niedziela, 14 lipca 2013

Z żółwiami za pan brat.

"W związku z kontynuacją działań malezyjskich sił bezpieczeństwa we wschodniej części stanu Sabah oraz ustanowieniem na tym terenie tzw. Specjalnej strefy bezpieczeństwa (okolice miast oraz miasta: Lahad Datu, Tawau, Kunak i Semporna oraz wyspy leżące bezpośrednio przy wybrzeżu), Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza wyjazdy w ten rejon wyspy." Ten komunikat na stronie polskiego MSZ dał nam trochę do myślenia. Zwłaszcza, że naszym kolejnym celem miała być położona na południu Borneo Semporna oraz pobliska wyspa Mabul. Zrobiliśmy jednak mały research wśród lokalsów i ci zapewniali nas, że sytuacja już się ustabilizowała i nie ma się czego obawiać. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mogli tak mówić głównie po to, aby nie odstraszać turystów. Mimo wszystko postanowiliśmy jednak zaryzykować.


Ustanowienie strefy bezpieczeństwa było konsekwencją działań filipińskiego sułtana Jamalula III Kiram, który rości sobie prawa do malezyjskiej prowincji Sabah. Chcąc uzyskać panowanie na tych terenach w lutym na początku tego roku wysłał on grupę rebeliantów, aby ta dokonała inwazji. Od tamtej pory doszło do kilku krwawych starć, w trakcie których malezyjskie siły bezpieczeństwa starały się pozbyć rebeliantów ze swoich terenów. Ostatnie zajście miało miejsce na początku marca, a my w Sempornie pojawiliśmy się w 21-go kwietnia. Jadąc autobusem mieliśmy mieszane uczucia. Z jednej strony za bardzo się nie przejmowaliśmy, w końcu o takich rzeczach to się słyszy tylko w mediach, ale z drugiej gdzieś tam cały czas pojawiała się myśl: a co jeśli jednak?

Semporna

Semporna okazała się niezbyt interesującym, ale spokojnym miasteczkiem. Warty uwagi był jedynie lokalny targ rybny, który przyciągał wzrok dużym wyborem morskich zwierzaków, jednocześnie odpychając ich zapachem. Po wspomnianych wyżej zamieszkach na ulicach nie było nigdzie śladu i trzeba przyznać, że przez cały czas czuliśmy się całkiem bezpiecznie. Do tego stopnia oswoiliśmy się nawet z sytuacją, że o 3 w nocy wybrałem się do lokalnej knajpki na półfinał Ligi Mistrzów (gdybym nie poszedł pluł bym sobie w brodę, że przegapiłem klęskę Realu i 4 gole Lewandowskiego). Problemem było tylko to, że restauracja była prowadzona przez muzułmanów, w związku z czym zamiast piwem byłem zmuszony się alkoholizować herbatą z cytryną.

Targ rybny w Sempornie



Mimo braku klimatu meczowego, półfinał LM oglądany na Borneo będę długo wspominał.

Tak naprawdę Semporna była tylko przystankiem w drodze na wyspę Mabul, gdzie planowaliśmy sobie trochę ponurkować. Od tajlandzkiego Koh Tao i kursu nurkowania, nie było zbyt wiele okazji, aby popływać sobie z rybkami, a okolice Mabul znane są z rewelacyjnych miejscówek (jeszcze piękniej ponoć jest na Sipadan, ale ze względów finansowych postanowiliśmy odpuścić sobie to miejsce - może innym razem). Po sprawdzeniu ofert chyba wszystkich dive shopów w Sempornie, postawiliśmy na Uncle Changa. Mimo kilku negatywnych komentarzy w internecie w naszym przypadku wybór okazał się trafiony. Ekipa i zakwaterowanie, a co najważniejsze pogoda i zwierzaki dopisały w 100%. Przez 3 dni spędzone na wodzie w okolicach Mabul zobaczyliśmy całą masę kolorowych rybek (wśród nich były m.in. barakuda, makrela, grouper, parrot fish, cuttlefish, trumpet fish, frog fish, lion fish oraz błazenka znanego wszystkim lepiej jako nemo), mureny, ośmiornicę, konika morskiego i co najważniejsze kilkanaście dużych żółwi. Szczególnie pływanie z zagrożonymi wyginięciem gadami było nieziemskim przeżyciem, które chciałoby się aby trwało jak najdłużej. Aga była tak zafascynowana bliskim kontaktem z żółwiami, że w wodzie była gotowa siedzieć do nocy, aby jak najdłużej cieszyć się ich towarzystwem.

Dive Buddies

Konik morski

Murena

Barakuda

Podczas pobytu na Mabul nadszedł czas aby zadecydować, który kraj będzie kolejnym przystankiem podczas naszej podróży. Myśleliśmy, myśleliśmy i ostatecznie padło na Kambodżę. Znaleźliśmy więc lot, kupiliśmy bilety i... następnego dnia musieliśmy wszystko zmieniać. Spotkaliśmy bowiem wesołego Niemca, który tak mocno namącił nam w głowie opowieściami o wspaniałej Sumatrze, że nie myśląc długo postanowiliśmy sami sprawdzić na własnej skórze ile w tym prawdy. W ten sposób na mapie naszej wycieczki pojawiła się Indonezja, kraj którego wcześniej nawet przez moment nie braliśmy pod uwagę. I to wszystko dzięki kompletnie przypadkowemu spotkaniu z totalnie obcą osobą. No ale nie od dziś wszystkim wiadomo, że spontany są najlepsze.

Barakuda

Cuttlefish

Niezwykłe spotkanie, które zmieniło nasze plany.


Mabul było ostatnim punktem programu pod tytułem Borneo. W ciągu 2 tygodni z nawiązką zregenerowaliśmy siły po górskim trekkingu w Nepalu, a także zobaczyliśmy całą masę ciekawych tropikalnych zwierzaków, w tym króla lasu - orangutana. Wbrew pozorom wyspa nie jest już tak dzika jak by się mogło wydawać, a już na pewno nie jej malezyjska część, która jest dosyć mocno rowzwinięta. Teoretycznie powinno to być plusem, jednak w niektórych miejscach odbija się to dość mocno na cenach atrackji (np. trek na szczyt Mount Kinabalu albo nurkowanie w okolicach wyspy Sipadan). Dla nas Borneo było ciekawą przygodą, jednak ostrzyliśmy sobie pazury na trochę więcej. Być może dlatego tak łatwo przyszło nam podjęcie decyzji o zmianie planów i locie na Sumatrę. Miejmy nadzieję, że była to trafna decyzja.


Wszystkie zdjęcia z Borneo znajdziecie TUTAJ. Zdjęcia z nurkowania zostały wykorzystane dzięki uprzejmości naszej divemasterki oraz kolegi nurka, bo nasz sprzęt marnie wypadł podczas wodnych testów i lepiej nie chwalić się jego wypocinanymi. Część lądowa to już jednak tylko nasza robota.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE