta pani wyszla z zalozenia ze jak ludzie spia w namiotach to sie myc nie musza i stad jej zdziwienie:)

    OdpowiedzUsuń
  14. p. Koala - widze ze z niejednego kempingu chleb jadlas. bede musial sie ostro wziac do roboty i nadrobic stracony czas.

    tak sie zastanawiam jak to wyglada z biwakowaniem na dziko np. w Kanadzie, w Polsce czy w pozostalej czesci Europy. oczywiscie zdaje sprawe z braku wody z kranu i toalet ale interesuje mnie czy jest to popularne no i przede wszystkim legalne.

    OdpowiedzUsuń
  15. Lubię jeździć pod namiot, bo lubię objazdowe wypady :) Zamiast zaklepywać noclegi w różnych miejscach po prostu pakujesz namiot i jedziesz gdzie chcesz, możesz zmienić trasę w trakcie, generalnie większą wolność daje, choć bywa upierdliwy przy braku cienia.

    Z tą legalnością to ciekawe, pewnie jak trafisz na "no men's land" to można, zawsze jednak ryzykujesz że to czyjś prywatny teren. W Europie raczej nie jest to popularne, na te ceny to nawet studentów stać :) Tutaj z kolei wydaje mi się, że ludzie lubią biwakować z całym majdanem i jednak wygoda i dostęp do łazienki jest kluczowe.

    OdpowiedzUsuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE