poniedziałek, 5 września 2011

Przystanek Alaska

Rozgrzewkę w Nowym Jorku mamy za sobą. Zbyt wiele nie zobaczyliśmy, ale taki był plan, aby skupić się jedynie na miejscach, które pominęliśmy podczas naszych poprzednich wizyt w Wielkim Jabłku. Tym sposobem popłynęliśmy promem, by z wody móc zobaczyć panaromę Manhattanu oraz przybić piątkę ze Statuą Wolności, a także wybraliśmy się na spacer do Central Parku. Tutaj załapaliśmy się nawet na małe hollywood. W tym samym czasie bowiem kręcone były sceny do filmu, w którym w głównego bohatera wciela się Robert Downey Jr. (tytuł chyba "The Avengers", ale ciężko powiedzieć, bo to niby była tajemnica.


Panorama dolnego Manhatanu

Robert Downey Jr. jako Iron Man

Central Park

W międzyczasie bujaliśmy się jeszcze po Manhattanie próbując załatwić ostatnie sprawy przed podróżą, tj. zakup amerykańskiej karty telefonicznej oraz karty płatniczej. Z tym drugim było trochę przygód (pominę wyjaśnienia, bo sporo czasu i miejsca by one zajęły), ale ostatecznie skończyło się lepiej niż oczekiwaliśmy. Udało nam się bowiem otworzyć konto w banku i karty debetowe oraz kredytową (dzięki megapomocy naszej nowojorskiej koleżanki Małgosi - zresztą nie tylko w tej sytuacji) mają przesłać do Seattle, gdzie na spokojnie je sobie odbierzemy, kiedy już tam dotrzemy.

Chwila wytchnienia w nowojorskim metrze


Najważniejszy news dzisiaj jednak to taki, że w końcu dotarliśmy do ziemi obiecanej - na Alaskę. Długo oczekiwana chwila w końcu nadeszła. Póki co nie widzieliśmy wiele, ale już jest zajebiście. Dookoła góry, nie pada i świadomość, że jutro ruszamy do Denali National Park. Jestem tak zajarany, że już dziś mógłbym jechać, ale trzeba zrobić jeszcze jakieś zapasy na drogę i kemping.


Dziś ostatnia noc w normalnych, hotelowych warunkach (dzięki Wojtka zniżce kosztował nas jedynie 40 dolków za 3 osoby, ze śniadaniem i odbiorem z lotniska). Zrobiliśmy już brakujące zakupy na wypad do Denali, łącznie z jedzeniem i gazem na niedźwiedzie. Jak tylko ruszymy w teren damy wam znać czy jest tu tak, jak przedstawione to zostało między innymi w znanym chyba wszystkim serialu "Przystanek Alaska" (w ramach przysposobienia do życia na Alasce obejrzeliśmy sobie wszystkie odcinki) czy filmie "Into the Wild".

Grzybobranie przy jednej z głównych ulic w Anchorage (z pozdrowieniami dla Taty)

Dobra czas spać bo jutro rano zaczyna się przygoda. Dla niewtajemniczonych różnica w czasie pomiędzy Anchorage a Polską to 10 godzin. Do usłyszenia wkrótce.



7 komentarzy:

  1. Wpisu z Alaski nie da się zatytułować inaczej niż "Przystanek Alaska", będę przy tym obstawał ;) Życzę bezpiecznych podróży i pomyślności, ja tymczasem wracam do życia korpo-szczurka :p

    OdpowiedzUsuń
  2. A u nas też łoś wpadł do stawu i trzeba było mu pomagac wyjść prawie jak alaska -jp

    OdpowiedzUsuń
  3. @Marcin - oryginalni nie byliśmy, ale tak jak piszesz, inaczej sie nie da:)

    OdpowiedzUsuń
  4. @jp - a co los robil w stawku?!? i jak mu mozna bylo pomoc??? ale fakt brzmi to troche alaska:)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Pani Koala - kolejna notka dana...nastepne wkrotce.

    OdpowiedzUsuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE