środa, 13 marca 2013

Pagodowanie w Bagan.

Podróż autobusem z Mandalay do Bagan miała trwać 7 godzin, od 22 do 5. Stwierdziliśmy więc, że jest to całkiem dobre rozwiązanie, bo będziemy mogli przespać, nie stracimy dnia na podróż, a także zaoszczędzimy pare dolków na noclegu. Plan był całkiem dobry, a ewentualne opóźnienie, którego byliśmy niemal pewnie, działało na naszą korzyść. Okazało się jednak, że teoria teorią, ale w praktyce wygląda to trochę inaczej. Możecie sobie wyobrazić nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że podróż zamiast planowanych 7, trwała tylko 4.5h!


Na początku sądziliśmy, że kierowca znalazł jakiś nowy skrót. Okazało się jednak, że w Birmie cały czas powstają nowe drogi i czas, jaki jeszcze 2 czy 3 lata temu był niezbędny na pokonanie tej trasy, jest już dawno nieaktualny. Zastanawia jednak fakt, czemu sprzedawcy biletów nadal podają stare informacje. Inna sprawa, o czym dowiedzieliśmy się trochę później, to taka że trasa jaką w rzeczywistości przejechaliśmy wynosi zaledwie 170 kilometrów. Aż strach pomyśleć jak wyglądało tutaj podróżowanie jeszcze parę lat temu.


A więc wylądowaliśmy w środku nocy w nowym mieście bez żadnej rezerwacji i najmniejszego planu. Na szczęście, razem z nami wysiadła z autobusu również grupka studentów z Singapuru (Finka i dwóch Francuzów), którzy z przewodnikiem Lonley Planet w ręku wyglądali na bardziej zorganizowanych. Podczepiliśmy się pod nich i po krótkich poszukiwaniach wspólnie wylądowaliśmy w jednym z lokalnych hoteli. Okazało się jednak, że wszystkie pokoje są już zajęte, przyszło nam więc tę noc dokończyć hotelowym biurze snem na ślimaka - śpiąc powyginani na wszystkie strony na złączonych ze sobą krzesłach.

Oglądanie w tea shopach) angielskiej Premiership to jedno z ulubionych zajęć Birmańczyków.

O 8 przetransportowaliśmy się w do innego hotelu, gdzie po nadspodziewanie skutecznym targowaniu udało nam się zbić cenę z 30 do 20 dolarów. Niższa kwota nadal jednak była zupełnie niedostosowana do standardu panującego w pokoju. Zresztą wcześniej i później przekonaliśmy się, że jest to nagminna tendencja. Podczas całego pobytu w Birmie nigdzie nie spaliśmy za mniej niż 20$ - dla porównania, w Tajlandii zawsze mieściliśmy się w przedziale 10-20$, niezależnie od tego czy był to Bangkok czy Koh Phi Phi. Hotelarze wiedzą bowiem, że baza noclegowa jest w Birmie dość uboga, więc chyba wychdzą z założenia, że turyści i tak przyjadą i zapłacą, bo nie mają zbyt wielkiego wyboru. Śniadanie, które w większości miejsc jest wliczone w cenę, tylko trochę poprawia ten niezbyt ciekawy obraz.


Wróćmy jednak do bardziej przyjemnego tematu. Nie tracąc więc czasu, odświeżyliśmy się trochę, zjedliśmy szybkie śniadanie, wynajęliśmy rowery i ruszyliśmy w teren, zobaczyć czym wszyscy się tak zachwycają, kiedy wspominają o Bagan. Ledwo wyjechaliśmy poza Nyaung U, od razu po obu stronach ulicy jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się świątynie. Pierwsza, druga, trzecia. Po dziesiątej przestaliśmy liczyć, bo straciło to najmniejszy sens. Pagody i stupy były wszędzie dookoła nas. Małe, duże, o różnych kształtach - do wyboru do koloru. Efekt był jeszcze większy, gdy wdrapaliśmy się na jedną z nich. Żadnych innych budynków jak okiem sięgnąć, tylko buddyjskie budowle, a większość z nich pochodząca z XI i XII wieku. Czegoś takiego do tej pory jeszcze nie widzieliśmy.





Cały dzień zajęło nam objechanie okolic Bagan mimo że tak naprawdę zatrzymywaliśmy się przy nielicznych, najbardziej ciekawych pagodach. Czasem postój był wymuszony, gdy wewnątrz świątyń szukaliśmy ochłody przed żarem lejącym się z nieba. Butelki z zimną wodą szły jedna za drugą. Dopiero zachód słońca pozwolił odetchnąć lżejszym powietrzem. Była to też najlepsza pora na podziwianie tysiąca pagód, gdyż delikatne światło mieszające się z wszechobecnym pyłem, tworzyło niesamowicie niepowtarzalny klimat. Ciekawi byliśmy czy wschody są równie fajne, dlatego następnego dnia specjalnie zwlekliśmy się z łóżka o 6, aby zobaczyć sprawdzić to własnej skórze. Nie jesteśmy jednak w stanie jednoznacznie stwierdzić, który opcja jest lepsza. Bo o ile zachód jest bardziej efektowny sam w sobie, to wschodowi dodają uroku liczne balony. Jeśli mielibyśmy komuś doradzać, to byłby to naprawdę ciężki wybór.


Nie sądziłem, że dożyję takiej chwili, gdy Aga będzie miała dosyć słońca.

Zachód słońca oglądany ze szczytu Shwesandaw Pagoda.

I jeszcze dla porównania wschód.

Po dwóch dniach intensywnego pagodowania, zabraliśmy sprzęt i znowu ruszyliśmy w drogę. Naszym kolejnym celem była Mount Popa. Już sama podróż była bardzo ciekawym doświadczeniem, bo zamiast zorganizowanej wycieczki postanowiliśmy dojechać tam na własną rękę. Naszą jedyną opcją w tej sytuacji była jazda pickupem, najpierw do Kyaukpadaung, a stamtąd już prosto do naszej górki. Trzeba przyznać zresztą, że pickup to idealna nazwa dla tego rodzaju transportu, gdyż non stop zatrzymywaliśmy się by coś lub kogoś załadować na pakę. Oprócz kolejnych pasażerów, między nami pojawiały się również jakieś pakunki. Kolejne przystanki znacznie wydłużały podróż, która ostatecznie trwałą prawie 3 godziny. W Polsce pewnie przejazd na podobnym odcinku zająłby półtorej godziny.

Zgodnie z powiedzeniem, że lepiej byle jak jechać niż dobrze iść.

Poranne zbieranie datków w wykonaniu młodych mnichów.

Mount Popa to wulkan o wysokości 1518m n.p.m.na którego szczycie znajduje się klasztor buddyjski. Brzmi bardzo wyjątkowo, w rzeczywistości jednak górka tylko z daleka prezentowała się dość okazale. Na miejscu wypadała raczej blado. Wszędzie walały się śmieci, a ogólny syf dość znacząco wspomagały wszechobecne małpy (chociaż akurat one były według nas główną atrakcją tego miejsca). Myśleliśmy, że widoki ze szczytu góry chociaż wynagrodzą nam czasochłonną podróż, jednak pora sucha dość skutecznie ograniczyła nam pole widzenia. wątpliwego klimatu dodawali także miejscowi ludzie, którzy na każdym kroku prosili o datki. Najpierw za pilnowanie zostawionych butów, potem za sprzątanie, a na koniec za to, że weszło się na szczyt Mount Popa. Całkiem nieźle to sobie tam wymyślili.

Mount Popa i jej główna atrakcja - małpy.


Kult pieniądza? Wygląda na to, że chyba wszystkie religie zaczynają się kręcić się wokół pieniędzy.

Na koniec tego etapu wycieczki zdarzyła nam się całkiem ciekawa sytuacja. Po zejściu z Mount Popa do wioski leżącej u jej podnóża, zaczęliśmy szukać transportu do Kyaukpadaung, skąd mieliśmy złapać autobus do Inle Lake. Niestety żaden pickup nie wybierał się w tym kierunku. Jedyną opcją było dwóch kolesi ze skuterami, jednak według nas za podwiezienie chcieli zbyt wiele. Niespodziewanie z pomocą przyszedł nam totalnie obcy mężczyzna, który przedstawił się jako ktoś z ministerstwa (niestety nie wiemy dokładnie co miał na myśli). Po krótkiej rozmowie ze skuterowcami stwierdził, że my zapłacimy połowę należnej kwoty, a resztę dopłaci on. Mimo naszej odmowy, nieznajomy postawił na swoim i chwilę później razem z Agą i kierowcą w trójkę pędziliśmy na jednym skuterze, a nasze plecaki tuż obok na drugim. To było całkiem pozytywne zakończenie tego długiego dnia.


5 komentarzy:

  1. Myślę ,że w Waszym koszcie przejazdu skuterem był znaczący udział człowieka z ,,ministerstwa".Ważne ,że się udało bez dalszych niespodzianek jp

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiedziałem, że są skutery trzyosobowe. Podróże kształcą. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trzyosobowe to tylko pierwszy stopien wtajemniczenia. ludzie z fantazja robia to tak:

      https://www.youtube.com/watch?v=lFSfGasWugU

      Usuń
  3. Bagan zdecydowanie stawiam na równi ze świątyniami Angkor w kategorii miejsc, które trzeba zobaczyć. Świątynie są mniej okazałe, ale jest ich ponad 2,000 (kiedyś było ponad dwa razy tyle).

    Mała poprawka co do Mount Popa jeśli mogę się przyczepić. Weszliście na Popa Taungkalat - wulkaniczny odprysk głównej góry Popa. Taung Kalat ma 737 metrów i widać z niego właściwą Mount Popa :-). Tam trzeba zrobić osobny trekking. Świetne widoki oferuje Popa Mountain Resort. Warto wpaść na drinka na zachód słońca, gdyby ktoś się wybierał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. takie czepianie mile widziane. w ogóle dzięki, że trzymasz rękę na pulsie i wyłapujesz takie potknięcia. gdyby nie ty, pewnie umarłbym w nieświadomości:)

      Usuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE