tag:blogger.com,1999:blog-57700509476938811932024-02-19T12:58:51.862+00:00Wstawaj Szkoda DniaPolska, Anglia, Kanada, a obecnie ponownie Irlandia. Podróże, sport, rodzina oraz inne tematy wokół których toczy się nasze zwariowane życie. To wszystko, a nawet więcej, znajdziecie na blogu Wstawaj Szkoda Dnia.martin kemphttp://www.blogger.com/profile/09284931293179912798noreply@blogger.comBlogger137125tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-44908436364429575292016-01-25T21:22:00.001+00:002016-01-25T21:22:14.105+00:00Kopenhaga - rowerowa stolica Europy<div align="justify">Kopenhaga, a ogólniej mówiąc Dania, zapewne większości z was kojarzy się z klockami Lego, bajkami Christiana Andersena, piłką ręczną, piwem Carlsberg oraz wikingami. Do ostatniego weekendu nam również pierwsze na myśl przychodziły właśnie takie skojarzenia. Kilka dni w Kopenhadze sprawiło jednak, że od teraz kraj ten równie mocno będzie kojarzył się nam z rowerami, których na ulicach duńskiej stolicy było chyba więcej niż Polaków w Irlandii. Czegoś takiego się kompletnie nie spodziewaliśmy. Rowery były widoczne na każdym kroku. Dlatego do czasu aż odwiedzimy Amsterdam, to Kopenhaga jest dla nas europejską stolicą rowerową!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-NPs7Gh3b654/Vp6Lr_ERvqI/AAAAAAAAFdI/ri0GjemOrKs/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520059.JPG" /></div><a name='more'></a><br />
W Dublinie na co dzień jeżdżę rowerem, dlatego byłem pod ogromnym wrażeniem tego jak to jest zorganizowane w Kopenhadze. Niemal wszędzie parkingi przeznaczone wyłącznie dla rowerów, wagony odpowiednio przystosowane do przewożenia jednośladów, a także ścieżki rowerowe, które w wielu miejscach były nawet szersze niż niektóre drogi w Irlandii. Szczęka mi jednak opadła i długo nie mogła wrócić na swoje miejsce, gdy zorientowałem się, że większość Duńczyków nie zakłada żadnych blokad na swoje rowery. Po prostu zostawiali je na parkingach bez dodatkowego zabezpieczenia. I to w centrum miasta. Nigdzie, czy to w Polsce, Kanadzie, Anglii czy Irlandii nie spotkałem się z taką praktyką. Zresztą chyba na całym świecie niewiele jest miejsc, w których ludzie mogą sobie pozwolić na takie zaufanie. Zazwyczaj nawet blokada nie gwarantuje, że po powrocie rower będzie na nas czekał. Co ja bym dał żeby mieć komfort psychiczny taki jak Duńczycy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-3x-hqghHTbs/Vp6J0TU5YyI/AAAAAAAAFYc/LKhfc-d8w4w/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520005.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiuK5RilNov_NKdHeAhg2f3baumAo46v0ikZf3kmFNSzxarzf8Vwyw1it0ibcmQmXr5BNKqHnzLYFrFfzeYJQL2n4vnsnorM9URJIdPL-a9WH8x3eQhy3B0Po77cCesspa80EWTJ3sPamA/s422-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520083.JPG" /><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-qArKN0j240o/Vp6Jw3uSu5I/AAAAAAAAFYM/EpXvA-uFMMw/s422-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520001.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">W Kopenhadze rowery można spotkać na każdym kroku.</div><br />
3-dniowy wypad do Kopenhagi z kilku powodów był dla nas wyjątkowy. Przede wszystkim po raz pierwszy lecieliśmy samolotem razem z małą A. Do tej pory Ania miała okazję podróżowania samochodem i promem podczas road tripa do Polski, a także pociągiem po okolicach Dublina. Latanie było dla niej czymś nowym. Zresztą podobnie jak dla nas podróżowanie z bobasem. Owszem już nie raz lecieliśmy samolotem pełnym maluchów (zwłaszcza na trasie Polska-Irlandia), ale tym razem mieliśmy własnego brzdąca. Trzeba przyznać, że mała A. spisała się na medal. Lot do Dani upłynął jej na uśmiechach i guganiu, dzięki czemu pasażerowie siedzący obok nas, mimo nieuniknionych obaw, mieli całkiem przyjemny lot bez zwiększonych decybeli. W drodze powrotnej do Irlandii z samopoczuciem Ani było już trochę gorzej. Głównie przez późną godzinę lotu kolidującą z jej porą na kąpiel i spanie. Na szczęście ostatecznie mała padła z wyczerpania i wszyscy cali i zdrowi dotarliśmy do domu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgHDqJdbjSdSn-ZcXnqU6fmZsZBDz2MxHrzP-kKq4WKgs4quZP-D2NWJ2GaO9JeueXaCaAA2A_W6ht_P6txu9sLc7CuMSbrWPNqTN1-nJ2D_qsMCsK1ivjf-6b_mmAnzZD-lWpdvEt_Iw0/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520072.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Panorama Kopenhagi z wieży kościoła Najświętszego Zbawiciela.</div><br />
Wyjątkowość tej podróży polegała dodatkowo na tym, że żadne z naszej trójki wcześniej nie było w Kopenhadze. Miałem napisać, że w ogóle Danii nigdy przedtem nie odwiedziliśmy, ale okazało się, że w dalekiej przeszłości (czyt. jakieś 10 lat temu) Aga była z wycieczką na Bornholmie, dzięki czemu doświadczyło już co nieco duńskiego klimatu. Dla reszty Drużyny L ten temat był nowy. Poza wszechobecnymi rowerami spore wrażenie wywarły na nas również.....wielkie wózki. To pewnie skrzywienie większości początkujących rodziców, aby patrzeć na inne wózki, ale w Kopenhadze naprawdę ciężko było oderwać od nich wzrok takie były duże. A już prawdziwym hitem był wózek, w którym na raz jechała 4-ka dzieciaków. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-x59A2vfdti4/Vp6LtyvhJJI/AAAAAAAAFdY/3qLbwKL4WX4/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520061.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Ktoś zamawiał czworaczki?</div><br />
Niewątpliwym plusem okresu, w którym wybraliśmy się na duńską wycieczkę, były jarmarki Bożonarodzeniowe. Grudzień to miesiąc w trakcie którego na kopenhaskich placach rozstawiane są kiermasze świąteczne. Wabią one przechodniów wyjątkowym klimatem, a także niesamowitymi zapachami (każdy powinien znaleźć jakiś przysmak dla siebie) oraz grzanym winem, które w mroźne dni powinno rozgrzać nawet największego zmarzlucha. My odwiedziliśmy 4 różne jarmarki świąteczne zajadając się na nich m.in. białą kiełbasą z grilla oraz hiszpańskimi churro. Co ciekawe na jednym z takich marketów trafiliśmy na polskie stoisko, które serwowało polskie specjały: bigos, chleb ze smalcem i smażoną kiełbasę z cebulą. Trzeba przyznać, że rodzima kuchnia cieszyła się dość dużą popularnością. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-GVfx4vtRtZU/Vp6KTbUXEvI/AAAAAAAAFZk/7nuqUq4vRTE/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520012.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jeden z jarmarków świątecznych w centrum Kopenhagi</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj3upwPHnMc0WTRrCz0ojYOz7yCDeWwmUeF3-Sa4Qz7dZAcgtImy6p49SFE6EXQabX6BvfJ48rQO7GjnCUtoaUBU8uNknvd9PANNXe95omZyMRtOY-HgSZgTFHJwreW1hDedHsCs4SrhHk/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520020.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Polskie specjały cieszą się sporą popularnością wśród duńczyków.</div><br />
Wydłużony weekend upłynął nam głównie na spacerach ulicami Kopenhagi. Nogi poniosły nas między innymi do Tivoli, miejskiego parku rozrywki otwartego bagatela 172 lata temu w 1843r. Na szczęście większość atrakcji nie wyglądała na aż tak stare, co zachęciło mnie do przetestowania swojej wytrzymałości na przeciążenia na jednej z nich.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-AYJh0m4FLPg/Vp6J5BA9U0I/AAAAAAAAFZI/l52sD-8KC-k/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520008.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Tivoli - park rozrywki w samym centrum duńskiej stolicy.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-qm694R6y56o/Vp6LUPpyq0I/AAAAAAAAFcY/Hj5aO5mG_2M/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520050.JPG" /></div><br />
Ponadto, jak chyba każdy turysta, udaliśmy się w okolice kanału Nyhavn. Bardzo klimatyczne miejscówka, gdzie kolorowe kamieniczki sąsiadują ze starymi łajbami i żaglówkami, a przy okazji można dobrze zjeść w jednej z licznych restauracji. Wygląd i atmosfera tego miejsca bardzo przypominały nam Stary Port w Gdańsku.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-yOfrwqojqH0/Vp6Ki-qZEvI/AAAAAAAAFa4/YLqDPC_RgUw/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520027.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Nyhavn - idealne miejsce na rodzinny spacer.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-gjVXftTXg-Y/Vp6K2h7uHxI/AAAAAAAAFbI/aiw2OZJEfOQ/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520032.JPG" /></div><br />
Pomnik Małej Syrenki, jeden z symboli Kopenhagi, zdecydowaliśmy się tym razem odpuścić, ale w zamian upolowaliśmy kilka geocachingowych skrytek. W końcu nie od dziś mówimy, że podróży bez choćby jednego geocachingowego cacha nie można uznać za udaną.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-k38PmhAiHzY/Vp6Mc-X9N_I/AAAAAAAAFeQ/LKFlI3ElXk4/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520068.JPG" /></div><br />
Bardzo ciekawym miejscem była Christiania. To dzielnica Kopenhagi utworzona przez grupę hippisów i squatersów, którzy zajęli opuszczone koszary wojskowe. Jest to miejsce o tyle ciekawe, że obok oryginalnych pamiątek można tu kupić również.....jointy, a w powietrzu unosi się przyjemny zapach marihuany. W związku z tym na terenie Christiani obowiązuje zakaz fotografowania oraz biegania, żeby nie wprowadzać atmosfery nerwowości. My zostaliśmy bardzo uprzejmie poproszeni o schowanie aparatu przez zamaskowanego chłopaka, któremu spod czarnej kominiarki było widać tylko oczy. Ciekawe jakie są konsekwencje jeśli ktoś nie zastosuje się do obowiązujących reguł.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-eDAgo8zm8J4/Vp6MXmAE8hI/AAAAAAAAFdw/fK18zfsnCuc/s600-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520063.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjbkmMfmwBlNBvBlwgvj6nTSE_LHQhaa5s4cnGQTdk86lwfiT26tcLbtZz8vHwhFf9dbatx1nd9pro_Ow6IVZc5a2D1twKD9AXZ4A-hz1cJjt9L3qAY-xDmoL0saZog7A7ceAfnfi6toPo/s423-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520064.JPG" /><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-EFdbdzNQqWk/Vp6Mbgu4LxI/AAAAAAAAFeI/5m8iGzHg5po/s423-Ic42/Weekend%252520w%252520Kopenhadze%2525202015%252520067.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Christiania i jej hippisowski klimat.</div><br />
Kopenhaga jest dosyć przyjemnym miastem, w którym najbardziej urzekły nas świąteczny klimat oraz jego aktywna czyli rowerowa strona. Gdyby nie zimowa pora pewnie wybralibyśmy się na miejską wycieczkę jakimś 2-kołowcem (albo 4-kołowcem w wersji rodzinnej). Zwłaszcza, że stolica Danii obfituje w tereny zielone, których tym razem zbyt wielu nie zobaczyliśmy. Niemniej jednak czas nam bardzo fajnie zleciał i gdyby nie duńskie ceny, od których portfel niewiarygodnie szybko robi się lżejszy, to może zostalibyśmy tam dłużej. A tak trzeba było wracać.<br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com16Kopenhaga, Dania55.6760968 12.56833710000000855.532822800000005 12.245613600000008 55.8193708 12.891060600000008tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-23292374673521245162015-10-10T20:30:00.000+01:002015-10-10T20:30:01.211+01:00Ania i Fuks w podróży, czyli road trip z Irlandii do Polski.<div align="justify">Mała A. jest już z nami 3 miesiące i tylko kwestią czasu było to, kiedy wspólnie z nami wyruszy w swoją pierwszą podróż. Zaskoczeniem raczej nie było to, że jako cel jej inauguracyjnej wycieczki wybierzemy Polskę, gdzie na powitanie brzdąca z niecierpliwością czekała cała rodzina. Postanowiliśmy jednak, że na ten wypad zamiast samolotem zabierzemy się samochodem. Stwierdziliśmy, że tym razem podróż z Irlandii do Polski będzie trochę inna od tych, których do tej pory odbyliśmy już całkiem sporo. Przede wszystkim chcieliśmy zabrać ze sobą Fuksa (zresztą mogłoby być ciężko znaleźć mu opiekunkę na 4 tygodnie), a także wykorzystać trochę urlopu na zobaczenie Normandii i zamków w dolinie Loary oraz odwiedzenie rodzinki w Berlinie. Dodatkową atrakcją miał być 20-godzinny rejs promem z Irlandii do Francji, gdyż nigdy wcześniej na tak długiej trasie pływaliśmy. Plan road tripa w teorii wyglądał obiecująco. Pozostała tylko jedna niewiadoma – Mała A.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-d3ZENmis-CQ/Vhbh4gwumUI/AAAAAAAAFWo/Iq3VXexo8X8/s600-Ic42/Road%252520Trip%252520do%252520Polski%2525202015%252520009.JPG" /></div><br />
<a name='more'></a><br />
Tak naprawdę pomysł na tą wycieczkę zrodził się już na kilka miesięcy przed przyjściem na świat Małej A. I choć od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że jazda samochodem z dzieckiem, i to taki kawał Europy, może być super przygodą, ale równie dobrze może zamienić się w nieustający dom nerwów na czterech kółkach, postanowiliśmy że jeśli nie przytrafią się jakieś niespodzianki, to nasz plan zrealizujemy. Na szczęście obyło się bez problemów, choć do samego wyjazdu pojawiały się różnego rodzaju wątpliwości. O to jak z tego typu wyjazdem poradzi sobie nasza mały podróżniczka, czy będzie chciała spać w nowych miejscach, jak zareaguje na nowych ludzi, jak na nią wpłynie zmiana „rutyny” i czy nie będzie jej drażnić monotonia jazdy. No i jak my poradzimy sobie z tym nowym wyzwaniem. Wszystko miało się wyjaśnić w praniu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXPbrd2PqGZddj8lXx7uPYLL04A5YcAnd_q1iVS_6H4_qSOwOZZbt7dT-_MwJosY_ZFxTENf3KYLjaeRI3x85hi0KebbYEMvWlkGq0hwe_ob3MJz-MxIAon6n7rsXlu5wHyBH6VsYtiKM/s600-Ic42/Road%252520Trip%252520do%252520Polski%2525202015%252520000.JPG" /></div><br />
Podróż zaczęliśmy od rejsu promem Stenaline z Rosslare na południu Irlandii do Cherbourga we wschodniej Francji. Z naszej czwórki tylko Fuks wcześniej miał okazję pokonać tę trasę podczas przejazdu z kurierem w przeciwnym kierunku. Ze zrozumiałych przyczyn nie był w stanie jednak podzielić się z nami swoimi wrażeniami. Niestety nie mógł płynąć razem z nami w kajucie, ale za to w „specjalnym” pomieszczeniu towarzyszyło mu 7 innych psiaków, a my mogliśmy bez żadnych ograniczeń odwiedzać go i zabierać na spacery po wszystkich dostępnych pokładach. Chociaż w ten sposób mogliśmy mu uprzyjemnić rejs, bo trzeba przyznać, że pozostając sam w swojej klatce nie był zbytnio zachwycony. Natomiast jeśli chodzi o Małą A. to ten etap wycieczki zniosła nadspodziewanie dobrze. 3-miesięczne dzieci nie potrzebują zbyt wiele do szczęścia, ale mam wrażenie że bujanie statku dodatkowo wprawiło ją w błogi nastrój. Poza tym dostała własne łóżko więc mogła się rolować na wszystkie strony do woli (my z Agą tak jak niejednokrotnie za studenckich czasów ścisnęliśmy się na jednym, które było na tyle wąskie, że gdy jedno z nas chciało się przekręcić na drugą stronę to musieliśmy to robić jednocześnie).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-Qq5ShqFblKI/Vhbh6B3yt_I/AAAAAAAAFXE/etpTEdZk8RA/s600-Ic42/Road%252520Trip%252520do%252520Polski%2525202015%252520013.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Towarzysze rejsowej niedoli.</div><br />
Przeprawa promem była tylko rozgrzewką do 2,000 kilometrów jazdy z Francji do Polski. Tak jak wspomniałem wcześniej, żeby uprzyjemnić sobie tak długą przejażdżkę podzieliliśmy ją na kilka części (m.in. zwiedzanie plaż na których podczas II Wojny Światowej miała miejsce bitwa o Normandię oraz wizyta u rodzinki w Berlinie), dzięki czemu dziennie musieliśmy pokonywać jedynie 400-600km. Inna sprawa, że jadąc z dzieckiem, które jest karmione piersią, musieliśmy zjeżdżać na „tankowanie” za każdym razem, kiedy ono dawało nam znać – zazwyczaj dosyć jednoznacznie a przy okazji głośno. Takie regularne pit stopy co 1.5-2h były dobrą okazją do rozprostowania nóg i zaczerpnięcia świeżego powietrza, lecz znacznie wydłużały jazdę. Dlatego pokonanie 500 kilometrów, które zazwyczaj zajmuje 4-5 godzin, w naszym przypadku zabierało jakieś 6 do 7. Musimy jednak przyznać, że Mała A. zniosła podróż autostradami Francji, Belgii i Niemiec nadspodziewanie dobrze, dzięki czemu w samochodzie panował sielankowy nastrój, a my z Agą nie pozabijaliśmy się. Do czasu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-HTbIMtKebfY/Vhbh3r1T1CI/AAAAAAAAFWk/6DjUA6Wl0qI/s600-Ic42/Road%252520Trip%252520do%252520Polski%2525202015%252520002.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Drużyna L w drodze z Irlandii do Francji.</div><br />
Parafrazując rodzimego polityka Leszka M., dziecko poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Mała bowiem ze zdwojoną siła przypomniała nam o sobie zaraz po wjeździe na polskie drogi. Do tej pory płynność jazdy autostradami oraz szum wydawany przez auto przy prędkościach powyżej 130km/h wpływały na nią kojąco. Natomiast szarpana jazda spowodowana licznymi radarami, światłami i ograniczeniami niezbyt przypadła jej do gustu. Zresztą ta nagła zmiana rytmu jazdy była drastyczna nie tylko dla Ani. Dość powiedzieć, że na odcinku 200km zatrzymywaliśmy się 5 razy, żeby uspokoić rozdrażnioną córeczkę, a przejechanie tego odcinka zajęło coś koło 4 godzin! Dodatkowo słońce tego dnia postanowiło nas powitać iście po polsku (czyli z grubej rury), co w samochodzie bez klimy nie jest aż tak mile widziane. W tych warunkach zawiodły nawet nasze wszystkie sprawdzone metody kojenia Małej A. Dobrze, że cel podróży był tuż za rogiem i ostatecznie doturlaliśmy się do domu, gdzie czekał na nas rodzinny komitet powitalny.<br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com18tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-62548908775220986302015-08-16T11:11:00.001+01:002015-08-17T19:08:01.915+01:00Dookoła Islandii trasą wulkanicznych cudów natury (cz.2)<div align="justify"><br />
Podróżowanie autostopem po Islandii niewątpliwie należy do lekkich i przyjemnych. Gdyby nie ograniczony urlop, pewnie kontynuowalibyśmy naszą islandzką przygodę w ten właśnie sposób. Wiedzieliśmy jednak, że powoli zaczyna nas gonić czas (nieodzowny urok 2-tygodniowych wakacji), a do zobaczenia pozostała jeszcze niemal cała wyspa. Dlatego zgodnie z wcześniejszym planem na drugi etap podróży zapakowaliśmy nasze graty do wynajętego samochodu, zaopatrzyliśmy się w jedzenie i wodę u różowej świnki (ozdabia ona logo sieci marketów Bonus, takiej lokalnej wersji Biedronki) i z piskiem opon ruszyliśmy przed siebie drogą numer 1.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7yK4c0yG0E8mKSBmTXDs43ONLxgXGEK6egQNXAvTd1O-xmJ5PpSQ8snORvxAoF4SYrYhdyCxZZWtEM-ihZrqxD_Zu5DmW_YNNmFKYKj5UysY04BbPG9zHJE5oepPMgDQS1cj8G1lNdd8/s600-Ic42/DSC_0425.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Tak wyglądało sporo dróg w Islandii w połowie maja.</div><a name='more'></a> <br />
Jazda krajową jedynką na dobrą sprawę nie wymaga nawet posiadania mapy, o GPS-ie nie wspominając. Jest to bowiem główna trasa, całkiem dobrze oznaczona, a do tego zaczyna się ona w Reykiaviku i po niewiele ponad 1,300 kilometrach dookoła wyspy kończy się w ....... Reykiaviku. Jak by nie patrzeć jest to największa obwodnica jaką do tej pory jechaliśmy. Jej niezwykłość polega jeszcze na tym, że co i rusz oferuje wyjątkowe widoki islandzkich gór i wybrzeża w wyniku czego noga sama schodzi z gazu, by jak najdłużej móc nimi cieszyć oko. Ponadto w wielu miejscach można zjechać z asfaltowej drogi i spróbować swoich sił w off-roadzie. Ta opcja wymaga jednak auta z napędem na cztery koła i odpowiedniej adnotacji w umowie z wypożyczalnią. Podczas naszego pobytu (pierwsza połowa maja) niestety sporo dróg islandzkiego interioru ze względu na zalegający śnieg było jeszcze zamkniętych. Udało się jednak znaleźć kilka miejsc, w których mogliśmy wypróbować możliwości naszego pseudo-terenowego auta.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCcUM9UBuHcbXl7UDyJ8RCkgMwkoESQb73-vdMwyeZX7vGhLdpWraCE8Mb__vgs1SGTFLZ1rYGbc9TnUF58IwECjIVN8tPXU5jT71W9mKnIaFeo2I2P4q8sTC79qbN_0GgeGLg_LFU_sA/s600-Ic42/DSC_0249.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-_-9paAvjEuQ/VcMIbVsemlI/AAAAAAAAFJM/RWCBUG3zqc4/s600-Ic42/DSC_0664.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"></div><br />
Aga, w odróżnieniu ode mnie, jest miłośniczką wyższych temperatur dlatego już w Dublinie zaczęła się przygotowywać mentalnie do podróży w chłodniejszy klimat. Ponadto, wiedząc że nie ma co liczyć na wygrzanie w słońcu, postanowiła podejść do tematu w nieco oryginalniejszy sposób. Przygotowała mianowicie mapę Islandii, na której zaznaczyła lokalizację większości mniej lub bardziej popularnych gorących źródeł i basenów. Później, już kiedy podróżowaliśmy po islandzkiej wyspie, nie było opcji abyśmy odpuścili jakąkolwiek „gorącą” atrakcję jeśli ta tylko znajdowała się w zasięgu jej papierowego GPS-a. Muszę przyznać, że dzięki zamiłowaniu Agi do ciepła, zażywaliśmy najbardziej wyjątkowych kąpieli w naszym życiu. Bo jak inaczej można określić się wypoczynek w rzece otoczonej górami, której temperatura wody wynosi ponad 30 stopni! Dodatkowo mieliśmy szczęście, gdyż w Reykjadalur (parująca dolina) trafiliśmy na okienko turystyczne, dzięki czemu przez jakieś 30 minut mieliśmy gorącą rzekę tylko dla siebie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6pLsos7Qzh_vsIGDqFQGtUlU3VpXnLkqRV4L3Tds06vRPzgCc45cvs1N3LCGfhE1qUEHLJZT6_L-RzsFh9JQ3nuMcW8vHkjdAtxZ2lLrvj1sv4DdhrEov8s5WCrZoGHrvLkau3R7rNT0/s600-Ic42/DSC_0817.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-0TX9omTK4LU/VcPS7nKlzDI/AAAAAAAAFKk/SK6MnUyk0u4/s600-Ic42/DSC_0873a.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Gorąca rzeka w dolinie Reykjadalur</div><br />
Innym geotermalnym highlightem islandzkich wojaży była kąpiel w jaskini Grjótagjá w okolicy jeziora Mývatn. Już sam fakt, że owa jaskinia została utworzona z lawy i znajduje się w sąsiedztwie wulkanu Krafla, sprawił że przy wchodzeniu do niej przez niewielki otwór w skałach mieliśmy ciary. A gdy uzmysłowiliśmy sobie, że woda w jaskini, zgodnie z tym co zasłyszeliśmy wcześniej, rzeczywiście ma około 45 stopni (temperatura na zewnątrz wynosiła niewiele ponad 0), to o mało nie wywinęliśmy orła z wrażenia. Godzinną kąpiel tylko we dwoje w klimacie rodem z innej planety bez wątpienia zapamiętamy do końca życia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-Sj1bfPVLPFE/VcMH88_MAyI/AAAAAAAAFIk/eL-YsAx4AF4/s600-Ic42/DSC_0653.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jaskini Grjótagjá</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-UmeAyGAsfM0/VcMIA8UQ8-I/AAAAAAAAFI0/CyMt5lp30rg/s512-Ic42/DSC_0629.JPG" /></div><br />
Jadąc drogą numer 1 nie było czasu na nudę. Zwłaszcza w trakcie pokonywania kolejnych kilometrów południowej części wyspy, cuda natury wyrastały jak grzyby po deszczu. Począwszy od pól zastygłej lawy, poprzez ośnieżoną czapę Vatnajökull czyli największego lodowca Islandii, kontynuując pośród wodospadów Seljalandsfoss, Skógafoss oraz Svartifoss, a na jeziorze lodowcowym Jökulsárlón skończywszy. Takiego skupiska „ochów” i „achów” na tak niewielkim obszarze chyba próżno szukać gdziekolwiek w Europie. Jestem pewien, że gdyby nie termin powrotu który nas ograniczał, to mielibyśmy problem żeby się stamtąd ruszyć.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh8Zst9bHvjKkOhg_zoi0WMHqx85qKmGv-DY_NrQgHIYrZDRRh32GJ5h0SGi5Cif1V_LPYlAaR1SO5Via_U3Cwfd79EQsGDV4JJpkw98ovQ3YA_SeIfRqYPlJZewm04bSVWRcXweM6ZqEQ/s600-Ic42/DSC_0997.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Wodospad Seljalandsfoss</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-jgQoPZb-DPs/VbqHm4j-GII/AAAAAAAAFCY/3ruFljUT7m0/s600-Ic42/DSC_0188.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jezioro lodowcowe Jökulsárlón</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh7OoFNF1S005bd8fbdQ_ypWLqvEPPdFVn7xNDeOZkVy5xbiwrjFvV_juP4rhGnn-YPU0xX9Iqk38aGyLy_ltbNoadfgtM_kYAdCMORQuvHieUBj6pXxpRnJIr1eEmhoNHSOGDuzroMr9E/s600-Ic42/DSC_0041.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Śniadanie mistrzów</div><br />
Mając te wszystkie piękne widoki dookoła naprawdę ciężko mi było skupić uwagę na drodze przed nami. Na szczęście za każdym razem, kiedy mój wzrok mimowolnie na dłużej uciekał na bok, Aga barwnymi epitetami przytomnie sprowadzała go na właściwy tor. Trzeba jednak napisać, że dzięki skuteczność systemu ostrzegania "Aga", podczas naszych wcześniejszych podróży już parokrotnie uniknęliśmy bliskich spotkań ze zwierzakami, w tym m.in. z sową (chyba życie jej się znudziło, bo siedziała na jezdni), z łosiem (łapał stopa na poboczu drogi) oraz niezliczoną ilością irlandzkich owiec. Na Islandii Agi radar nastawiony był głównie na renifery, które od czasu do czasu pojawiały się w okolicach "jedynki". Obyło się bez przykrych przygód, a jedyną niespodzianką którą trafiliśmy na poboczu był autostopowicz z Finlandii. W ten sposób mogliśmy choć trochę odwdzięczyć się za uprzejmość kierowców podczas pierwszej autostopowej części podróży.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-a2-CyB_6pik/VbqX8_yJBNI/AAAAAAAAFEE/-vMi8daVfCs/s600-Ic42/DSC_0339.JPG" /></div><br />
Zwierzaków, które tak bardzo lubimy, na Islandii nie ma niestety zbyt wielu. Poza reniferami, z tych ciekawszych udało nam się jeszcze spotkać puffiny, foki oraz wieloryby. Żeby zobaczyć te ostatnie specjalnie udaliśmy się do Husavik, położonego na północy wyspy, skąd codziennie wypływają statki na „wielorybie wycieczki”.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-HMdwqOs4L9o/VbqXOXHBaAI/AAAAAAAAFDs/z5JokgZWJdI/s600-Ic42/DSC_0257.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-qjEkF98D3jA/VcW6iTHxdGI/AAAAAAAAFNk/JSOBYTtJTUs/s600-Ic42/DSC_0831.JPG" /></div><br />
Aga uwielbia wieloryby, a jej wielkim marzeniem jest zobaczenie płetwala błękitnego i humbaka (dokładniej mówiąc, to marzy żeby trafić na nie podczas nurkowania, ale z tym to chyba nie będzie tak łatwo). Niestety ani jednego ani drugiego nie spotkaliśmy, ale za to na medal spisały się płetwale karłowate (ang. minke whale, o długość do 10 metrów), które regularnie co kilka minut wynurzały się w okolicach statku. Tak oto kolejny gatunek walenia dołączył do naszej listy wielorybich okazów. Na dokładkę, kilka dni później podczas jazdy do Drangsnes, Aga wypatrzyła jeszcze stado orek – matkę z czwórką małych. Mimo że nie skakały jak te spotkane na Alasce, to i tak cieszyliśmy się jak dzieciaki mogąc je obserwować w warunkach naturalnych. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHOBIJehuiEKcs5_AiEFGYsC8HWh98axA0o_PV6hVHGnBdtBHmJqMqh3FzXi_oWmIZpZGunTVEnqR5cWl03IHdZ2LuK_55P5UkLWDEE8yXH8CiAsh9rJCT8T4c7E5bw_Xdy0eTfgDekPc/s600-Ic42/DSC_0723.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh3.googleusercontent.com/-MXK62ttRmN4/VcW5TlDtl8I/AAAAAAAAFOc/ab13TR-EafM/s422-Ic42/DSC_0881.JPG" /><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-ShlEwdEvGZ8/VcXPMg1WqxI/AAAAAAAAFN4/sEGYI5kFGiY/s422-Ic42/DSC_0762.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Kolejny wieloryb do "kolekcji" marzeń</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-jjbGk4RiVxs/VcW5sP2pvDI/AAAAAAAAFNM/rCPDmXTK1HI/s600-Ic42/DSC_0903.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Minke whale czyli płetwal karłowaty</div><br />
Wydawać by się mogło, że 2 tygodnie na zobaczenie Islandii to całkiem sporo. Prawda jest jednak taka, że i cały miesiąc w naszym przypadku, mógłby być za krótki. Dla miłośników natury to raj na ziemi, o czym choć trochę mogliście się przekonać czytając obie części relacji. Mimo że poznaliśmy całkiem spory kawałek lodowej wyspy, to i tak do wielu miejsc nie zawitaliśmy (m.in. Westfjords oraz rozległy Interior - <a href="http://www.album.cx/data/Iceland_2010_map-all_sights.pdf">tutaj</a> znajdziecie mapę wyspy z jej ważniejszymi atrakcjami). Dlatego jestem pewien, że wcześniej czy później tam wrócimy, aby dokończyć dzieła. Niewykluczone, że kolejną podróż na Islandię odbędziemy już wspólnie z Małą A. Na razie niech jednak żyje w niewiedzy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-8Wb-A2aDl3o/Vb9F1dCfreI/AAAAAAAAFHQ/MTRP4Wcxze8/s600-Ic42/DSC_0609.JPG" /></div><br />
Więcej zdjęć z Islandii znajdziecie w <a href="https://picasaweb.google.com/101348585031452902797/Islandia?authuser=0&feat=directlink">galerii na Picasie</a>.<br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com9Islandia64.963051 -19.02083500000003461.51099099999999 -29.347983500000034 68.415111 -8.6936865000000338tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-68390370477866136972015-07-12T12:03:00.000+01:002015-07-12T12:03:11.893+01:00Islandia z kciukiem do góry (cz.1)<div align="justify">Nie ma drugiego takiego kraju w Europie jak Islandia. Fiordy, gejzery, gorące źródła, wodospady, wulkany, jaskinie, góry, klify oraz lodowce a do tego wieloryby, renifery i puffiny. Można dostać zawrotu głowy już od samego wymieniania atrakcji jakie oferuje ta wulkaniczna wyspa. Na nieźle już rozgrzaną wyobraźnię dodatkowo działa fakt, że 18 spośród tamtejszych wulkanów jest czynnych. W końcu nie od parady Islandia nazywana jest krainą ognia i lodu. Ile jednak można czytać relacje z innych blogów i oglądać zdjęcia przedstawiające ten wyjątkowy kawałek świata. Przyszedł najwyższy czas, aby ruszyć w drogę i wszystkie te cuda oraz inne dziwy zobaczyć na własne oczy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-dl5VvvEPmGQ/VZwKEyrQKcI/AAAAAAAAE68/L8g8rKcUrTo/s600-Ic42/DSC_0419.JPG" /></div><a name='more'></a> <br />
Po Alasce i Himalajach Islandia była kolejnym miejscem na mojej <i>bucket list</i>, które przyciągało mnie jak nasza lodówka magnesy z podróży. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich kierunków Islandia była na wyciągnięcie ręki, bo tylko o mocniejszy rzut beretem z Irlandii, co znacznie przyspieszyło wprowadzenie planu w życiu. Ze względu na wyjątkową przyrodę wyspy, Adze ten kierunek też mocno przypadł do gustu. Dzięki wcześniejszym bardzo pozytywnym doświadczeniom z autostopem, dość szybko przekonałem ją również do pomysłu, aby w ten sposób podróżować po Islandii. Z racji ograniczonego czasu (2-tygodniowy urlop) postanowiliśmy jednak, że przez pierwszy tydzień będziemy łapać okazję, a na kolejny ruszymy samochodem z wypożyczalni. Przy okazji takie rozwiązanie pozwoliło zaoszczędzić parę groszy, bo trzeba wiedzieć, że zwłaszcza dla niewtajemniczonych islandzkie ceny mogą zwalić z nóg.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-GALC33p_QEo/VZwKQ3VAfaI/AAAAAAAAE7U/LTIuAAF5Zt8/s600-Ic42/DSC_0434.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Chyba każdy browar w takich okolicznościach przyrody musi smakować rewelacyjnie.</div><br />
Tak jak większość odwiedzających Islandię, po wylądowaniu w Keflaviku, udaliśmy się bezpośrednio do Reykiaviku. Stopa z lotniska złapaliśmy praktycznie w biegu i dzięki uprzejmości młodego małżeństwa po 30 minutach byliśmy na ulicach stolicy. Chociaż miasto ma swój klimat to na nas większego wrażenia nie zrobiło. Podczas spaceru ulicami Reykiaviku naszą uwagę znacznie częściej niż lokalne atrakcje przyciągały okoliczne góry. Co poradzić, że bardziej niż architektura kręci nas natura. Jeden dzień w zupełności wystarczył żeby zwiedzić ciekawszą część stolicy, a przy okazji znaleźć kilka geocachingowych skrytek. Od dłuższego czasu bowiem już uważam, że wakacje bez geocachingu to wakacje niekompletne.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-ahZgc8G70zI/VZgA6A5KU-I/AAAAAAAAE2E/DEMPsgqeu2g/s600-Ic42/DSC_0135.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Panorama Reykjaviku ze wzgórza Öskjuhlíð</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-iOHkEwPgUQA/VZgA0WXB69I/AAAAAAAAE1c/sbKChzRcpt8/s600-Ic42/DSC_0058.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Aga i Harpa to jest Sala Koncertowa i Centrum Konferencyjne</div><br />
Nasza przygoda tak naprawdę zaczęła się kolejnego dnia, kiedy jakoś przed południem stanęliśmy na wylotówce z Reykiaviku trzymając kartkę z napisem Geysir. Znów zbyt długo się nie nastaliśmy, bo po kilkunastu minutach zgarnął nas starszy wiekiem podróżnik z Niemiec. Co ciekawe okazało się, że najpierw nas minął bez zamiaru zabrania, by po krótkiej rozmowie z samym sobą zawrócić i przechwycić nas z drogi. Jak nam zaraz wyjaśnił, w młodości sam wiele podróżował autostopem i gdy zobaczył uśmiechniętą parkę z uniesionym kciukiem stwierdził, że przyszła pora, aby odwdzięczyć się za tamte wspaniałe chwile. Trzeba przyznać, że miał bardzo dobre wyczucie czasu.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-hHMnKRdbswE/VZmirSpOa_I/AAAAAAAAE6A/SI1a6jd1EDg/s600-Ic42/DSC_0381.JPG" /></div><br />
Wspólnie z Karlem, bo tak miał na imię nasz Niemiec, przejechaliśmy jakieś 300 kilometrów, przy okazji odwiedzając główne atrakcje na trasie Golden Circle (Złoty Krąg). W ten sposób już na dzień dobry 2-tygodniowej „objazdówki” dostaliśmy taką porcję niecodziennych wrażeń, że Aga przez większość czasu musiała trzymać moją szczękę, aby ta nie ryła po ziemi. Buzujący wodospad Gullfoss, wystrzeliwujący wodę na wysokość około 30 metrów gejzer Strokkur (był jeszcze Geysir, ale ten akurat nie miał ochoty dla nas strzelić) oraz Park Narodowy Þingvellir, przez który przebiega rów oddzielający płyty tektoniczne: euroazjatycką i amerykańską to cuda natury w najpiękniejszej postaci. Dla takich chwil warto podróżować.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-qBANeoX2wq4/VZmJWZkQfGI/AAAAAAAAE4k/IYo_l8SFiBM/s600-Ic42/DSC_0285.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Wodospad Gullfoss</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-Y3lZ6z0lfvg/VZgHIQVKquI/AAAAAAAAE3E/JNihujG_a4E/s600-Ic42/DSC_0210.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Gejzer Strokkur</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-VCczUGx95Uo/VZgD_Oy6icI/AAAAAAAAE2o/lbDwYLNx3sM/s600-Ic42/DSC_0177.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Park Narodowy Þingvellir</div><br />
Tak fajnie nam się jechało z Karlem, że rozstaliśmy się dopiero kolejnego dnia po wspólnym biwaku na obrzeżach Borgarnes. Co ciekawe w miasteczku tym spotkaliśmy całkiem sporo Polaków mieszkających tu na stałe. Rzekomo kilka lat temu było ich jeszcze więcej, kiedy za sprawą cudownych wizji o kraju miodem i islandzką koroną płynącym zaserwowanych przez TVN, spora część rodaków wyemigrowała do Islandii. Niestety jak to często z bajkami bywa niewiele mają one wspólnego rzeczywistością z i z nią dosyć mocno zderzyła się islandzka Polonia (surowy klimat, nieznajomość języka oraz problemy z dostaniem pracy). Co gorsze to to, że w trudnych chwilach bardzo często Polak Polakowi wilkiem i zamiast pomagać sobie nawzajem to rodacy rzucają sobie kłody pod nogi. Każda z osób, z którą rozmawialiśmy twierdziła, że z Polakami nie spędza czasu, ponieważ woli nie ryzykować i unikać problemów. Niestety z takimi postawami spotkaliśmy także parokrotnie w Dublinie. Dziwny jest ten świat.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-7u9D2ku9gwY/VZmNnKK-eJI/AAAAAAAAE5o/odavD_9iork/s600-Ic42/DSC_0369.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/--mxsGaSmI60/VZmKwFmvZUI/AAAAAAAAE5U/6HOyX7aQqQ0/s600-Ic42/DSC_0340.JPG" /></div><br />
Naszą autostopową przygodę kontynuowaliśmy na półwyspie Snæfellsnes. Dzięki uprzejmości Islandczyka, Polaków, Włochów, Amerykanów i Francuzów samochodowymi skokami bez najmniejszych problemów obskoczyliśmy cały półwysep odwiedzając przy tym kilka miasteczek i portów rybackich – Ólafsvík, Grundarfjörður, Stykkishólmur. Trasa dokoła Snæfellsnes była ucztą dla oczu. Zwłaszcza gdy świeciło słońce liczne wodospady, góry czy fiordy z łatwością wprawiały nas w zachwyt. Główną atrakcją tego regionu jest przykryty białą czapą lodowca wulkan Snæfellsjökull (1446m n.p.m.). Przy dobrej widoczności można go dostrzec z oddalonego o 120 kilometrów Reykjaviku. Warto dodać, że właśnie wnętrze wulkanu Snæfellsjökull Juliusz Verne wybrał jako miejsce akcji swojej książki pod tytułem „Podróż do wnętrza Ziemi”. Do środka nam śpieszno nie było, ale z zewnątrz wulkan też prezentował się godnie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0eb4qb4vILXWghndWXiMl5H0Z1FqwETeNIW6jfFwb0hLXpQrLPivHUSgEyntokZB66yllW1btniRNj9YXDRp7ZprQ3EZXbeLf1WpMhWzJD1ZeOA51BuVShEeQjZOOz5_upQnGn2Pcs0k/s600-Ic42/DSC_0432.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Port rybacki Stykkishólmur</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-9JZGJrFxV2Y/VZxGMkPjLnI/AAAAAAAAE8k/i0Pq9HzMKE0/s600-Ic42/DSC_0552.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Dzika przyroda na półwyspie Snæfellsnes</div><br />
Po 6 dniach autostopowania ponownie zawitaliśmy w Reykiaviku. Nie było to jednak koniec całej wycieczki, a tylko jej pierwszej części. W stolicy uzupełniliśmy zapasy, odebraliśmy z wypożyczalni zarezerwowany wcześniej samochód i nie tracąc czasu ruszaliśmy ponownie na spotkanie przygody. Ale na historie o kąpieli w gorącej rzece, spotkaniu z orkami oraz spacerze po wulkanie będziecie musieli jeszcze chwilę poczekać.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-LAvryMzjd5k/VZwKpjZL4TI/AAAAAAAAE7s/Cz36S-M77Yg/s600-Ic42/DSC_0459.JPG" /></div><br />
Więcej zdjęć z Islandii znajdziecie w <a href="https://picasaweb.google.com/101348585031452902797/Islandia?authuser=0&feat=directlink">galerii na Picasie</a>.<br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-9880881972066686422015-06-26T06:00:00.000+01:002015-06-26T20:31:50.478+01:00Podróży świat 6-ciu stóp i 4-ech łap.<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on"><div align="justify">Trochę nam się ostatnio blog zakurzył. Aż ciężko uwierzyć, że minęło ponad półtora roku od ostatniego wpisu, ale taka jest brutalna prawda. Nikt nas nie porwał, ani nie wystrzelono nas w kosmos. Po prostu dopadło nas małe blogowe lenistwo. Lenistwo i jeszcze kilka innych czynników, które spowodowały tak długą ciszę w eterze. Jest jednak szansa, że to się poprawi. Pojawiła się bowiem mała Gwiazdka, z tym że nie na niebie a pomiędzy nami, która zwiastuje nieuniknione zmiany. Skali tych zmian jeszcze w pełni nie jesteśmy świadomi (i chyba nigdy nie będziemy), ale na pewno szybko poczujemy ich wpływ. Ale po kolei...<br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="http://lh3.googleusercontent.com/-mev8v7z-KHk/VYxSUAeVfEI/AAAAAAAAE0U/YicvvHzPMTI/s600/Fuks%252520i%252520Ania%252520na%252520Mapie.jpg" /></div><div align="center" style="font-size: 12px; font-weight: bold;">Ani i Fuksa pomysły na pierwszą podróż.</div><a name='more'></a><br />
Zanim poznałem Agę, oboje podróżowaliśmy osobno, każde własnymi drogami, które głównie prowadziły do szkoły lub na imprezy. Czasem gdzieś dalej zabierali nas nasi rodzice. Później, pod koniec szkoły średniej, połączyliśmy siły i ruszyliśmy trochę dalej. Najpierw zapoznaliśmy się trochę z Polską, potem polecieliśmy na wakacyjny podbój USA, a dalej to już potoczyło się własnym rytmem. W trakcie zagranicznych wojaży dołączyły do nas dwa rewelacyjne psiaki: najpierw <a href="http://wstawajszkodadnia.blogspot.ie/2013/11/lucky-irlandzki-rudzielec-ktory-skrad.html">ruda Lucky</a>, a obecnie rudy Fuks. W ten sposób nasza podróżnicza drużyna powiększyła się o połowę – była nas trójka. W takim zestawie (choć nie zawsze z psiakami) udało nam się zwiedzić przyjemny kawałek świata. Anglia, Irlandia, Kanada to miejsca, w których mieszkaliśmy. Ponadto wspólnie odwiedziliśmy 20 krajów w Europie, Ameryce Północnej i Azji. Niby sporo, ale jakby nie patrzeć to zostało jeszcze jakieś 170 - trzeba więc działać.<br />
<br />
Kiedyś podróżowanie zbytnio mnie nie interesowało. Z czasem, z każdą kolejną podróżą stopniowo uzależniałem się od poznawania świata, by ostatecznie wpaść w ten nałóg po uszy. Teraz jednak podróże nabiorą nowego, wcześniej nam nieznanego wymiaru, bo nasza wesoła paczka znów się rozrosła. 7 czerwca do Drużyny L prosto z Zielonego Wzgórza dołączyła mała Ania. Wspólnie z Nią mamy nadzieję ponownie zobaczyć świat oczami dziecka. Jeśli bowiem ma choć kapkę tak nabuzowanej krwi jak mama i tata, to zbyt długo w kołysce nie wysiedzi, a to poza nieprzespanymi nocami, może wróżyć wiele ciekawych przygód. Póki co poznajemy się na spacerach, ale mam nadzieję że już wkrótce nasze maleństwo zobaczy jaki piękny jest ten świat.<br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="345" src="https://www.youtube.com/embed/Jkt67I5MxnY" width="600"></iframe><br />
</div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-59380187578242087862013-11-18T18:43:00.002+00:002013-11-18T18:43:59.754+00:00Lucky - Irlandzki Rudzielec, który skradł nasze Serca.<div align="justify">Minęły ponad 2 miesiące od smutnej chwili, kiedy na zawsze opuściła nas nasza mała Lucky. W międzyczasie wielokrotnie próbowałem naskrobać choć parę zdań o tym niesamowitym Rudzielcu, jednak za każdym razem brakło mi słów, które w pełni by oddały to jak wyjątkowym Psiakiem była Luckunia. Wielu z was miało okazję ją poznać, spędzić trochę czasu i osobiście przekonać się o jej wyjątkowości. Pozostali natomiast mogli spotkać ją na stronach bloga, gdzie dość często pojawiały się jej zdjęcia oraz różne historie z nią związane. Lucky była rewelacyjnym zwierzakiem i z całego serca dziękuję losowi za każdą sekundę, którą spędziła z nami. Nigdy nie zapomnę jej wesołego pyszczka oraz nastroszonych uszu, zwłaszcza gdy słyszała dźwięki ulubionej kaczkowej piosenki. Nie jestem jeszcze gotowy, żeby napisać coś więcej. Zamiast tego postanowiłem więc stworzyć krótki filmik z bardziej lub mniej rozbrykanymi zdjęciami Lucky. Wydaje mi się jednak, że taki sposób o wiele lepiej oddaje jej wyjątkowość niż jakiekolwiek słowa. Jeszcze raz - dziękujemy, że to nas wybrałaś. Nigdy Cię nie zapomnimy!<br />
<br />
<iframe width="600" height="338" src="//www.youtube.com/embed/pJExbvPz_9s" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-72549659363447130772013-08-12T14:08:00.000+01:002013-08-12T16:01:45.995+01:00Przystanek w Mieście Lwa<div align="justify">Trochę was przytrzymaliśmy w niepewności odnośnie naszej decyzji dotyczącej jachtostopu. Mam wrażenie jednak, że w większości i tak przekonani byliście, że pójdziemy za głosem serca. Otóż to, decyzja mogła być tylko jedna: jedziemy! Jacht <i>Seawanhaka</i> czekał na nas w <i>Johor Bahru</i>, malezyjskim mieście położonym tuż przy granicy z Singapurem. Lot mieliśmy rano, a na statku mieliśmy się zameldować do wieczora. Dzięki temu mieliśmy super okazję, aby spędzić niemal cały dzień w tym współczesnym mieście-państwie. I choć tak naprawdę tylko liznęliśmy tematu, to te kilka godzin pozwoliło nam poczuć wyjątkowy klimat tego niezwykle nowoczesnego kraju.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-aHvgQmmLQZQ/Ucmqfr3frpI/AAAAAAAAD3g/LemEs-2j_DE/s600/Singapur%2520023.jpg" /></div><a name='more'></a><br />
<br />
Nie jesteśmy zwolennikami wielkich miast, ale musimy przyznać, że Singapur zrobił na nas niezłe wrażenie. Do tej pory uważaliśmy że to amerykańskie miasta, takie jak Chicago czy Nowy Jork, stanowią kwintesencję nowoczesności. Po raz kolejny przekonaliśmy się jednak, że ciągle wiemy niewiele oraz że podróże kształcą. Najpierw z azjatyckim postępem stanęliśmy oko w oko podczas pobytu w <a href="http://wstawajszkodadnia.blogspot.com/2013/04/kuala-lumpur-powrot-do-przyszosci.html">Kuala Lumpur</a>, gdzie nie mogliśmy wyjść z podziwu jaka ta nasza Polska jest do tyłu. Singapur natomiast pokazał nam dobitnie gdzie jest miejsce Europy i Ameryki Północnej w tym szeregu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-Am8T2yDVCwc/UcmpmuKsJFI/AAAAAAAAD2Q/yfWd1ul_eIc/s600/Singapur%2520013.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Marina Bay Sands - jeden z najnowocześniejszych hoteli na świecie.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-GS5pWR2SNo4/Ucmq-wxMWrI/AAAAAAAAD4Q/khNt3TITyxk/s600/Singapur%2520029.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">I jeszcze hotelowy basen z widokiem na miasto.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh6.googleusercontent.com/-XlF7-6-_6Ho/Ucmo_8jNt8I/AAAAAAAAD1Q/hy3n8_M3XfA/s415/Singapur%2520005.jpg" /><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-ZbE_21BD87g/Ucmr359k3jI/AAAAAAAAD5o/aDumTVDGRFY/s415/Singapur%2520040.jpg"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Singapur to unikalna mieszanka kulturowa.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-ZleIqh8RzqE/UcmoeLOKTlI/AAAAAAAAD0w/4651rHenT2o/s600/Singapur%2520001.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Przy takich karach lepiej dwa razy pomyśleć nim się zrobi coś głupiego.</div><br />
Spacerując ulicami niezwykle czystego Singapuru, zwanego również Miastem Lwa (w sanskrycie <i>Singa <i></i></i>oznacza lwa a <i>Pura</i> miasto), prawie na każdym kroku trafialiśmy na jakieś niesamowite budowle. Luksusowe centra handlowe, futurystyczne hotele oraz drapacze chmur jak z filmów o przyszłości to wszystko razem tworzyło bardzo unikalny krajobraz. Aż ciężko uwierzyć, że jeszcze wczoraj biegaliśmy po ulicach Indonezji, które raczej w niczym nie przypominały aktualnych widoków. Ceny w sklepach, restauracjach i hotelach trzeba przyznać, że też dość mocno odbiegały od bardziej przyjaznych standardów azjatyckich. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-8jAGEmhmTko/Ucmpe2RkFAI/AAAAAAAAD2A/CIXDpQQjX5E/s600/Singapur%2520011.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Niezwykle nowoczesny, czysty a przy tym bardzo zielony Singapur.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_XgQ3JQ3MTuJLXcFge9G_vKrU3hyE43QnyTIMWUOAyGp_YF6HOgYcBPYmSSp27vd33sNv4zjvY8YjOXyOcQ2btmAd8Wtc53qX5LYJ_qJe3j1Vf7B92nLBt4SZN0GhvWliU5668M7M1Lc/s600/Singapur%2520041.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Futurystycznie jest także na ulicach Singapuru.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-fg_CTYfEMas/UcmpXX475UI/AAAAAAAAD14/Y8iey0OuMUY/s600/Singapur%2520010.jpg" /></div><br />
Żeby całkowicie ogarnąć nowoczesność Singapuru wjechaliśmy na taras widokowy hotelu Marina Bay Sands. Wejście nie było tanie, bo kosztowało 20SGD tj. około 50 złotych, ale stwierdziliśmy, że żadnych innych atrakcji w tym mieście-państwie raczej nie będziemy uskuteczniać, więc można było zaszaleć. Panorama okolicy widziana z góry była pierwsza klasa. Szkoda tylko trochę, że nie mogliśmy zostać dłużej, aby zobaczyć widok nocą. Aczkolwiek dla osłody dostaliśmy mały prezent. Mianowicie przed wjechaniem na szczyt mogliśmy wybrać czy chcemy kupić bilet na taras lub wejść za darmo do Sky Baru, a tam kupić po drinku, co kosztowałoby nas mniej więcej tyle co bilety. Rzecz jasna wybraliśmy drugą opcję, ale w jakimś dziwnym zamieszaniu ostatecznie i tak trafiliśmy na taras widokowy. Pokręciliśmy się tam trochę, porobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy do wyjścia sądząc, że tutaj skasują nas za atrakcję. Tak się jednak nie stało, bowiem nikt nas już zagadywał. Tym zakręconym sposobem zaoszczędziliśmy kilka złotych, które później ze smakiem przejedliśmy w hinduskiej restauracji.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-tBpho54yLZM/Ucmrf8LIsEI/AAAAAAAAD44/4xjKeLaOPsM/s600/Singapur%2520034.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Widok na miasto z hotelu Marina Bay Sands.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh4oMvOJ00xHqjUwHrA8P9LWOxMjOTpq8OmfnfK4vK0lJ-LBG_7CatB7wplj8pRhLgYfBRykrhZJiFZ5onugfgz0U2XnY9CszeYQcyD9PMS2BKSRg62pzQUGH-Jv03Pxru8V9uZqPdn7kw/s600/Singapur%2520035.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Singapur obok Szanghaju to najważniejszy port wschodniej Azji.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-dyVbCot8Dvs/UcmqrJBrDLI/AAAAAAAAD3w/PIjbV6fk_eY/s600/Singapur%2520025.jpg" /></div><br />
Tak jak napisałem na wstępie, czas na Singapur mieliśmy ograniczony, więc około godziny 19-tej musieliśmy się zbierać w dalszą drogę. Z jednej strony było nam szkoda tak szybko opuszczać miasto, bo pewnie sporo można by jeszcze zobaczyć. Jednak z drugiej miasto, jakie nowoczesne by nie było, zawsze pozostanie tylko miastem i kontaktu z naturą nam nigdy nie zastąpi. Zresztą czekała na nas wielka przygoda, o której tak długo marzyliśmy. Odebraliśmy więc bagaże, które zostawiliśmy na przechowanie w jednym z hosteli, znaleźliśmy autobus jadący do Johor Bahru i ruszyliśmy w stronę malezyjskiej mariny, gdzie czekał już kapitan Will i jego Seawanhaka.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-REw2vlOIvRw/UcxtXEJOeEI/AAAAAAAAEGY/am3sPkY0Xec/s600/Malezja%2520092%2520-%2520Jachtostop.jpg" /></div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com3Singapur1.352083 103.819836000000010.84410649999999987 103.174389 1.8600595 104.46528300000001tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-10012684439184324822013-08-04T12:27:00.000+01:002013-08-04T18:02:43.753+01:00Marzycielska Poczta z Podróży<div align="justify">Chyba każdy z nas lubi dostawać kolorowe pocztówki. I nie ma znaczenia czy są to kartki świąteczne, urodzinowe lub z wakacji. Wiemy, bo sami bardzo cieszymy się, kiedy znajdujemy takowe w naszej skrzynce pocztowej. Niby tylko kawałek kartki, ale jest w nim coś wyjątkowego. Równie mocno jak otrzymywać, lubimy również pocztówki wysyłać. W trakcie samej tylko Podróży w Nieznane wysłaliśmy ich pewnie coś koło setki. W przeważające części do Polski, ale także do Stanów, Niemiec czy Irlandii. Adresatów w większości stanowili członkowie naszej rodzinki oraz liczni znajomi. Aczkolwiek kilka kartek trafiło także do osób, których praktycznie nie znaliśmy. Można powiedzieć, że skojarzył nas z nimi internet. Brzmi ciekawie? <b>Taka właśnie jest Marzycielska Poczta</b>.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/--sGdVO17wws/UTTNl1VHzOI/AAAAAAAABsk/Uxw_ovXwCiY/s600/Bangkok%2520144.JPG" /></div><a name='more'></a> <br />
<a target="_blank" href="http://marzycielskapoczta.pl/">Marzycielska Poczta</a> to bardzo pozytywna, a przy tym niezwykle prosta akcja, której celem jest wywołanie uśmiechu u chorych dzieci. Okazuje się bowiem, że trzeba bardzo niewiele, aby sprawić radość maluchom i to w różnych zakątkach Polski. Każdy może spróbować. Wystarczy około 5-ciu złotych, bo tyle mniej więcej kosztuje pocztówka ze znaczkiem, oraz kilka minut, aby wybrać fajną kartkę, wypełnić ją i wysłać. Świadomość, że uśmiech zagości na twarzy dziecka, które otrzyma tajemniczą przesyłkę - bezcenna. I wcale nie trzeba jechać aż do egzotycznych krajów żeby móc spróbować. Jestem pewien, że pocztówki z Polski dają dzieciakom dokładnie tyle samo satysfakcji i pozytywnej energii, co te wysłane z zagranicy. Spróbujcie, a przekonacie się sami.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjSF-e1nOoV3Ypidb4_sXYXjGeiikxtE_EBhTfmzbp1td5YxtrGHQ1hncFIkbSRBLaQoq04wgff1KRw_59SspVkwRvZ_Hh-YOXwBByVsHVErR8UlYRIOk2Z4z6XxOfbRcS9N225CklnKXQ/s415/Sumatra%2520046%2520-%2520Medan.jpg" /><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-cHjiZPZF7-U/Ub3KcH0-ZnI/AAAAAAAADx4/h0MdlU65Ltw/s415/Malezja%2520100%2520-%2520Borneo.jpg"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Marzycielskie pocztówki z podróży.</div><br />
Nie zwlekajcie więc! Tym małym gestem możecie sprawić bardzo dużą radość chorym dzieciom. Tym bardziej, że są wakacje i prawie każdy gdzieś wyjeżdża, więc ze znalezieniem kolorowej pocztówki nie będzie żadnego problemu. Dalej lub bliżej to nie ma znaczenia. Liczy się przede wszystkim to, że te niezwykłe maluchy dzięki wam i Marzycielskiej Poczcie mogą mieć w domu cały świat. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiPPfT1hBofwNP7bUUunSuvYB5uLGNsY20YHHhXMXtIJYzdvP94XETH1xm7p0aNJVHqP4TqbqxquFRNifmvQsNFHR3-gZgWEytJYlpN8i92U4tPbn7wYxoV1TYAyZCdXb3xU6sOYQ_rGl0/s300/MarzycielskaPocztowka1-600px.jpg" /></div><br />
Szczegóły o tym jak można wziąć udział w akcji znajdują się <a target="_blank" href="http://marzycielskapoczta.pl/jak-mozesz-pomoc/">na stronie Marzycielskiej Poczty</a>. Natomiast <a target="_blank" href="http://marzycielskapoczta.pl/chore-dzieci/">tutaj znajdziecie marzycielską listę dzieci</a>, które z niecierpliwością czekają na wasze pocztówki. <br />
<br />
Do dzieła!</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com0Polska51.919438 19.1451359999999841.8602945 -1.5091610000000202 61.9785815 39.799432999999979tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-78022115781503007242013-07-28T16:19:00.001+01:002013-07-28T16:32:38.415+01:00Hello Mister! Do you like Indonesia?<div align="justify">W trakcie pobytu na Sumatrze takie pytanie z ust miejscowych padało chyba każdego dnia, a czasami po kilka razy dziennie. Z początku nie bardzo wiedzieliśmy co odpowiadać, bo nasza wiedza na temat wyspy i jej ludzi była bardzo znikoma, żeby nie powiedzieć zerowa. Wszystko przez to, że Indonezja na mapie Podróży w Nieznane pojawiła się zupełnie przypadkowo, w 4 miesiącu azjatyckich wojaży, na kilka dni przed lądowaniem w stolicy Sumatry Medan. Z każdym kolejnym dniem wśród Indonezyjczyków znajdowaliśmy jednak kolejne argumenty, na podstawie których byliśmy w stanie udzielić świadomej odpowiedzi. A więc jeszcze raz: Czy lubimy Indonezję? Tak. Baa, my ją uwielbiamy!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-FKwt8ydsW1U/Ue5wwLz-gUI/AAAAAAAAENc/UM1L60DWKR4/s600/Sumatra%2520007%2520-%2520Medan.jpg" /></div><a name='more'></a> <br />
Zastanawialiście się kiedyś jak czują się znani ludzie, którym na każdym kroku ktoś robi zdjęcia. Albo co myślą lokalsi skazani na turystów takich jak my pstrykających nagminnie fotki. Na Sumatrze, gdzie póki co bladych twarzy nie ma wcale tak dużo, mieliśmy okazję poczuć na własnej skórze jak to jest być atrakcją turystyczną. Od pierwszego wyjścia na miasto w Medan, zostaliśmy zaskoczeni przez młodych ludzi pragnących zrobić sobie z nami wspólne zdjęcie. Podejrzewam, że nie każdemu taka sytuacja mogłaby odpowiadać, nam jednak sprawiało to przyjemność. Raz że łechtało to trochę naszą próżność, bo kto choć przez chwilę nie chciałby się poczuć jak gwiazda serialu dwójkowego, a dwa że takim małym gestem wywoływaliśmy szczery uśmiech radośći u fotografujących.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-P6y4gRrRk2k/Ue6Mhh0-7eI/AAAAAAAAEQM/9GHyXRWaork/s600/Sumatra%2520026%2520-%2520Medan.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"><i>100 Pytań Do</i>, czyli jeden z wielu wywiadów udzielonych przez Agę. </div><br />
<iframe width="600" height="338" src="//www.youtube.com/embed/MJcmWBymIDM" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
<div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Przyjaźń polsko-indonezyjska.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi3D_QeUP2U1e7AURfuUWODJHtfZzBjh4Jy4SGRkkmZk4mYwfzPmUBf7AHkmlODijGz0pSgcsqXSHA35nfw1Gbf7Xn4cCIGDLzS8Gey-lKgpjS7DkMaej5xrjN33KjU7IHYTn1CMU6GbyE/s600/Sumatra%2520011%2520-%2520Medan.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Indonezyjskie dziewczyny z polską gwiazdką.</div><br />
Medan nie ma zbyt wiele do zaoferowania dla przyjeżdżających. Poza kilkoma meczetami i budynkami kolonialnymi (Sumatra do 1946 roku była pod wpływami Holandii) jest to głośne i niezbyt ładne miasto z dwoma milionami mieszkańców. My jednak spędziliśmy tam bardzo przyjemne chwile, wszystkie za sprawą wyjątkowo życzliwych ludzi. Załapaliśmy się nawet na targi Medan City Expo, gdzie przez chwilę byliśmy gwiazdami imprezy. Prawie każde stoisko nalegało na naszą choćby krótką wizytę, wystawcy robili sobie razem z nami zdjęcia, parokrotnie kamerzyści uchwycili nasze rozbawione miny, a nawet załapaliśmy się na małe prezenty. To chyba było 5 minut sławy, które przysługuje każdemu w trakcie życia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWAxygdiECz9P2a4hQslvyErCCBjlns6-K9d4hoH6nsxlT9GAHbjYGXXS8-d7iaVzOFH9lxdrDnotu9aUsFFRZWrYmW-zzb5COeAeRUCY7KUD8CagNtwDhYlm4m-meBhUSVtC4NX5dbNI/s600/Sumatra%2520005%2520-%2520Medan.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Meczat Masjid Raya znany również jako Grand Mosque.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUcXBRfIzzy6xoty_brXDGWWDVP23hYFjz6mbonW4RcqzncjpARESmAWUu8AWhgUeQMl5dGHe2E6HIjhOdOGy_vMHKQY0u5T-iA2aCRqX9K5sA5xS0dzKwTka-ozWSQQdPUVo_m_o7SEU/s412/Sumatra%2520004%2520-%2520Medan.jpg" /><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-zqfL-wTa6Pg/Ue5xIdSBchI/AAAAAAAAEPY/AlMH4LGU6Qo/s412/Sumatra%2520023%2520-%2520Medan.jpg"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Piłka nożna po polsku i koszykówka w wersji lokalnej.</div><br />
Z Medan pojechaliśmy do Berastagi i musimy przyznać że była to jedna z bardziej stresujących przejażdżek, których do tej pory doświadczyliśmy w Azji Południowo-Wschodniej. Jazda podrasowanym busem po krętych drogach Sumatry z kierowcą, który urządza sobie zawody z każdym kto próbuje go wyprzedzić, poziomem adrenaliny ustępowała chyba tylko nepalskiej przejażdżce w rytm kociej muzyki po górskich zboczach trasy dookoła Annapurny. Dodatkowo w szalonym busiku paliła połowa pasażerów (tutaj zakaz palenia w miejscach publicznych jeszcze nie dotarł), więc na brak atrakcji nie mogliśmy narzekać. Aga w pewnym momencie podróży była już tak wystraszona tym co się działo, że postanowiła wysiąść. Ostatecznie jednak udało mi się ją przekonać, że kierowca chyba wie co robi (choć sam w to mocno wątpiłem) i jakoś dotarliśmy się do celu. Wtedy nie wiedzieliśmy, że szaloną przejażdżkę na trasie Berastagi-Medan będziemy uskuteczniać jeszcze trzykrotnie. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-5uMC_97Hif0/Ue5xLOIz2rI/AAAAAAAAEP0/NcLiItZsIXM/s600/Sumatra%2520025%2520-%2520Medan.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Postrach dróg na Sumatrze.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src=https://lh4.googleusercontent.com/-ARdfRh50gro/Ue5xBO31k5I/AAAAAAAAEOw/1gJZQezJeI8/s600/Sumatra%2520017%2520-%2520Medan.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Toi Toi na kółkach.</div><br />
Być może wstyd się przyznać, ale lecąc na Sumatrę nie zdawałem sobie nawet sprawy, że znajduje się tam całkiem sporo wulkanów. Żyłem w przeświadczeniu, że te jeśli chodzi o Indonezję obecne są one tylko na Jawie. Gdy tylko dowiedziałem się, że W Berastagi będzie okazja, aby wejść na szczyt jednego z nich, nie mogłem usiedzieć na tyłku. Pół roku wcześniej byliśmy na Teneryfie, gdzie <a href="http://wstawajszkodadnia.blogspot.com/2012/10/geocaching-po-hiszpansku.html">wjechaliśmy na szczyt wulkanu <i>El Teide</i></a>. Super przeżycie, jednak wjechać to nie to samo co wejść, dlatego na <i>Mount Sibayak</i> całą drogę pokonaliśmy pieszo. Raczej łatwy spacer obfitował w rewelacyjne widoki, a klimat wewnątrz krateru był iście marsjański. Cały czas coś dymiło i syczało. W drodze powrotnej mieliśmy wątpliwą przyjemność poczuć na własnej skórze intensywność deszczu monsunowego. W niecałe 15 minut byliśmy mokrzy od stóp do głów i chyba tylko cudem nie zaliczyliśmy błotnej przejażdżki. Deszczową pogodę udało nam się przeczekać w pobliskich gorących źródłach, gdzie w towarzystwie miejscowych wygrzewaliśmy tyłki.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-8qMiAfZ4BI4/UfLemGRAjrI/AAAAAAAAEX4/yxMW956LyBo/s600/Sumatra%2520083%2520-%2520Berastagi.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Biwakowanie to bardzo popularny sposób świętowania końca roku szkolnego wśród miejscowych.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh5.googleusercontent.com/-sOjgZaiYwbc/UfLetqv8XsI/AAAAAAAAEYY/POQN2z8Xfrs/s412/Sumatra%2520087%2520-%2520Berastagi.jpg" /><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-aml8QmKvCAM/UfLefg7iHGI/AAAAAAAAEXY/-np2k6RAXJ8/s412/Sumatra%2520079%2520-%2520Berastagi.jpg"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Wulkaniczne wyziewy (po lewej) i droga przez dżunglę tuż przed urwaniem tropikalnej chmury (po prawej).</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-OARQ-TxYesM/UfLe7k24oUI/AAAAAAAAEZY/WOGW_PMM8R8/s600/Sumatra%2520095%2520-%2520Berastagi.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Widok ze szczytu wulkanu Mount Sibayak (2212m n.p.m.)</div><br />
Po powrocie do Berastagi, na skrzynce pocztowej czekała na nas zaskakująca wiadomość. Pamiętacie jak jakiś czas temu wspominaliśmy o próbach znalezienia jachtostopu? Otóż okazało się, że jachtostop znalazł nas. Dokładnie rzecz biorąc napisał do nas kapitan Seawanhaki, który znalazł nasze ogłoszenie na serwisie <a href="http://www.findacrew.net/">Find a Crew</a>, z pytaniem czy mamy ochotę zaokrętować się na pokładzie jego jachtu. Ochota była i to wielka. Sęk w tym, że statek zakotwiczony był na granicy Malezji oraz Singapuru i na miejscu musieliśmy się stawić w ciągu 2 dni. Poza tym na Sumatrze byliśmy dopiero 4 dni, a wyspa urzekła nas niesamowicie, przez co znacznie trudniej było się zdecydować. Z drugiej jednak strony długo marzyliśmy o morskiej przygodzie, a taka szansa mogła nie prędko się znowu zdarzyć. Burza mózgów trwała dobre kilka godzin. W końcu jednak podjęliśmy decyzję. Jaką? Aby poznać odpowiedź przeczytajcie kolejny wpis :)</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com1Medan, Sumatra Północna, Indonezja3.585242 98.6755978999999573.0781575 98.030150899999953 4.0923265 99.321044899999961tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-66172924274625514382013-07-14T14:38:00.000+01:002013-07-14T14:39:07.194+01:00Z żółwiami za pan brat.<div align="justify"><i>"W związku z kontynuacją działań malezyjskich sił bezpieczeństwa we wschodniej części stanu Sabah oraz ustanowieniem na tym terenie tzw. Specjalnej strefy bezpieczeństwa (okolice miast oraz miasta: Lahad Datu, Tawau, Kunak i Semporna oraz wyspy leżące bezpośrednio przy wybrzeżu), Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza wyjazdy w ten rejon wyspy."</i> Ten komunikat na stronie polskiego MSZ dał nam trochę do myślenia. Zwłaszcza, że naszym kolejnym celem miała być położona na południu Borneo Semporna oraz pobliska wyspa Mabul. Zrobiliśmy jednak mały research wśród lokalsów i ci zapewniali nas, że sytuacja już się ustabilizowała i nie ma się czego obawiać. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mogli tak mówić głównie po to, aby nie odstraszać turystów. Mimo wszystko postanowiliśmy jednak zaryzykować.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-LQLB-9GuCrU/UcRt1O0GU4I/AAAAAAAADzY/QpXWJXpKjRg/s600/Malezja%2520103%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><a name='more'></a> <br />
Ustanowienie strefy bezpieczeństwa było konsekwencją działań filipińskiego sułtana Jamalula III Kiram, który rości sobie prawa do malezyjskiej prowincji Sabah. Chcąc uzyskać panowanie na tych terenach w lutym na początku tego roku wysłał on grupę rebeliantów, aby ta dokonała inwazji. Od tamtej pory doszło do kilku krwawych starć, w trakcie których malezyjskie siły bezpieczeństwa starały się pozbyć rebeliantów ze swoich terenów. Ostatnie zajście miało miejsce na początku marca, a my w Sempornie pojawiliśmy się w 21-go kwietnia. Jadąc autobusem mieliśmy mieszane uczucia. Z jednej strony za bardzo się nie przejmowaliśmy, w końcu o takich rzeczach to się słyszy tylko w mediach, ale z drugiej gdzieś tam cały czas pojawiała się myśl: a co jeśli jednak? <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-ENGN_4lAlfk/Ub3I3wmG9jI/AAAAAAAADtY/pBQ6gMCWaLE/s600/Malezja%2520064%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Semporna</div><br />
Semporna okazała się niezbyt interesującym, ale spokojnym miasteczkiem. Warty uwagi był jedynie lokalny targ rybny, który przyciągał wzrok dużym wyborem morskich zwierzaków, jednocześnie odpychając ich zapachem. Po wspomnianych wyżej zamieszkach na ulicach nie było nigdzie śladu i trzeba przyznać, że przez cały czas czuliśmy się całkiem bezpiecznie. Do tego stopnia oswoiliśmy się nawet z sytuacją, że o 3 w nocy wybrałem się do lokalnej knajpki na półfinał Ligi Mistrzów (gdybym nie poszedł pluł bym sobie w brodę, że przegapiłem klęskę Realu i 4 gole Lewandowskiego). Problemem było tylko to, że restauracja była prowadzona przez muzułmanów, w związku z czym zamiast piwem byłem zmuszony się alkoholizować herbatą z cytryną. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-xkOxaXYxy2E/Ub3KKfyiWCI/AAAAAAAADxA/ZbyBQDcgSmw/s600/Malezja%2520093%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Targ rybny w Sempornie</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh5.googleusercontent.com/-O3WLixIsKl8/Ub3KCHdbUuI/AAAAAAAADwo/BN3O9YNdc5c/s390/Malezja%2520090%2520-%2520Borneo.jpg" /><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-cKDFYeb8KQ0/Ub3KGfp-AlI/AAAAAAAADw4/pY7QRb-HU_s/s390/Malezja%2520092%2520-%2520Borneo.jpg"/></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgUWir87qfTuoPz9G70E-W9xICnL2Q2kQ-qTQ4MtZqmsfx3wvy-OCo8URbGJ69FhxcKa86jhDEjuGOyRlFF6Gdvo7sV7oUynhlsCr6kAK9IHrM0rQit81UA0TJtkx4kXn19PpsgN-yeHI0/s600/Malezja%2520091%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjpA7fUI_vrNsC-VmJ_Zj8Ftzh50kVQ-Kit1XtUMykfS6x9PwbnAWXZA3FgeN4efFgb4ngx4PXejfMktWY1wirqqrdOZ0c_tOiQ-HWktv4TlHaNboyWNDqM3WPVC0jrnC3IHaEeskJJEn0/s600/Malezja%2520110%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Mimo braku klimatu meczowego, półfinał LM oglądany na Borneo będę długo wspominał.</div><br />
Tak naprawdę Semporna była tylko przystankiem w drodze na wyspę Mabul, gdzie planowaliśmy sobie trochę ponurkować. <a href="http://wstawajszkodadnia.blogspot.com/2013/02/koh-phangan-i-koh-tao.html">Od tajlandzkiego Koh Tao i kursu nurkowania</a>, nie było zbyt wiele okazji, aby popływać sobie z rybkami, a okolice Mabul znane są z rewelacyjnych miejscówek (jeszcze piękniej ponoć jest na Sipadan, ale ze względów finansowych postanowiliśmy odpuścić sobie to miejsce - może innym razem). Po sprawdzeniu ofert chyba wszystkich dive shopów w Sempornie, postawiliśmy na <a href="http://www.ucsipadan.com/">Uncle Changa</a>. Mimo kilku negatywnych komentarzy w internecie w naszym przypadku wybór okazał się trafiony. Ekipa i zakwaterowanie, a co najważniejsze pogoda i zwierzaki dopisały w 100%. Przez 3 dni spędzone na wodzie w okolicach Mabul zobaczyliśmy całą masę kolorowych rybek (wśród nich były m.in. barakuda, makrela, grouper, parrot fish, cuttlefish, trumpet fish, frog fish, lion fish oraz błazenka znanego wszystkim lepiej jako nemo), mureny, ośmiornicę, konika morskiego i co najważniejsze kilkanaście dużych żółwi. Szczególnie pływanie z zagrożonymi wyginięciem gadami było nieziemskim przeżyciem, które chciałoby się aby trwało jak najdłużej. Aga była tak zafascynowana bliskim kontaktem z żółwiami, że w wodzie była gotowa siedzieć do nocy, aby jak najdłużej cieszyć się ich towarzystwem.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-PS6udjYPwAA/UeKe9PRLxAI/AAAAAAAAEMM/mzccXx8S_H4/s600/Malezja%2520111%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Dive Buddies</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj7uJn1mLEfXKsIvauYIHJykoyyJLGnOler7AImpnVxx_5dSp_gkxfkGaYdUbbXEsXnjhev5A1GCrSwezlGHZuI6kwYyIBFPfeiFRVYnKQDFHoFFeFm7YBRqlLvJKeyfxknR1n7Tj0Ly8M/s600/Malezja%2520101%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Konik morski</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-Yzp4OL05oag/UcRt5RQOQ1I/AAAAAAAADz4/YPzAxK7wR4Y/s600/Malezja%2520107%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Murena</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgvzKHKrOqD1JSYjtTkaviF7DIcnLV-U7LSTHWZbV7bBXDkbfCeaXPN_aChMRKo8EF8nisLbekbMGYYvT7BZXalckwaugRdQkMSAT-psfxAbjdapgWfgUM8KSVJqJxqWWcoZBIaJSx6Uw/s600/Malezja%2520108%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Barakuda</div><br />
Podczas pobytu na Mabul nadszedł czas aby zadecydować, który kraj będzie kolejnym przystankiem podczas naszej podróży. Myśleliśmy, myśleliśmy i ostatecznie padło na Kambodżę. Znaleźliśmy więc lot, kupiliśmy bilety i... następnego dnia musieliśmy wszystko zmieniać. Spotkaliśmy bowiem wesołego Niemca, który tak mocno namącił nam w głowie opowieściami o wspaniałej Sumatrze, że nie myśląc długo postanowiliśmy sami sprawdzić na własnej skórze ile w tym prawdy. W ten sposób na mapie naszej wycieczki pojawiła się Indonezja, kraj którego wcześniej nawet przez moment nie braliśmy pod uwagę. I to wszystko dzięki kompletnie przypadkowemu spotkaniu z totalnie obcą osobą. No ale nie od dziś wszystkim wiadomo, że spontany są najlepsze.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-rCUhWu2_lzA/Ub3JlUUecBI/AAAAAAAADvQ/2DX_EsyoAUI/s600/Malezja%2520080%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Barakuda</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-L4G5xlGoCJw/UcRt39tTPcI/AAAAAAAADzw/r0aKVRfuPIM/s600/Malezja%2520106%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Cuttlefish</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-3LWLDFAmsSc/Ub3I6BpkPcI/AAAAAAAADtg/oIwPJ-jGeKc/s600/Malezja%2520065%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Niezwykłe spotkanie, które zmieniło nasze plany.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-v808UUASxos/Ub3JDXPtVdI/AAAAAAAADuA/BqUTVCjwSoI/s600/Malezja%2520069%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><br />
Mabul było ostatnim punktem programu pod tytułem Borneo. W ciągu 2 tygodni z nawiązką zregenerowaliśmy siły po górskim trekkingu w Nepalu, a także zobaczyliśmy całą masę ciekawych tropikalnych zwierzaków, w tym króla lasu - orangutana. Wbrew pozorom wyspa nie jest już tak dzika jak by się mogło wydawać, a już na pewno nie jej malezyjska część, która jest dosyć mocno rowzwinięta. Teoretycznie powinno to być plusem, jednak w niektórych miejscach odbija się to dość mocno na cenach atrackji (np. trek na szczyt Mount Kinabalu albo nurkowanie w okolicach wyspy Sipadan). Dla nas Borneo było ciekawą przygodą, jednak ostrzyliśmy sobie pazury na trochę więcej. Być może dlatego tak łatwo przyszło nam podjęcie decyzji o zmianie planów i locie na Sumatrę. Miejmy nadzieję, że była to trafna decyzja.<br />
<br />
<hr>Wszystkie zdjęcia z Borneo znajdziecie <a href="https://picasaweb.google.com/101348585031452902797/MalezjaBorneo?authuser=0&feat=directlink" target="_blank">TUTAJ</a>. Zdjęcia z nurkowania zostały wykorzystane dzięki uprzejmości naszej divemasterki oraz kolegi nurka, bo nasz sprzęt marnie wypadł podczas wodnych testów i lepiej nie chwalić się jego wypocinanymi. Część lądowa to już jednak tylko nasza robota.<br />
<br />
<br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com0Mabul Island, Malezja4.24596 118.63099999999997-21.2760745 77.322405999999972 29.7679945 159.93959399999997tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-33020327570630708432013-07-10T12:47:00.001+01:002013-07-10T12:48:46.493+01:00Orangutan znaczy Człowiek Lasu.<div align="justify">Na Borneo przylecieliśmy w poszukiwaniu niezwykłej natury. Park Narodowy Tunku Abdul Rahman w pobliżu Kota Kinabalu był całkiem dobrym wstępem, ale ostrzyliśmy sobie zęby na trochę więcej. Przede wszystkim marzyło nam się zobaczenie orangutanów żyjących na wolności. Na całym świecie są tylko 2 miejsca, w których można spotkać te niezwykłe zwierzaki w ich środowisku naturalnym. Pierwsza lokalizacja to Indonezyjska Sumatra, a druga to właśnie Borneo. Niestety ingerencja człowieka sprawia, że z każdym rokiem ich populacja maleje. Już teraz gatunek tych małp jest poważnie zagrożony. Musieliśmy się więc śpieszyć, bo niewykluczone, że już wkrótce orangutany pozostaną tylko wspomnieniem.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-S6DeU8IxNQ4/Ub3H3pO8OGI/AAAAAAAADqI/JMIhF69F2eI/s600/Malezja%2520038%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">DNA orangutanów w 97% pokrywa się z ludzkim.</div><a name='more'></a> <br />
Głównym miejscem, w którym turyści mogą z bliska oglądać orangutany jest Sepilok. Zanim tam jednak dotarliśmy, spędziliśmy jeden dzień w Sandakan, gdzie na dzień dobry przytrafiła nam się ciekawa przygoda. Autobus, którym jechaliśmy z Kota Kinabalu, dotarł na dworzec coś około 23. Jedna z głównych zasad podróżowania brzmi, aby nie pałętać się po dużych miastach nocą i to zwłaszcza z plecakami. Niestety dwójka dostępnych taksówkarzy na postoju autobusu zażyczyła sobie jakichś chorych cen, więc stwierdziliśmy, że złapiemy kogoś po drodze. Jak na złość jednak wszystkie taksówki, które nas mijały były już zajęty. Ponadto droga, którą szliśmy nie należała do najjaśniejszych, więc był lekki dreszczyk emocji. I kiedy straciliśmy nadzieję, że kogoś w końcu złapiemy zatrzymała się....3-ka Malezyjczyków chińskiego pochodzenia. Oznajmili nam, że mieli nas na oku od kilku minut i trochę się o nas bali, bo dzielnica w której się znajdowaliśmy nie była za ciekawa. Szybko zapakowali nas oraz nasze bagaże do samochodu, a następnie podrzucili do centrum miasta opowiadając co nieco o sobie. Zanim odjechali upewnili się jeszcze, że hotel który wybraliśmy jest ok. Bardzo pozytywna rodzinka.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-JEgBfyDIidY/Ub3HR7d-mOI/AAAAAAAADpA/AZ1IJ8t0IZM/s600/Malezja%2520029%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><br />
W Sandakan poza opisaną historyjką nic szczególnego się nie wydarzyło. Jedyna rzecz godna uwagi to paczka ze zbędnymi rzeczami, którą wysłaliśmy do Polski. Trzeba było odchudzić trochę plecaki, bo ze sprzętem z treku w Himalajach i magnesami Agi ważyły chyba tonę. Tak na marginesie za 10-kilową przesyłkę morską z ubezpieczeniem zapłaciliśmy 60zł. Mam wrażenie, że taka paczka ze Słupska do Poznania kosztowałaby więcej. Trzeba jeszcze tylko poczekać 3 miesiące i zobaczyć czy wiozący ją statek dotrze do celu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjM9naOsIBMtFTROHDiFsellasNP6K-4-SwVmdigUrv8z74DhTpfRNdOB6vHlf2xy3xXoeDhMyOWwsPMnPJJHQZRI1CkUy4Y0TItvGdf2qo3n-TY40u4L5ECrvgGhKfZ4tdlIfxR1LMvzE/s600/Malezja%2520027%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">W Sandakan po raz pierwszy jedliśmy płaszczkę. Bardzo dobra, ale szału nie było.</div><br />
Wróćmy jednak do orangutanów. Osoby chcące je na 100% zobaczyć udają się do Sepilok, gdzie znajduje się sanktuarium tych zwierzaków. Ośrodek zajmuje się osobnikami, które pod wpływem szkodliwej działalności człowieka nie były zdolne do życia w środowisku naturalnym. W teorii po długiej rehabilitacji zostają one wypuszczone na wolność, gdzie powinny same sobie dawać radę. W rzeczywistości jednak, placówki tego typu praktycznie w ogóle nie spełniają swojej misji, przestawiając się głównie na działalność turystyczną. Smutne, ale prawdziwe. Z tego powodu do Sepilok jechaliśmy z dość mieszanymi uczuciami. Na miejsce dotarliśmy o 9 rano w sam raz, aby obejrzeć godzinne karmienie małp. Niestety na miejscu przeżyliśmy dość wielkie rozczarowanie. Nie dość, że pokaz trwał ledwie 30 minut (mimo że orangutany dopisały), to na dodatek zaraz po jego zakończeniu musieliśmy opuścić teren centrum. Pracownicy tłumaczyli się tym, że ścieżki dookoła sanktuarium były chwilowo niedostępne, w związku z czym karmienie zwierzaków to jedyna dostępna atrakcja. Nie mogliśmy sobie nawet posiedzieć i w ciszy popatrzeć na to co robią małpy. Brak słów.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/--u53d4UP2C8/Ub3Hs5PeVhI/AAAAAAAADpw/lThUXFLUX88/s600/Malezja%2520035%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Karmienie zwierząt w Sepilok - atrakcja budząca wiele wątpliwości.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh4.googleusercontent.com/--BlbIBgADHI/Ub3Ixuv8-lI/AAAAAAAADtI/NMPq9-0nvvo/s410/Malezja%2520062%2520-%2520Borneo.jpg" /><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-j2PcsIrEQ38/Ub3HmoH1icI/AAAAAAAADpo/jcDgf55Hm8U/s410/Malezja%2520034%2520-%2520Borneo.jpg"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Makak vs. Orangutan</div><br />
Na szczęście mieliśmy w zanadrzu plan B. Właściwie plan B był planem A, ale z racji lokalizacji zaczęliśmy od wizyty w smutnym Sepilok. Do Sukau, gdzie czekała na nas prawdziwa natura, było niecałe 200 kilometrów. Autobus miał być dopiero za godzinę więc stwierdziliśmy, czemu by nie spróbować autostopu. Parę razy się już do tego przymierzaliśmy, a teraz w końcu była idealna okazja. Aga zabrała się za wypisywanie kartki z celem naszej samochodowej podróży, a ja zacząłem się wdzięczyć na poboczu. O skuteczności moich działań może świadczyć fakt, że Aga nie skończyła nawet pisać Sukau, a już jechaliśmy malezyjskim Protonem ku przygodzie. Całą trasę pokonaliśmy w towarzystwie 3 różnych kierowców: młodego przedstawiciela handlowego, ojca z dzieckiem którzy ni w ząb nie gadali po angielsku oraz nauczyciela, który za podwózkę chciał nas skasować (opamiętał się, gdy przybliżyliśmy mu ideę autostopu).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-sVGDYM2HKsQ/Ub3H6u1OdUI/AAAAAAAADqQ/vPcyd-moDhQ/s600/Malezja%2520039%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Podróż za dwa uśmiechy.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh6.googleusercontent.com/-bH-Xa9rVkL0/Ub3IaP0kLLI/AAAAAAAADr4/s2ISytiSD4s/s408/Malezja%2520052%2520-%2520Borneo.jpg" /><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-ee8NoFuiYYs/Ub3IcSbFLEI/AAAAAAAADsA/yQTW5MlMqHg/s408/Malezja%2520053%2520-%2520Borneo.jpg"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Kokosy i banany na Borneo są na wyciągnięcie ręki.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg308hAcbZXiYOUX6Op8T_dnX-RgHYojIVLiIghVmhyphenhyphenV2VsZ_d_xLr6BDOwRSoBa-8Tu0paavngFQRFBeHnfqxYWNo02-3ArpnP72HeBwjk91NkvgWfIC32GCfEQFX6d6qjOi29gzdt-l4/s600/Malezja%2520049%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Waran w poszukiwaniu słońca i spokoju wejdzie chyba wszędzie.</div><br />
W Sukau spędziliśmy 2 dni. Zatrzymaliśmy się w homestayu (zamiast w hotelu czy hostelu nocleg i posiłki przygotowywane są przez lokalsów w ich domu) i pomijając małe porcje jedzenia był to całkiem dobry wybór. Najważniejsze jednak, że zobaczyliśmy tutaj to, po co przylecieliśmy na Borneo - dzikiego orangutana. Tylko jednego i dosyć daleko, ale tak naprawdę było to o niebo prawdziwsze przeżycie niż widok nawet kilkunastu małp w Sepilok czy jakimkolwiek innym zoo. Poza tym mieliśmy okazję podpatrzyć z bliska cała masę innych zwierzaków. Podczas 2 przejażdżek niewielką łódką trafiliśmy na makaki, nosacze (tj. małpy proboscis), czerwone langury, warany, hornbile (po naszemu zwanymi dzioborożcami) oraz inne tropikalne ptaszory, których nazwy nie pamiętamy. Do "kolekcji" zabrakło na jedynie słoni i nosorożców, ale te widzieliśmy już wcześniej w Tajlandii i Nepalu, więc żalu nie było. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-gbopNLpuPAw/Ub3IRRdeHoI/AAAAAAAADrY/LBzMSmWgC6Y/s600/Malezja%2520048%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Aga w swoim żywiole.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh4.googleusercontent.com/-HF_LlG13PjM/Ub3IhSUpbzI/AAAAAAAADsY/tpIFG_7Mu5A/s410/Malezja%2520056%2520-%2520Borneo.jpg" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4mzJy2Q-wjuogId665RSlfA4niSZBvkEWsHVPv18hMAcFKOoKORf5GLz5I_elNPL7DbMa1ZDYv_qzPzA2wCdzJcfYZo-NEQ215g3vURh290lthrE6UETiShdLZp_62iIqeO0fGEBXf40/s410/Malezja%2520041%2520-%2520Borneo.jpg"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Małp w Sukau mieliśmy do wyboru do koloru.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-mHtJDqHczNs/Ub3IovWroEI/AAAAAAAADsw/J151XYxwXUo/s600/Malezja%2520059%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Małpy, tak jak niektórzy ludzie, też dbają o higienę..</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg2W8upcLfLH8U_IlbJDop-LYDOkkHNbtccfw9wjtzbjs-dCx3paq3gWg8rFWYL1EnZiUzKg0qxjVjoDBZoOFPjBB1vYHMFAf8_biFA3wIPAP3k5kskkpJBidZpwmJZa60ZLmRCR82Z4ug/s600/Malezja%2520063%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Kapitan naszej łódki, gospodarz homestaya, przewodnik wycieczki i nadworny kucharz.</div><br />
Bez wątpienia Wizyta w Sukau, a przede wszystkim rejs po rzece Kinabatangan, był tym czego przede wszystkim szukamy w podróżach. Kontakt z przyrodą w czystym wydaniu, to to co nas kręci najbardziej. Szkoda tylko, że co raz trudniej takie miejsca znaleźć.<br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com2Sukau, Kota Kinabatangan, Sabah, Malezja5.528086 118.304496999999975.4015305 118.14313549999997 5.6546415 118.46585849999997tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-3603952033489369902013-07-03T16:46:00.001+01:002013-07-08T14:25:41.517+01:00Borneo - chwila wytchnienia.<div align="justify">Podróż w Nieznane mieliśmy zaplanowaną jedynie na pierwsze 3 miesiące. Tajlandia, Birma i Nepal a potem się zobaczy. No i właśnie w Nepalu nadszedł moment, że trzeba było zdecydować co dalej. Co do jednego byliśmy zgodni - po miesiącu górskich krajobrazów przydałaby się jakaś morska odmiana. Na szczęście loty w Azji, dzięki AirAsia oraz innym tanim liniom, są w całkiem przystępnych cenach, dzięki czemu mogliśmy przebierać w ciekawych kierunkach. Bali, Java lub Lombok, a może któraś z filipińskich wysepek. Wybór był ciężki, bo chciałoby się zobaczyć wszystkie te miejsca. Nic dziwnego, że nie mogliśmy się zdecydować. Ostatecznie w wyborze pomogła nam książka, którą Aga przeczytała podczas pobytu w Pokharze. Historia o orangutanach tak ją urzekła, że postanowiła poznać lepiej te wyjątkowe zwierzaki. Tym sposobem zdecydowaliśmy się na Borneo.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-e9oq81ov0_E/Ub3F89y7PfI/AAAAAAAADnA/ltshj7OmS9Q/s600/Malezja%2520015%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Mount Kinabalu - najwyższy szczyt południowo-wschodniej Azji widziany z wyspy Mamutik.</div><a name='more'></a><br />
Zanim wylądowaliśmy na Borneo spędziliśmy jeszcze nockę na lotnisku w Kuala Lumpur. Byliśmy nieco zaskoczeni ile osób przesypia na tym terminalu czas pomiędzy lotami, bo razem z nami na podłodze wylegiwało się chyba z 200 osób. Przy stanowiskach odprawy i sklepikach, obok toalet i kawiarni - niemal wszędzie można było znaleźć jakiegoś śpiocha. Nim wylądowaliśmy w "łóżku", wyskoczyliśmy jeszcze na dwór żeby znaleźć <i>cacha</i>. Okazało się bowiem, że ktoś znudzony czekaniem pomiędzy lotami postanowił ukryć tutaj kilka drobiazgów. Musimy przyznać, że ten ktoś miał bardzo dobry pomysł.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-J4xIEptd54E/UdQ5QU4BpZI/AAAAAAAAELg/RXE47b8kBcU/s600/Malezja%252000%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Kolejna skrytka do kolekcji <i>Drużyny L</i>.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-XvN4x_iHIIg/UdQ1kz6m28I/AAAAAAAAELI/BEc_ts0YaCU/s600/Malezja%2520000%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">5-cio gwiazdkowy nocleg na lotnisku w Kuala Lumpur.</div><br />
Borneo jest 3-cią co do wielkości wyspą na świecie, ustępując miejsca jedynie Grenlandii i Nowej Gwinei). Obszar wyspy podzielony jest pomiędzy 3 kraje: Brunei, Indonezję oraz Malezję. My skupiliśmy się jedynie na malezyjskiej części, a odkrywanie Borneo rozpoczęliśmy od Kota Kinabalu (wśród miejscowych znane jako KK, czyt. "Kej Kej"), które jest stolicą prowincji Sabah. Już z samolotu widać było, że znów wracamy do cywilizacji. Miasto bowiem jak na standardy południowo-wschodniej Azji jest bardzo nowoczesne - może nie aż tak jak Kuala Lumpur, ale mimo wszystko widać znaczną różnicę. Samo KK nie ma zbyt wiele do zaoferowania, chyba że ktoś lubi zakupy. Według nas jedyną rzeczą godną uwagi jest nocny market z jedzeniem. Smażone ryby i kalmary, grillowane homary, krewetki i kraby, a także orzechowe sataye - wszystko palce lizać i to w bardzo pozytywnych cenach. Dwukrotnie tam ucztowaliśmy, za każdym razem wychodząc z pełnym brzuchem i bananem na twarzy. Raz tylko się trochę nadzialiśmy. Zamówiliśmy bowiem zupę Tom Yam, zaznaczając przy tym kilkukrotnie żeby nie była pikantna. I co? Oczywiście sprzedawca o tym zapomniał przez co my mieliśmy nie lada rozrywkę. Spociliśmy się przy tym jak w saunie, ostatecznie jednak musieliśmy skapitulować. Okazaliśmy się zbyt miękcy na lokalne <i>chili</i>.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-IOxBe3Vah6E/Ub3FHjJZHgI/AAAAAAAADlY/KAhOrWSevBs/s600/Malezja%2520002%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-hrO4hqGbMbI/Ub3FWcK_iLI/AAAAAAAADlw/kLaAJQg175w/s550/Malezja%2520005%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Homar całkiem dobry, ale szału nie było.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHvCBPB0-TfPmWoznB6rPeQSaiaIyI3RZUdixj_gyXF4ezDZYUcRfNi-6DxaDvRy1036zkW2WJvmZFGuM5HdDjlJZx2bX21rFXfQRnzFUJWu8YE2Dnn_2JRQQtrSvuz2YpNdl3KVdAyrg/s600/Malezja%2520006%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Tom Yam w wersji KK dla nas był stanowczo za ostry.</div><br />
Tak jak wspomniałem wyżej Kota Kinabalu szału nie robi, wystarczy jednak złapać w lokalnym porcie którąś z łódek, aby już po 20-30 minutach móc wylegiwać się na jednej z kilku klimatycznych wysepek wchodzących w skład <b>Parku Narodowego Tunku Abdul Rahman</b>. Mało tego można tam nawet nocować, z czego oczywiście postanowiliśmy skorzystać. Zapomnijcie jednak o pokojach z AC, TV i innymi drobnymi luksusami, bo na to by trzeba wydać małą fortunę (z tego co się dowiadywaliśmy to około 1000zł za nockę). Na szczęście była też opcja budżetowa, która w tym przypadku oznaczała namiot. Nam szczerze mówiąc więcej nie było potrzeba. Zrobiliśmy małe zapasy jedzeniowo-alkoholowe w KK i przez 3 dni ostro byczyliśmy się na plażach wysp Mamutik i Manukan. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-9Ju9KLKk1hU/Ub3GzI3CJRI/AAAAAAAADoA/hZXlWb-vzCw/s600/Malezja%2520021%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Pod wieczór, gdy większość turystów wracała do KK, wyspę mieliśmy niemal na wyłączność.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-c_Zgj-LB598/Ub3G4jSgnnI/AAAAAAAADoI/Fr_Ids097Sk/s600/Malezja%2520022%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-ceMN9WzTgA0/Ub3Fz8mETgI/AAAAAAAADmg/SnY-UxYdqkA/s600/Malezja%2520011%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Na Mamutik naszymi sąsiadami były warany.</div><br />
Naszym głównym zajęciem w ciągu dnia było snorklowanie, które trzeba przyznać, że dawało radę. Szczególnie Aga nie mogła oderwać wzroku od kolorowej rafy i rybek, które za nią pływały. Gdyby nie palące słońce w wodzie mogłaby chyba siedzieć cały dzień. Dla mnie najciekawsza była okazja do pogrania w piłkę nożną z miejscowymi. O ile podczas gry w kosza z Malezyjczykami w KL mój wzrost był sporym atutem, to w nogę już nie koniecznie. Ciężko trochę było za nimi nadążyć.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-THvK3rampZE/Ub3GJZerYVI/AAAAAAAADn0/XKeIUT3XO9c/s600/Malezja%2520020%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Snorklowanie według Agi...</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-l4xBvaWjIF4/Ub3F-lwahCI/AAAAAAAADnI/lp2MiikTvV0/s600/Malezja%2520016%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">...oraz w moim wykonaniu.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-L5iYyssHKY4/Ub3GEfrlRDI/AAAAAAAADnY/AqK8tTZ-aYI/s600/Malezja%2520018%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Wypatrywanie delfinów.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-Xzom8sOb528/Ub3G76zs55I/AAAAAAAADoQ/YkSAAzHv0ZA/s600/Malezja%2520023%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><br />
Po górskich przechadzkach w Nepalu, tego dokładnie było nam trzeba. Kilku spokojnych dni na plaży w pozycji horyzontalnej, bez żadnego biegania, zwiedzania i przemieszczania się. Chcieliśmy podładować akumulatory i w 100% nam się udało. Na koniec pobytu w Kota Kinabalu załatwiliśmy jeszcze jedną bardzo ważną rzecz. Wybraliśmy się do pobliskiej mariny, gdzie zostawiliśmy takie oto ogłoszenie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh6S0rhhDQh816YmJmH2n_JW2h6P2jRLz1Uu8SrpVA9I1CHRoKH2Iz_hF9NS9xlKiLqYvZ5HS-FOORUUFOgC-L5UnPS1LcKBKD0S3KKuVWgilpisvjfS27GhZMT4V13NYkuRvbb8bPdqDI/s600/Malezja%2520109%2520-%2520Borneo.jpg" /></div><br />
Zarzuciliśmy nasze sieci na przygodę z jachtostopem. Teraz trzeba było tylko cierpliwie czekać by zobaczyć co z tego wyniknie.<br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com2Kota Kinabalu, Sabah, Malezja5.976474 116.115776999999985.723795 115.79305349999998 6.2291529999999993 116.43850049999998tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-58871635362716309022013-06-25T05:58:00.000+01:002014-10-08T22:11:53.603+01:00Bisket Jatra czyli Nowy Rok w Nepalu.<div align="justify">Będąc jeszcze dzieciakiem zastanawiałem się czasem, najczęściej pod koniec grudnia, czy możliwe byłoby świętowanie Nowego Roku więcej niż jeden raz. Na przykład by rozpocząć noworoczną imprezę w Australii lub Nowej Zelandii, a potem szybko zmieniać strefy czasowe tak, aby jeszcze parę razy móc otworzyć szampana punktualnie o północy. Teraz wiem, że w teorii taki scenariusz jak najbardziej ma sens. W rzeczywistości jednak nie wyobrażam sobie żeby komukolwiek chciało się w ten sposób spędzać noc sylwestrową. Okazuje się jednak, że jest inny sposób na to, by Nowy Rok świętować kilkukrotnie. I to o wiele mniej zwariowany.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-REieGCFv-A4/UbLlIvSRIiI/AAAAAAAADgI/e24tiOlhPvs/s600/Nepal%2520138%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><a name='more'></a> <br />
Nowy Rok, o czym dowiedziałem się całkiem niedawno, nie wszędzie obchodzony jest bowiem w noc z 31 grudnia na 1 stycznia. O tym fakcie mieliśmy okazję przekonać się już dwukrotnie podczas naszej Podróży w Nieznane. Najpierw w połowie lutego podczas pobytu w Tajlandii załapaliśmy się na <a href="http://wstawajszkodadnia.blogspot.com/2013/02/bangkok-po-raz-pierwszy.html">świętowanie chińskiego Nowego Roku</a> na ulicach Bangkoku. A drugi raz właśnie w Nepalu, gdzie w Bhaktapur uczestniczyliśmy w niezwykle oryginalnych obchodach święta <b>Bisket Jatr</b>a. Niewiele też brakowało, a moglibyśmy po raz czwarty zmieniać datę, tym razem podczas tajlandzkiego Songkran. Nasze plany uległy jednak zmianie i licznik zatrzymał się na trzech. Sami jednak widzicie, że nie potrzeba cudów, aby Nowy Rok witać częściej niż raz do roku.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-dKMxusBtcEY/UbLlKkwcOII/AAAAAAAADgQ/QVLdD27uHeQ/s600/Nepal%2520139%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhIquM3-LaOMeIt8Z8d3bQp2k1-ZUjuGQTcLFvlwwI6B-JWIWwulL0iLClhfsSFj3tDOqYAxI75ZuATeWJ7QQDV_Zz4VigaYT2niOKvMwos8CtIQFe7_DrUU6kf80uwDB09R3w3R5Nk9S4/s600/Nepal%2520143%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><br />
Skupmy się jednak na obchodach noworocznych w Bhaktapur, gdyż bez wątpienia to one były najbardziej oryginalne spośród tych, które widzieliśmy. Bisket Jatra to uliczna impreza trwająca 9 dni. My załapaliśmy się jedynie na jej rozpoczęcie, które rzekomo jest jedną z bardziej widowiskowych części. Otóż na <b>placu Taumadhi Square</b> w centralnym punkcie starego miasta umieszczony został wielki drewniany wóz, przypominający trochę konia trojańskiego, wcześniej przygotowany specjalnie na noworoczne obchody. Sam plac jak i pobliskie ulice wypełnione były po brzegi przez kilka tysięcy ludzi - mieszkańców Bhaktapur, turystów, a także policję, która miała pilnować porządku. Przez dłuższy czas nie mieliśmy pojęcia czego mamy się spodziewać, zwłaszcza że nigdy nic nie słyszeliśmy świętowaniu Nowego Roku w Nepalu. Nasze wątpliwości rozwiane zostały punktualnie o 17, gdy kilku bardziej uduchowionych dało znak do rozpoczęcia spektaklu. W centrum zdarzeń pozostali jedynie mężczyźni, którzy stworzyli 2 grupy - tych mieszkających w zachodniej części Bhaktapur i tych we wschodniej. Znajomi, a pewnie i członkowie tych samych rodzin stanęli po przeciwnych stronach barykady. Ich zadaniem było przeciągnąć drewniany wóz jakieś 500 metrów na swoją stronę miasta. Coś jak na zajęciach w-f w podstawówce, z tym że skala rywalizacji była nieporównywalnie większa. Lin połączonych z wozem było 7 albo 8, a w przeciąganiu brało udział pewnie <b>coś koło 1000 ludzi</b>. Oszałamiający widok.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgFutvDlJKgycvayfQ9mR9v0XwqbOxffHLYfP5dBRRE02YkuDkX_C-kViiu6ve2qBnYhnFq5o17G_aZJ_2JO6ME_jbwe3oXfZJab7u395jpy1Oz2LDtKqnw6_A7-fHJo-cyzWgSZc-1324/s600/Nepal%2520150%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><br />
<iframe width="601" height="338" src="http://www.youtube.com/embed/fX80dwn2Hy4" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-Rre9Qa72AyE/UbLlijodAmI/AAAAAAAADgw/-RMGllIN2J0/s600/Nepal%2520149%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><br />
O zaciętości zmagań może świadczyć fakt, że do wyłonienia zwycięskiej strony zazwyczaj potrzeba kilku, a nawet kilkunastu godzin. Zawody zazwyczaj kończą się <b>grubo po północy</b> (w tym roku potrzeba było 10 godzin). Ponadto bardzo często wielu uczestników zostaje rannych, a nawet ginie w ferworze ulicznej rywalizacji. Na drugi dzień dowiedzieliśmy się od lokalsów, że w trakcie było nie było noworocznej zabawy <b>zginęły 2 osoby</b> zmiażdżone pod kołami drewnianej machiny. Nikomu to jednak wydaje się nie przeszkadzać, gdyż kolejne przeciągania odbywało się już za 2 dni oraz na koniec obchodów - w końcu tradycja to tradycja.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-hkrnW5-xTLc/UbLl1ieUlMI/AAAAAAAADhI/AiXAN5sChnU/s600/Nepal%2520148%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Chyba każdy mężczyzna z Bhaktapur choć przez chwilę chce wziąć udział w zmaganiach.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-qFv8rCL2Zis/UbLlwjqRj1I/AAAAAAAADhA/hp5On7Xa6D8/s600/Nepal%2520146%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jednak nie dla wszystkich uczestników noworoczna zabawa kończy się szczęśliwie.</div><br />
Na koniec jeszcze kilka fotek z Bhaktapur, które samo w sobie jest bardzo ciekawym i klimatycznym miastem.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-4E6YSo1718U/UbLnmJlQegI/AAAAAAAADj8/zUIKA9nMj4k/s600/Nepal%2520173%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jedna z głównych atrakcji Bhaktapur - plac Durbar Square.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg8MSAyZkKYnezj7MP9JxYOOleq0rI3gbm3oNnK9fn6_t-bDhCWANrUi2lwLpQQT1w2XBZ-zcLvYinhwulKDz2VrS2MhiD8a9AP7SaGlaXuJJQVU8cFBkjmWKLwARG_Ru-qflIuI3qdtwE/s405/Nepal%2520168%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgYV_X126lEh3V82FX9vqLOZptb_-Oyi36S2BxJM2uk3NS3a4pRMsMmbZf_u4A2lXVF1q0pNEY2lD3ZCSjmJbPJdglZwkvHXJplNGqiOHtpUhArxQFT_Y-6KfL7EsIbUTL82RGjEdvxKU/s405/Nepal%2520174%2520-%2520Bhaktapur.JPG"/></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4ibnOIZIBMdgslFwnXJUGZ4Kmyfj2z2VInU25Uq_sLXaNWSWVTbpe-ysaxwtBteTkT-wJMUYqb5l1o9wn3s42Cgh3sI7oIAE8VD9uHac57hUGqllO3PUcxRDSx5mlodf0f1nIIu4Q-A4/s600/Nepal%2520159%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-uC7LM750z6w/UbLnaV6alaI/AAAAAAAADjM/fH2a1DwYuJs/s600/Nepal%2520166%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Miejskie studnie w Bhaktapur nadal cieszą się dużą popularnością.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhH-icCRET_059I3lmSo3Nm4EE1_8OkJubQ8Py18X066kZAfrjar-_-E2qZqwU8JHYXC5dnmTw-AdecBljBR2uzjAEpv2usLgXyvft4cHD0M0FhWbUgOLD1080uWa1GISHR1B1owZgGRws/s600/Nepal%2520162%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><br />
I to by było na tyle wrażeń z rewelacyjnego Nepalu. Czas zmienić górskie otoczenie na bardziej morskie klimaty. Kolejny wpisy już z Borneo!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-TRfQMc6TXro/UbLnFZfmTrI/AAAAAAAADiM/DvgkL3fePKQ/s600/Nepal%2520158%2520-%2520Bhaktapur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Meeeee!!!</div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com1Bhaktapur, Nepal27.673031 85.4278560000000227.644907500000002 85.387515500000021 27.7011545 85.468196500000019tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-91456823494704230602013-06-15T07:20:00.001+01:002013-06-15T07:20:45.941+01:00Na spotkanie nosorożcom z Chitwan.<div align="justify">Gdyby jeszcze rok temu ktoś zadał mi pytanie, co ciekawego można zobaczyć w Nepalu, bez zastanawiania odpowiedziałbym że Himalaje. Po chwili dodałbym pewnie, że interesujące mogą być także lokalna kultura oraz życie ludzi i na tym skończyłbym swój wywód. Do głowy by mi nawet nie przyszło, że nepalska dżungla, o której istnieniu też dowiedziałem się dopiero niedawno, jest domem dla wielu rzadkich gatunków zwierząt. Tygrysy, słonie, krokodyle, małpy i nosorożce oraz niezliczona ilość egzotycznych ptaków - buzia sama otwiera się z zachwytu. Będąc w Nepalu nie było więc opcji, abyśmy nie skorzystali z okazji i nie ruszyli na spotkanie tak wyjątkowej gromadki.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkkFEmRTPpoCB1qvwlpgUDCHMtqswIQ3cSbU0ahjrpGILv1TJdLW9QmXa5Z9PPDq6OmLJHIp4Do_AHnJ6_Zu6IPSzYgRA1azxDemWhp91aLJ9-2XtzMKlBfZKoHu-zaNqB2G_YvnLgY-E/s600/Nepal%2520097%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><a name='more'></a> <br />
Chitwan to jeden spośród kilku parków narodowych Nepalu, w którym można spotkać wspomniane zwierzaki. Osoby, które spotkaliśmy w Nepalu i które odwiedziły to miejsce, bez wyjątku były zachwycone tym parkiem. Nie potrzebna nam była inna rekomendacja. Zapakowaliśmy się do turystycznego autobusu w Pokharze i po około 4-godzinnej przejażdżce dotarliśmy do Sauraha, miasteczka będącego bazą wypadową do Chitwan. Po wyjściu z busa o mało nie zostaliśmy rozszarpani przez lokalnych "delikatnie" zachęcających przyjezdnych do skorzystania z ich miejsc noclegowych. Naprawdę ciężko było się wydostać z tego zamieszania zwłaszcza, że nagabywacza łatwo się nie poddawali. Ostatecznie jednak zostaliśmy sami na placu boju, ku zdziwieniu wszystkich nie korzystając nawet z darmowego transportu do wioski. Stwierdziliśmy że 700 metrów to żaden dystans, a przynajmniej była chwila spokoju by zebrać myśli.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-2dBQTl7OASs/Ua8GVapjaxI/AAAAAAAADfY/jNZHeTej6Qw/s600/Nepal%2520134%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Centrum Saurahy.</div><br />
Sama Sauraha nie ma zbyt wiele do zaoferowania dla przyjezdnych. Ot dość ciche i spokojne miasteczko, które w większości żyje z turystyki. Bardziej autentyczne są jego okolice, gdzie można bliżej przyjrzeć się życiu na nepalskiej wsi, skosztować lokalnych przysmaków czy spróbować pogadać z miejscowymi. Po raz kolejny niezastąpione w wiejskich podbojach okazały się rowery. Dzięki nim w ciągu jednego dnia zobaczyliśmy znacznie więcej ciekawych rzeczy niż byłoby nam dane drałując na pieszo. Natrafiła się też okazja, aby poprawić uczesanie, nieruszane od początku podróży. Muszę przyznać, że wizyta u fryzjera miała w sobie lekki dreszczyk emocji. Gwoździem wizyty w Sauraha był jednak trekking po dżungli, po którym obiecywaliśmy sobie całkiem sporo. W końcu nie codziennie ma się możliwość spotkania nosorożca czy spojrzenia tygrysowi prosto w oczy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5YXr1mZY0UhVasxKGrBwLtfXYCmbcCLfGm-Mt8yw6UEzF91QpPuyfgcEa50olL9y0YH5QzPTkMpj3s7ddmcnx_K0XmJIqrBThvWm2j7TloYicZeildQvSEO4MFT_azNjMU7KOl39kC2c/s600/Nepal%2520116%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh5.googleusercontent.com/-WE6PfCeubFg/Ua8Eqh8_znI/AAAAAAAADdM/l54EnqM7RBg/s405/Nepal%2520117%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-FbOW1RP6lJQ/Ua8FJu8mT1I/AAAAAAAADd0/dI_ew2OiekM/s405/Nepal%2520122%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG"/></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9BPhFattluCDtb2aj8jipc0ilL_0-PGFQNkpeU8BETMObedEnzxjFo9d5b_BkCnl03rSjjFrL6PnzenSq9NhSKSg7Lu-81o26LRZFmvCB4mMMJivrKhDSmlJuzzE9Ek5E70E2T9PtLoQ/s600/Nepal%2520133%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
Pierwszą część dżunglowego treku stanowił spływ rzeką Rapti, do którego wykorzystaliśmy kołyszące się na wszystkie strony drewniane canoe. Siedząc w wąskiej pirodze przez cały czas miałem wrażenie, że za chwilę wyląduję razem z innymi w wodzie. Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawiał, że łódka bujała się jak wańka wstańka.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-iBHmdQFdJP8/UaXnsDEk6pI/AAAAAAAADXs/IrwnIqHtvOA/s600/Nepal%2520073%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"></div><br />
Po około 30 minutach bujania się w canoe po raz pierwszy zobaczyliśmy to po co przyjechaliśmy do Chitwan - nosorożca. Stał sobie spokojnie przy brzegu, nie zdając sobie chyba nawet sprawy z naszej obecności. Zwierzęta te bowiem mają bardzo słaby wzrok, a rzeczywistość ogarniają głównie przy pomocy słuchu i węchu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-DT2SFanPYeA/UaXn-vTHmII/AAAAAAAADX0/7KASQ1AyuBk/s600/Nepal%2520075%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"></div><br />
Turyści do parku Chitwan mogą wejść jedynie w asyście przewodników. Nam udało się znaleźć dwóch chłopaków, którzy stanowili dość ciekawy zespół - jeden był bardzo dobry w tropieniu zwierzaków, a drugi sprawdzał się w zabawianiu nas różnymi historiami. Bez wątpienia jednak dowcipniś sam nie wyszukałby dla nas tropów tygrysa. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiml2sAATrltzwe4jiqssfAY4RQUQ4uAZ27GftyS9LLCyDx68VHYqcxb57pH0NmNZlWTpTXBLWZo8knATWfxTwSLCuRyB3PX9o-iE6lNrs2REKbo5_cbbt-RmLOWAX6A1Doq3mCzXaHXAA/s600/Nepal%2520076%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"></div><br />
Oprócz tygrysich śladów, legowiska nosorożca czy krokodylej kupy, które całkiem mocno działają na wyobraźnię, udało nam się jednak również zobaczyć same zwierzęta. Jak na dwudniowy wypad do parku trzeba przyznać, że było ich całkiem sporo. Na dzień dobry trafiły nam się dwa krokodyle, które beztrosko wylegiwały się na słońcu...<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-FlSoHsJbS38/UaXoztbrWpI/AAAAAAAADYc/OYPz1MbYKPc/s600/Nepal%2520080%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
...oraz gawial, będący bliskim krewnym wspomnianej dwójki. Niestety gatunek ten jest krytycznie zagrożony, bo na chwilę obecną na świecie pozostało zaledwie 300 osobników. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRNy57cJMjnNOcu0dxcMLjVTBVY9HAMM4l-7JqksWdjIX1bbMKghcPml8ew6zxESJRg4HgLzxiaKjIl5sOdwCNULMb2nZcj1gHH0QVx1kTd7vErRzYwhtkNwpbdYFuIwFxArMD06mWU5I/s600/Nepal%2520099%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
Następnie wytropiliśmy nosorożca schowanego w krzakach przy brzegu rzeki. Zwierzak tak fajnie się ulokował, że mogliśmy go obserwować z drzewa, znajdującego się bezpośrednio nad nim. Rewelacyjne przeżycie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgEscEW2C7ZI_ln2rxCCCBbhP1UH7tb6Jxf3yePLX7LOZ36LTchDS5ZEA0GsRXWy8_j8tjsWqE6i0KJCMIqsZLXUwNl-hUsoN7ycougHp6aHJNmVS-4Ha3FrEdIfo0KqQz5A7qyB1GKlRQ/s600/Nepal%2520085%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
Trafił nam się także polski akcent w Nepalu w postaci bociana, tyle że czarnego a nie białego (zdjęcie po lewej).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh6.googleusercontent.com/-dzC6JMOXrZE/Ua8AkUFtA5I/AAAAAAAADZ8/hRMHpC6ux-c/s402/Nepal%2520091%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-b-c9RsJra7k/Ua8AtS5yFeI/AAAAAAAADaM/T4CGOS2n0cI/s402/Nepal%2520093%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG"/></div><br />
Niezłą niespodzianką był również widok dzikiego pawia, który jak się kilkukrotnie na własne oczy przekonaliśmy całkiem nieźle lata. Do tej pory sądziliśmy raczej, że pawiom bliżej do nielotów kiwi niż do orłów.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg11d3CxbUyKigHTu-qUlLpqvnjXjh1gspTrWhY7-sZI483088AEQ7gfXFM-tpcj3RzCgEWSIPKQtYs9DnLab0We726c02u0TqneU3t5Bfd6Rptb57p5DgVMkd3FVgZXFTXXlS8mtWdEFw/s600/Nepal%2520090%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
Później jeszcze parokrotnie spotykaliśmy nosorożce, za każdym razem ciesząc się jak dzieci na widok Świętego Mikołaja.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-aNPEIaSbsro/Ua8A4AYpoLI/AAAAAAAADak/Dz4OF7EiHew/s600/Nepal%2520096%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhkkFEmRTPpoCB1qvwlpgUDCHMtqswIQ3cSbU0ahjrpGILv1TJdLW9QmXa5Z9PPDq6OmLJHIp4Do_AHnJ6_Zu6IPSzYgRA1azxDemWhp91aLJ9-2XtzMKlBfZKoHu-zaNqB2G_YvnLgY-E/s600/Nepal%2520097%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
Rzecz jasna widzieliśmy także sporo małp, które są stałym elementem dżunglowego krajobrazu w Azji południowo-wschodniej. W Chitwan przyszły się z nami przywitać między innymi makaki oraz langury.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh5.googleusercontent.com/-1mHNMUysMTc/Ua8D3X7EtAI/AAAAAAAADbk/r9s0KEyfLY4/s405/Nepal%2520103%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUncegBDnXVsgxwrG8SbQAYIVQlEtY3rJwwvrmQfXcEJJSzDokcnUrlj6uyBt4tLLj1j2Xniw9EaqFCScW6Y2lFFgaHiu-eZ3ol317oCHIg66I9vSKMVNaYssvaadKbij_ECskNBfgClE/s405/Nepal%2520112%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG"/></div><br />
Już po powrocie z treku, podczas spaceru wzdłuż rzeki, natrafiliśmy także na słonicę baraszkującą w wodzie. Niestety nie był to dziki zwierzak, bo żyjący w niewoli, ale i tak fajnie, że ma okazje spędzać trochę czasu bez łańcuchów. Wielu spośród jej krewnych nie ma takiego szczęścia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgV4Iq8ut3qS874BCiXOu-AQF-5hyphenhyphen42i0saatIQ39nTZCVR4bxcScnSVa-iwqiqv0m5UYY0wplG-Om-J4X5TluF78odZLQSVde5XHIwHj3iOu3y_IFtYJcroIYWhXWD56FUAPsiGOMpOOU/s600/Nepal%2520131%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div><br />
Czas spędzony w parku Chitwan był bez wątpienia jednym z najciekawszych fragmentów naszej podróży. Uwielbiamy zwierzaki, a tutaj dostaliśmy ich aż w nadmiarze i to w egzotycznym wydaniu. Na tygrysa niestety nie trafiliśmy, ale może to i lepiej, bo kto wie jak by skończyło się takie spotkanie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-RFS7Swo_Kvs/Ua8Flw46_tI/AAAAAAAADeE/dD8HyuWU9DE/s600/Nepal%2520124%2520-%2520Chitwan%2520NP.JPG" /></div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com2Park Narodowy Chitwan, Subarnapur, Nepal27.5 84.66669999999999226.5983245 83.3758065 28.4016755 85.957593499999987tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-17299825525330693102013-06-08T03:52:00.000+01:002013-06-08T03:52:27.284+01:00Pokhara z lotu ptaka.<div align="justify">Koniec treku dookoła Annapurny witałem z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony zmęczenie górską wędrówką porządnie dawało się już we znaki i trzeba było w końcu solidnie wypocząć, z drugiej jednak. naprawdę ciężko mi było rozstawać się z Himalajami. Poza tym świadomość powrotu do miejskiej dżungli niekoniecznie napawała mnie radością. Całe szczęście, że Pokhara okazała się bardzo przyjemnym miejscem, prawie niczym nie przypominającym zakopconego Katmandu. W takich warunkach śmiało mogliśmy wracać do cywilizacji.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-HBTyFzBasyo/UZx2EAX-_zI/AAAAAAAADVU/pftDJVqPdgE/s600/Nepal%2520057%2520-%2520Pokhara.JPG" /></div><a name='more'></a><br />
Pierwsze co zrobiliśmy po przyjeździe do Pokhary, to udaliśmy się na sytą ucztę. Soczysty stek z jaka oraz chrupiąca ryba z grila były naszą nagrodą za wysiłek podczas treku, a także za ograniczony wybòr w jadłospisach na szlaku. Ponadto trzeba było się ostro wziąć za odzyskiwanie utraconych kilogramów. Jakby bowiem nie patrzeć od rozpoczęcia Podróży w Nieznane jest mnie 10 kilo obywatela mniej. Niby dieta cud, ale w moim przypadku kompletnie zbyteczna. Poza tym w tym tempie odchudzania do Polski będę mógł wrócić w bagażu podręcznym Agi.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh6.googleusercontent.com/-9MGGHEQsFXs/UYoVWDuHsXI/AAAAAAAAC6g/5k0ZDFPCsoM/s406/Annapurna%2520Circuit%2520144.JPG" /><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-5RkEsf9c7oc/UZyBAg0avxI/AAAAAAAADWM/Y2RfuOlvJCI/s406/Nepal%2520063%2520-%2520Pokhara.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Nadrabianie zaległości kilogramowych.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-fUfwMHCXeec/UZyBSn2bAkI/AAAAAAAADW8/O5hx4e32YtU/s600/Nepal%2520068%2520-%2520Pokhara.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Nepalczycy grający w <i>Chińczyka</i> (u nich gra nazywa się <i>Noodle</i>).</div><br />
Tak jak wspomniałem na wstępie Pokhara to całkiem klimatyczne miejsce. Miasto samo w sobie może szału nie robi, ale już jego położenie wprawia w zachwyt. Usytuowane w rozległej dolinie Pokhary nad jeziorem Phewa, w którego wodzie odbija się ośnieżone pasmo Annapurny - widok jak z obrazka. W tak wyjątkowych okolicznościach przyrody spędziliśmy 4 dni, ostro regenerując siły po treku. Naszą aktywność ograniczyliśmy do minimum, skupiając się na jedzeniu i byczeniu się. Pod koniec pobytu zmiękła nam jednak rura i wynajęliśmy rowery. W ciągu jednego dnia udało nam się zobaczyć spory kawałek miasta. Niestety rekomendowane atrakcje (Davis Fall i jaskinia Gupteshwor Mahadev) okazały się mocno przereklamowane. Nawet Międzynarodowe Muzeum Gór, w którym spodziewałem się zobaczyć wiele interesujących rzeczy, zawiodło moje oczekiwania. To znaczy było kilka interesujących ekspozycji, jednak ogólnie po tego typu muzeum, zwłaszcza w kolebce wspinaczki wysokogórskiej, spodziewałem się znacznie więcej. Delikatnie mówiąc całość trąciła trochę muchą.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-NMLGk24aLhU/UZxa7MqegyI/AAAAAAAADTM/pEwy_EwJ3qA/s600/Nepal%2520042%2520-%2520Pokhara.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Zachód na jeziorem Phewa.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguEBX5X688xb-laByXLNPZQx7mcFIcrcEh-xwOb1F31IRjvUxowzURQzxhykb1nvYq3wrV4MQctQRpk_2YfKZQVWThDrE6I2fxsnvTYD4RA8N058e-WaYfgpLPn__6e3SVYFLdDqbSDg4/s600/Nepal%2520038%2520-%2520Pokhara.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Spacer z Annapurną w tle.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-qaBb-lQ0hJw/UZyBMcY5_GI/AAAAAAAADWs/jBLeiBZqULY/s600/Nepal%2520066%2520-%2520Pokhara.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jedna z niewielu ciekawych ekspozycji w Muzeum Gór dotycząca sprzątania Mount Everestu.</div><br />
Pokhara poza rewelacyjną lokalizacją oferuje również całkiem spory wybór atrakcji podwyższonego ryzyka. To tu bowiem można spróbować się w kajakarstwie górskim, skokach bungee, raftingu czy canyoningu. My zdecydowaliśmy się na moment zapomnieć o grawitacji i uczepieni paralotni zobaczyć dolinę Pokhary z lotu ptaka. Rewelacyjne przeżycie, szczególnie gdy nogi odrywają się od ziemi, choć może nie taki zastrzyk adrenaliny jak się oboje z Agą spodziewaliśmy. Bez wątpienia jednak od dziś to miejsce będzie nam się kojarzyć z paralotniami. Zresztą zobaczcie sami.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhsiCPYdCI4Qc4zz2NxdNN6uDfv_wmAoVedvyN7dFMVYHErCX-0DW60qniKjmRQy80BseqyBIUv8x-vohKKdUp3vkp5S1rZZZ2EJh9ljTeKAa5V1PPs7-bsquVIYYxRSSspPo5XextwLPU/s600/Nepal%2520051%2520-%2520Pokhara.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh6.googleusercontent.com/-nPt0MSJkUq4/UZxbYteLZ0I/AAAAAAAADUk/HFS6kJs2sl8/s398/Nepal%2520053%2520-%2520Pokhara.JPG" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhp2bo_fs3CGBEcu4zvYpGLx_8A6ThoI3uCMrcKNf5oFiiYsN2uXISYVzF8vbUEDS5HR0LpcV2kG7VbU5QGIU2HobdPQL9Uf7ynbCnrxAsZec4R9d4FOh-KFb6SZA5BMfkV-kxrQgsGa1o/s398/Nepal%2520055%2520-%2520Pokhara.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Aga w przestworzach i Pokhara z lotu ptaka.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-c1LsQ9e94Ho/UZxbdTe7hSI/AAAAAAAADUs/gfGOvG3VpGo/s600/Nepal%2520054%2520-%2520Pokhara.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-CP0COu16kiQ/UZxbHENlALI/AAAAAAAADTs/-PkGZfPbiGI/s600/Nepal%2520046%2520-%2520Pokhara.JPG" /></div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com5Pokhara, Nepal28.2025654 83.98500828.0906299 83.8236465 28.314500900000002 84.146369499999992tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-23199128587413644692013-05-29T13:12:00.000+01:002013-05-29T13:12:30.955+01:00W 16 dni dookoła Annapurny.<div align="justify">- Aga, dobrze się czujesz? - zapytałem dysząc ciężko niczym lokomotywa z wiersza Tuwima. Moja dzielna Pchełka wyglądała bardzo niewyraźnie. Stała przede mną zgięta w pół wsparta na kijkach i próbowała złapać oddech. Byliśmy w drodze na przełęcz Thorong La (5416m n.p.m) jakieś 200 metrów do celu. Po krótkiej chwili, już trochę zatroskany ponowiłem swoje pytanie. Aga wyciągnęła rękę i wyprostowała kciuk dając tym samym znak, że wszystko jest w porządku. Kilka sekund później, zebrawszy wystarczającą ilość energii, podniosła głowę i rzuciła w moim kierunku:<br />
- Nienawidzę cię, że mnie tu zabrałeś!!!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-SAPOuxZ6D_0/UZBAwvnByaI/AAAAAAAADBk/Urz_hLGNkI8/s600/Annapurna%2520Circuit%2520202.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Thorong La Pass - 5416m</div><a name='more'></a><br />
Na starcie treku dookoła Annapurny stawiliśmy się nakręceni jak króliczki Duracella. W końcu byliśmy w Himalajach, z dala od cywilizacji i miejskiego hałasu. Idealne miejsce, aby spożytkować nadmiar pozytywnej energii. Przez pierwszych kilka dni wędrówki stopniowo oswajaliśmy się z klimatem oraz lokalnymi zwyczajami panującymi na szlaku. Na przykład jeśli wybieraliśmy jakiś guest house na nocleg to zobowiązani byliśmy się tam stołować. (zwłaszcza, że w większości miejsc za pobyt nie płaciliśmy). Zamawiane posiłki wpisywało się do zeszytów, każdy z gości miał swoją stronę, i dopiero na koniec pobytu płaciło się za wszystko na raz. Dania na trasie może nie były zbyt wyszukane, ale na pewno zaspakajały wilczy apetyt proporcjonalny do pokonanych danego dnia kilometrów. Ze standardem pokojów też było różnie, jednak w większości przypadków nie mogliśmy narzekać. W końcu czego poza łóżkiem, wodą (szczególnie u dziewczyn:D) i jedzeniem potrzeba człowiekowi po całym dniu włóczęgi?<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-M36yk46R14g/UX5y84rfZdI/AAAAAAAACz8/aQ6kecnj99w/s600/Annapurna%2520Circuit%2520111.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"><i>Solar</i> to zwiastun ciepłej wody.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-FC87SaHRjJk/UZCvURN5y1I/AAAAAAAADIg/mt2NRimyOgU/s600/Annapurna%2520Circuit%2520257.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">"Przyjaciele ziemniaki" - czytanie menu w Nepalu to niezła rozrywka.</div><br />
Nasz dzień na szlaku zazwyczaj wyglądał podobnie. Pobudka o 7-8 rano (chyba że w planie był wschód słońca), chwilę później lekkie śniadanie i wymarsz około 9. Niemal każdą wioskę opuszczaliśmy jako ostatni, zamykając tym samym trekkingowy pochód. Sporo osób dziwiło się, że zaczynamy tak późno, ale takie rozwiązanie według nas miało całkiem sporo plusów. Przede wszystkim mogliśmy się dobrze wyspać. Poza tym, gdy tylko było coś ciekawego do zobaczenia na trasie, zatrzymywaliśmy się wiedząc, że nikt nam nie będzie przeszkadzał, bo za nami nikogo nie było. Z innymi turystami spotykaliśmy się głównie w schroniskach, pozostały czas woleliśmy się jednak integrować z przyrodą. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-Ace2SpTKdwo/UZBB6IRll-I/AAAAAAAADC8/mw1lB_bKcQ0/s600/Annapurna%2520Circuit%2520213.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Integracja z przyrodą.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjx0NiBBGHZLhpD7O39r8iWxNuCTUI0OymbRDVh4RkDHSq_AC44N119jhlR8lqGU8AuVJrYTVsNe9dnLNMKwg7Xm9x9kLmaJODrAYFE6OLp-IKjjTG-RPkhZc80KuQT72pMHNQjCppfdTM/s600/Annapurna%2520Circuit%2520089.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Integracja z piecykiem.</div><br />
W trakcie pierwszej części dnia na nogach spędzaliśmy mniej więcej 3-4 godziny, pokonując kolejne kilometry niesamowicie malowniczego szlaku. Zielone doliny, mosty wiszące nad rwącymi górskimi rzekami Marsyangdi i Kali Gandaki, bajkowe lasy rododendronowe, lokalne pola uprawne oraz tradycyjne wioski - ohom i ahom nie było końca. Jednak szczęki opadły nam na podłogę dopiero kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy ośnieżone szczyty 7- i 8-tysięczników. Świadomość, że stoi się u stóp najwyższych gór świata, przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Manaslu, Annapurna i Daulagiri, a także te nieco niższe jak Gangapurna czy Nilgiri bez wyjątku hipnotyzowały swymi majestatycznymi kształtami. Nie mogłem się na nie napatrzeć. Dotychczas o ośmiotysięcznikach jedynie czytałem w książkach lub oglądałem na zdjęciach. W żaden sposób nie da się jednak tego porównać do widoku na żywo. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhNlpb-clnz89ELj_Q-_fAzYgZt9HF7aaLz7G4yKsJF4HqJi_cdw1DvL4Iza_deNPapnB2-dE34qFdQ5kl7zLIXzA9xLByyTL5yCzarZzs_LcYbOIW_N46hNo__I-PT0gGGpf-P6C3qypY/s600/Annapurna%2520Circuit%2520130.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Dolina Manangu</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-W8V6ywFP-18/UZCzpKnJJZI/AAAAAAAADNw/9blLfIbAziE/s600/Annapurna%2520Circuit%2520299.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Widok na Annaprunę z Poon Hill.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-yRf22stLj-o/UZBAt6Ulb1I/AAAAAAAADBc/4K160TnMQ24/s600/Annapurna%2520Circuit%2520201.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Ostatnie kilkaset metrów podejścia na przełęcz Thorong La.</div><br />
Pokonując każdego dnia po kilkanaście kilometrów mieliśmy doskonałą okazję przyjrzeć się nie tylko przyrodzie, ale również zwykłemu życiu na wsi. Niemal codziennością był więc dla nas widok kobiet pracujących w polu, mężczyzn wypasających bydło czy dzieciaków wracających ze szkoły. Szczególnie te ostatnie lubiły nas zagadywać, niestety bardzo często prosząc przy tym o pieniądze. Nasze największe zainteresowanie a także podziw wzbudzali za każdym razem mijani porterzy. Nasze plecaki ważące coś koło 10-12 kilo wyglądały przy ich pakunkach jak szkolne tornistry. Totalnie rozbroił nas jednak starszy pan, który według naszych szacunków niósł na plecach 70-kilowy ładunek. Jak by tego było mało razem z nami pokonał kilkaset metrów po niemal pionowych schodach - i to w plastikowych klapkach. Pudzian mógłby się od niego uczyć.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-i8HW3hP4rCQ/UX4zqE_9hEI/AAAAAAAACmQ/Z4pCoDUwDt4/s600/Annapurna%2520Circuit%2520005.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Himalajskie dzieciaki.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh4.googleusercontent.com/-gPtlIWoizUM/UX5qgrw_Z9I/AAAAAAAACtM/MLKcxBKVrqA/s405/Annapurna%2520Circuit%2520053.JPG" /><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-_J6BVAx9ynE/UZCzQEUOonI/AAAAAAAADM4/8aLfgku0XRI/s405/Annapurna%2520Circuit%2520292.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Człowiek z żelaza ("plecaczek" waży ok. 70kg) i człowiek krzak.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgf-ln_u-Eg9GoVtt-sjVIyKKAK1AY1xjRONGFfScmfWyf3ugpidr5jMsE8cjQuPKXBSFDIK0azo2H_IhD-W2iz9ZF_1LIqNT69u3sUirzHZ3kr176eR_meuHOPpLONX7elsbVkXSjgNL4/s600/Annapurna%2520Circuit%2520039.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Świętujący mnisi z Tal</div><br />
Okolice popołudnia to przerwa na lunch i chwila wytchnienia od marszu, a w przypadku Agi obowiązkowa drzemka. Najczęściej zamawianą potrawą na szlaku był Dal Bhat, czyli tradycyjny lokalny zestaw składający się z gotowanego ryżu i zupy z soczewicy. Jego wyjątkowość polegała przede wszystkim na tym, że było to danie "all you can eat", co przy setkach spalanych kalorii nie pozostawało bez znaczenia. Wśród naszych ulubionych trekowych rarytasów były jeszcze zasmażane ziemniaki z warzywami i jakiem, chleb tybetański oraz niezastąpione pierożki momo. Do tego obowiązkowy zastrzyk cukru w postaci niezastąpionego zestawu snickers + coca cola. Z czarnym odrdzewiaczem był jednak ten problem, że zazwyczaj był sprzedawany w plastikowych butelkach. Natomiast na trasie dookoła Annapurny panuje zasada "zostawiaj tylko ślady i zabieraj jedynie wspomnienia", stąd po każdej cukrowej przyjemności nasz bagaż, a dokładniej mówiąc mój, wypełniał się plastikowymi butelkami. Suma summarum na koniec treku do Pokhary wróciliśmy z zestawem ponad 10 petów.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-ZYHXQqNXx1o/UW1LhIb1-dI/AAAAAAAACj4/kMpWI77mTbM/s600/Nepal%2520023%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Dal Bhat power 24 hours!</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh5.googleusercontent.com/-T2hsfTeo2-g/UZCxygz2VHI/AAAAAAAADLA/YlGy_qlUOps/s405/Annapurna%2520Circuit%2520277.JPG" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-ZB142Jb8qSJ_L95pf4JZPn-3SY0wYRbt5JtZ-wEFVJmFOaTJOaszXrbrCCXp_SNxXBpDtj_GcnpTiehKXtvnbv1wxqG2eddhoVmE2vUCwxeLN0qhKskMSDHnL_n8YNJIjOSzonjm9ww/s405/Annapurna%2520Circuit%2520006.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Śniadanie Wielkanocne oraz gry i zabawy ze szlaku.</div><br />
Popołudniowa dawka wysiłku to kolejne 3-4 godziny dreptania, co w połączeniu z poranną aktywnością dawało dziennie w przybliżeniu 7 godzin łażenia. Dla mnie jest jest to ulubiona forma spędzania wolnego czasu, jednak w takim natężeniu nawet ja, mając w dorobku kilka maratonów i triatlonów, bardzo często na koniec dnia czułem się wystrzelony jak koń po Wielkiej Pardubickiej. Co jednak ma powiedzieć Aga, która owszem lubi wysiłek, ale w wydaniu bardziej kontrolowanym. Było bowiem kilka momentów, kiedy miała chyba ochotę mnie udusić (jak choćby opisywane we wstępie wejście na przełęcz Thorong La) albo siąść na tyłku i nigdzie dalej się już nie ruszać. Później, już po zakończeniu górskiej przygody, stwierdziła że czuje się jakbym ją przez te Himalaje przeciągnął. Trzeba jednak przyznać, że Annapurnowy test zdała na 5+ i już oczami wyobraźni widzę ją jak podąża ze mną szlakiem na Everest Base Camp:)<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-C3pxgtbAGws/UX5yhTNRTHI/AAAAAAAACy8/7Z4xwvDQCm0/s600/Annapurna%2520Circuit%2520103.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Nawet odciski nie były w stanie powstrzymać Agi.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-JPSiqazRSwA/UZBC7N7-mFI/AAAAAAAADDc/v3hPjuFJzFA/s600/Annapurna%2520Circuit%2520217.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">172 kilometry na pieszo i do tego wejście na wysokość 5416m - jest się z czego cieszyć.</div><br />
Do schroniska docieraliśmy zazwyczaj tuż przed zachodem w sam raz na syty obiad, który w myślach przygotowywaliśmy już podczas ostatnich kilometrów spaceru. Wieczór był zawsze doskonałą okazją do integracji z ciekawymi ludźmi, których można było spotkać w każdym guest housie. Francuzi, Niemcy (te 2 nacje "królowały" na szlaku), Australijczycy, Anglicy, Rosjanie oraz Czesi i Ukraińcy, a nawet Brazylijczyk - międzynarodowe towarzystwo było gwarancją interesujących historii i ciekawie spędzonego czasu. Najbardziej w pamięci utkwiło mi spotkanie podczas lunchu w Chame z około 40-letnią ultramaratonką z kraju kangurów. Otóż owa babeczka postanowiła sobie urozmaicić trek Annapurnowy i zamiast iść jak każdy normalny człowiek, biegła. Biegła i to do tego szlakiem w przeciwnym kierunku, z Besi Sahar do Naya Pul, który powszechnie uważany jest za trudniejszy. Rozbroiła mnie jednak dopiero stwierdzeniem, że 2 tygodnie wcześniej przebiegła ultramaraton 'Annapurna 100', którego trasa była dość nudna i dlatego postanowiła zrobić sobie jeszcze, ale już sama, rundkę dookoła Annapurny. Pozytywna energia, którą emanowała podczas spotkania, była tak zaraźliwa, że przez moment sam zastanawiałem się czy nie ruszyć z kopyta biegiem. Zapał wyparował bezpowrotnie z chwilą, gdy ponownie zarzuciłem plecak na siebie. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhniJCXagHS-93tL-RXn-bc0gPskPZ_DgjynxE35iNwREuvB0j9ii90nUH9vEY8qGlZ-8BivoAWHAsJ15eftrOi-AMzwTDLSqQJvlLJ7lKTbc7iMAId8hUIDJ7R7N3akxlLbdcrc37uVIM/s404/Annapurna%2520Circuit%2520073.JPG" /><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-RSPXuJOxhy8/UZCtgXTThgI/AAAAAAAADG4/HwdOYM8vJMQ/s404/Annapurna%2520Circuit%2520244.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Na szlaku można było spotkać bardzo ciekawe towarzystwo (po lewej: Australijska ultramaratonka).</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-SnQrsKMnxz0/UYoU6P8minI/AAAAAAAAC54/gYwQZ2t7Itk/s600/Annapurna%2520Circuit%2520138.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Kino w Manang na wysokości 3500m - w cenie biletu herbata truskawkowa i popcorn.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-EduZYw8g8mM/UYoNZ5oEblI/AAAAAAAAC4I/MFNf0SR9MTU/s600/Annapurna%2520Circuit%2520124.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Gwiazdy nad Gangapurną.</div><br />
Zaczynając trek nie przypuszczaliśmy, że łażąc po nepalskich górkach będziemy mieli okazję zobaczyć jakieś dzikie zwierzaki. O ile więc widok krów, mułów czy kóz nie był żadnym zaskoczeniem, to już spotkania z langurami, orłami, sępami czy jakami były emocjonującymi przeżyciami. Raz nawet mogliśmy poczuć się jak byśmy brali udział w programie Nat Geo Wild o dzikich zwierzętach. Wszystko za sprawą kilkunastu sępów, które na zboczu góry rozszarpywały ciało martwego jaka. Całej akcji przyglądaliśmy się z odległości 50 metrów, co tylko potęgowało jej wyjątkowość. Po 30 minutach musieliśmy się jednak ewakuować z krwawej sceny, ponieważ kolejne wygłodniałe ptaszory zaczęły krążyć nad naszymi głowami. Co jak co ale bycie deserem dla sępów nam się nie uśmiechało.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-S36IhJhyq34/UYqJ1KnOzfI/AAAAAAAAC94/Twxu6J31V5s/s600/Annapurna%2520Circuit%2520173.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Co jak co, ale sępów w Nepalu się w ogóle nie spodziewaliśmy.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-Q0SBFx2BUns/UYoNKGnJ3HI/AAAAAAAAC3g/7WMDDN9y9sA/s600/Annapurna%2520Circuit%2520119.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Dziki jak, który jak się później okazało wcale nie był taki dziki.</div><br />
Cały treku dookoła Annapurny zajął nam 16 dni. Z 220 kilometrów na pieszo pokonaliśmy 172, a pozostałą część trasy wspomagaliśmy się autobusami. Za każdym razem żałowaliśmy jednak, że nie szliśmy dalej z kapcia, bo górska jazda przy ogłuszającej muzyce nad stromym zboczem do zbyt relaksujących nie należała. Dotychczas większość wypadów w góry ograniczała się do jednego dnia, dlatego przed startem mieliśmy trochę obaw jak to będzie. Było rewelacyjnie. Bez cienia wątpliwości ową przygodę zapamiętamy do końca życia. Aga nie koniecznie w ten sam sposób co ja, ale na pewno miło będzie wspominać większość chwil. I choć nadal nie ciągnie mnie do wspinaczki wysokogórskiej, o wiele łatwiej mi zrozumieć ludzi, którzy ryzykowali swoje życie, aby spełnić marzenia bycia na dachu świata. Sprawdziłem to na własnej skórze: Himalaje uzależniają.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJlPwao_h8y8-20lEM_TebeE8fmxg_c-QWQ_mRyWLtfoud8QtnKHCa0E0a1nZPr7Du3xn4o_5ub2gWND5N8pS3NC02jSgRSRrib_5F93HZzB-loCqexulKBwBi3a8DBsOX3Ydv4WXOg-A/s600/Annapurna%2520Circuit%2520323.JPG" /></div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com1Himalaje, Nepal28.6666667 84.0166666999999733.1446322 42.708072699999974 54.1887012 125.32526069999997tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-28968418649473528742013-05-08T15:29:00.000+01:002013-05-08T15:44:44.356+01:00Himalaje szykujcie się. Nadchodzimy!<div align="justify">Jejejejeje!!! Nareszcie w Nepalu. Na przyjazd tutaj czekałem z niecierpliwością od samego początku Podróży w Nieznane. W myślach odliczałem kolejne dni do momentu, w którym w końcu ujrzę Himalaje i białe szczyty 8-tysięczników. Kraj na mojej liście wymarzonych miejsc do zobaczenia pojawił się ledwie rok temu i od razu zawitał na jej samym szczycie. Marzenie podsycałem czytając książki o tematyce górskiej (Jerzy Kukuczka, Joe Simpson czy Martyna Wojciechowska), próbując przy tym zrozumieć co motywuje ludzi do wypraw w tak niebezpieczne miejsca. Jednoznacznej odpowiedzi niestety nie znalazłem, ale mam nadzieję że pobyt u stóp najwyższych gór na Ziemi odsłoni mi rąbek owej tajemnicy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-G_xo6ldiZ6U/UX5xe2r7dzI/AAAAAAAACxs/_OpwKj-2Gxw/s600/Annapurna%2520Circuit%2520092.JPG" /></div><a name='more'></a> <br />
Już sam lot nad Nepalem sprawił, że serce z radości waliło mi jak głupie. Białych szczytów niestety nie było widać, ale i tak siedziałem nakręcony jak po kilku redbullach. Podobnie zresztą było na lotnisku, gdy urzędnik imigracyjny wbijał nam do paszportu 30-dniową wizę. Banan nie schodził z mojej twarzy. Nie mogłem się nacieszyć, że w końcu tutaj przelecieliśmy. Mam wrażenie, że w tym stanie mógłbym wbiec na Mount Everest w kilka godzin. Aga przez cały czas miała ze mnie całkiem niezły ubaw.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-GjPZ1zjfAO4/UW1KaXppnTI/AAAAAAAACiA/DIZcKy5oyeg/s600/Nepal%2520008%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><br />
Na lotnisku przywitał na Dhiraj, którego poznaliśmy przez Couchsurfing. Niestety nie mógł nas gościć u siebie w domu, ale i tak chciał się z nami spotkać. Znajomość z nim zresztą szybko okazała się pomocna. Do wizy Nepalskiej potrzebne są bowiem zdjęcia, które owszem mieliśmy, ale w głównym bagażu. Do plecaków natomiast nie mogliśmy się dostać bez wizy w paszporcie. Niby można było zrobić niezbędne fotki na miejscu, ale po co wydawać pieniądze, zwłaszcza że te kilku dolarów można spożytkować w lepszy sposób. I tu z pomocą przyszedł Dhiraj, który był pracownikiem lotniska. Razem z nim bez najmniejszych problemów minąłem wszystkie punkty kontrolne, znalazłem zdjęcia w plecaku i po 5 minutach byłem z powrotem w kolejce po wizę. Dobrze mieć takich znajomych. Po zakończeniu formalności poszliśmy razem na obiad (rewelacyjne pierożki momo), podczas którego dostaliśmy zastrzyk niezbędnych informacji na kilka pierwszych dni w Katmandu. Przy okazji przeczekaliśmy kilkugodzinny strajk transportu publicznego, który zgodnie z planem skończył się o 17. W Azji taka punktualność do tej pory była dla nas nie do pomyślenia. Dwa dni później spotkaliśmy się jeszcze raz w trochę większym gronie (Dhiraj, jego brat i couchsurfer z Anglii). Przy piwie i lokalnym jedzeniu (m.in. Dal bat i Thakali Khana) przegadaliśmy cały wieczór. Był też pomysł, aby wspólnie wybrać się na jednodniowy trek, ale byliśmy trochę podziębieni więc ostatecznie daliśmy sobie z tym spokój, chcąc być w pełni sił na główną atrakcję Nepalu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-99aPUrH4Wfw/UW1L0KVlBLI/AAAAAAAACkw/-52In9wNuiM/s600/Nepal%2520030%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Couchsurfingowe ekipa.</div><br />
Katmandu wyobrażałem sobie jako względnie nowoczesną stolicę. Może nie aż tak jak malezyjskie Kuala Lumpur, ale mimo wszystko bardziej rozwiniętą niż birmański Yangon. Było nie było turystyka w Nepalu rozwija się już od dobrych kilkudziesięciu lat, stąd moje mylne przypuszczenie, że razem branżą również miasto na tym zyskuje. Jednak gdy tylko opuściliśmy lotnisko okazało się, że znów cofnęliśmy się w czasie i to mocno. Trzeba jednak przyznać, że miasto miało swój klimat. Może trochę nazbyt przytłaczający, ale na kilkudniowy pobyt w sam raz.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-QQppTAcmaLc/UW1Kt0MSeAI/AAAAAAAACiY/AprbpoD00eE/s600/Nepal%2520011%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Lokalna wersja taksówki.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhf2S67R9VBDCV4q8YUFspLEoxOMuePZB8ZILoV36edCubj3jJKw6O1Xnt30EJyinYYtI9rlz8kSNbaGOz4Aka2eqdpXLDcKd0eSl_0MGPtzvmNzMWGB7r3G3Kux1v7qHANBqkvyYySeOA/s600/Nepal%2520010%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Z takimi "plecakami" grawitacja nabiera nowego znaczenia.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-DWnGU6kNFAc/UW1KfE7gGoI/AAAAAAAACiI/zkkXppFIlJ0/s600/Nepal%2520009%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Dworzec autobusowy.</div><br />
Mi najbardziej podobało się w Thamel, dzielnicy będącej swego rodzaju turystyczną enklawą w Katmandu. To tutaj prosto z lotniska trafia większość zbłąkanych turystów szukających lokalnych atrakcji i taniego noclegu. My wylądowaliśmy tam dokładnie z tych samych powodów. I choć wiele osób narzeka na wątpliwy klimat tej dzielnicy, mi ona bardzo przypadła do gustu. Na wyciągnięcie ręki miałem restauracje z bardzo dobrym nepalskim, hinduskim i tybetańskim jedzeniem, księgarnie z niezwykle interesującymi tytułami oraz sklepy ze sprzętem turystyczno-górskim. Czego można chcieć więcej.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-3YDxZtciTZs/UW1J4itpPCI/AAAAAAAAChQ/JSuoivh1XYc/s600/Nepal%2520002%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Bardzo specyficzny klimat Thamel.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh4.googleusercontent.com/-HvXo0LSmV1g/UW1KVcB5cTI/AAAAAAAAChw/yOQ1e0vfQYk/s410/Nepal%2520006%2520-%2520Katmandu.JPG" /><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-UsE049-Fwr0/UW1LBopeggI/AAAAAAAACi4/IIlp6YdOu6E/s410/Nepal%2520015%2520-%2520Katmandu.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Księgarnie dla mnie i sklepy z paszminowymi szalami dla Agi.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-Hb4igTjGfws/UW1KPjVqLTI/AAAAAAAACho/PW8GisAGARw/s600/Nepal%2520005%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Wybór pamiątek w Nepalu jest niezliczony.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-3-dw4349btg/UW1J88ADG8I/AAAAAAAAChY/akDFOc06SGY/s600/Nepal%2520003%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><br />
W Katmandu zabawiliśmy 3 dni. Poza poznawaniem stolicy i jej mieszkańców, załatwialiśmy również sprawy związane z trekiem dookoła Annapurny. Pozwolenia, mimo że były jedynie formalnością, zajęły nam całkiem sporo czasu. Już samo odnalezienie odpowiedniego urzędu przypominało zabawy w Geocaching. Kolejny etap to droga przez biurokrację oraz systematyczne uszczuplanie portfela (permit na trek to ok 25$ + kolejne $20 za książeczkę TIMS). Czego jednak się nie robi żeby spełniać marzenia. Po 2 godzinach zabaw z urzędnikami byliśmy gotowi na przygodę.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-YJSUVfaqreC6tqU6DBXaSAWoqiPxq_G5_KTYGAHRqY-JngViFTN5ufv7zsiLJ84YqSyAsSUuzaAH0_ks9Ozs9Pqpdej_r2hAKxL4CP4IfN-c7pKixIFw_9FnrWXFN005IL6CinnxATs/s600/Nepal%2520007%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Ciekawe co takiego uruchamiają?</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-bCdh7z71ID4/UW1Lj72bqnI/AAAAAAAACkA/k0lnKoWFmjs/s600/Nepal%2520024%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Rozpiska z godzinami, kiedy w Katmandu nie będzie prądu. Całkiem sporo tego.</div><br />
Póki co jednak tylko od strony formalnej. Pozostało jeszcze skompletować brakujący sprzęt na trek dookoła Annapurny. Wyjeżdżając z Polski stwierdziliśmy, że bez sensu tachać ze sobą sprzęt na zimną pogodę skoro przez pierwsze 2 miesiące będziemy się prażyć w tropikach. Tym sposobem przyjeżdżając do Nepalu musieliśmy dokupić całkiem sporo rzeczy. Szkopuł w tym, że 99% sprzedawanych w Katmandu produktów to "Nepali Made", które z oryginalnym sprzętem North Face'a czy Jacka Wolfskina wspólną mają tylko nazwę, ale są zdecydowanie tańsze. W budżetowej podróży cena robi różnicę, dlatego zdecydowaliśmy się zaoszczędzić kilkaset dolarów i zaopatrzyliśmy się w dużo tańsze jednorazowe podróbki (z perspektywy zrobionego treku trzeba przyznać, że większość kupionego sprzętu sprawdziła się nadspodziewanie dobrze). Ponadto część rzeczy, takich jak puchowe śpiwory i plecak dla Agi, wynajęliśmy w Black Stone Mountain, sklepie poleconym nam przez recepcjonistę z naszego hotelu (gorąco polecamy. może wnętrze nie robi szału, ale ceny są naprawdę bardzo dobre). <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-QHhVKU3Pw88/UW1LLpKlwwI/AAAAAAAACjI/yMQ7qv4knCY/s600/Nepal%2520017%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Oczy Buddy.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-ZJZzs7tjs6M/UW1K0LB-POI/AAAAAAAACig/Z-vRL7Ic0nM/s600/Nepal%2520012%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-4_5hmysiOI0/UW1LcRZRz-I/AAAAAAAACjw/WNcwSTt83pg/s600/Nepal%2520022%2520-%2520Katmandu.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Motocyklowa osłona przed upierdliwymi pieszymi.</div><br />
Po 3 dniach przygotowań i zakupowym szale w Thamel nareszcie byliśmy gotowi, aby ruszyć na spotkanie z górską przygodą i Himalajami. Na to czekałem od wielu dni. Uzbrojeni po czubek głowy zapakowaliśmy niezbędne rzeczy do dwóch plecaków, natomiast resztę gratów upchaliśmy to jednej dużej torby i zostawiliśmy na przechowanie w hotelu. Katmandu mieliśmy opuścić następnego dnia o 7 rano i wrócić dopiero za około 3 tygodnie. Teraz przyszedł jednak czas, aby się trochę przespać i zebrać siły na nadchodzące wyzwanie. <br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com2Katmandu, Nepal27.7 85.33333330000004927.5875385 85.171971800000051 27.812461499999998 85.494694800000048tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-3566662631248837942013-04-24T15:24:00.000+01:002013-04-24T15:24:02.579+01:00Kuala Lumpur - powrót do przyszłości.<div align="justify">Planując Podróż w Nieznane wizyty Malezji w ogóle nie braliśmy pod uwagę. Jednak gdy tylko nadarzyła się okazja od razu postanowiliśmy ją wykorzystać. Aby dostać się z Birmy do Nepalu mogliśmy lecieć przez Bangkok albo przez Kuala Lumpur, a że w stolicy Tajlandii byliśmy już dwukrotnie, wybór był oczywisty. I choć KL ("kej el", tak na swoją stolicę mówią Malezyjczycy) to tylko namiastka Malezji, pobyt tutaj był niezłą okazją, aby choć trochę poznać ten kraj i jego ludzi.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjdkKwk0si-ct7xfIa8n56nuyncWvEiliQe8ZdMKw0Ka9fVJ1Z1yaLRCkooBfybeaJph7rAjbZ1Jiuz_iRkcAqDIhbEx8-mzsRmFydZ6fAiPAiM4YzGngA-loL91_gHEEyBa-GetwIZT1I/s600/Malezja%2520008%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><a name='more'></a><br />
Kuala Lumpur na dzień dobry przywitało nas mega burzą. Piorunów może zbyt wielu nie widzieliśmy, ale deszcz intensywniejszy nawet niż w Irlandii walił pionowo przez ponad godzinę, a do tego grzmiało dookoła jakby nad miastem ktoś urządził sobie nalot bombowy. Całkiem mocny początek. Jak dowiedzieliśmy się od Łukasza - naszego couchsurfingowe hosta, takie burze w sezonie wiosennym zdarzają się tutaj niemal codziennie, z tym że zazwyczaj na zmianę w różnych częściach miasta. W upalny i parny dzień, a takich w KL jest sporo, takie zmiana pogody to jak wybawienie. Przynajmniej jest wtedy czym oddychać.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-pw4Ew2h4Kpk/UWeermDmSMI/AAAAAAAACYY/-TdY1_3rlB0/s600/Malezja%2520017%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jamek Mosque</div><br />
Korzystając z gościnności Łukasza, nie dość że mogliśmy przespać się na jego kanapie (nasz couchsurfingowy debiut w Azji), to dodatkowo przez kilka dni była możliwość porozkminiania sobie na różne ciekawe tematy w języku polskim. Podczas 2 miesięcy podróżowania po Tajlandii i Birmie ledwie kilka razy spotkaliśmy ziomków z kraju nad Wisłą, dlatego takie urozmaicenie było nam jak najbardziej na rękę. Dzięki niemu wkręciłem się także na Uniwerek, aby pograć w kosza ze studenciakami. Na parkiecie wśród filigranowych Malezyjczyków czułem się trochę jak Shaq, mimo że do bardzo wysokich nie należę. Kilka centymetrów ekstra dodawały mi buty trekingowe, które z braku innej opcji musiały mi służyć jako obuwie koszykarskie (i sprawdziły się całkiem nieźle). Ciekaw jestem w jaki inny sposób będę z nich jeszcze korzystał.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-b4qO-wzCUcU/UWefw4LvspI/AAAAAAAACa4/6KOS3_RkaiE/s600/Malezja%2520038%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><br />
Na zobaczenie stolicy Malezji mieliśmy całe 3 dni więc mogliśmy sobie pozwolić na włóczenie się ulicami miasta bez pośpiechu. Kuala Lumpur jest niezwykle nowoczesne, co rzuca się w oczy zaraz po wyjściu z samolotu. Bardzo ładne lotnisko, szybkie i ciche pociągi, nowe drogi oraz ponad 20-piętrowe budynki mieszkalne (osiedla wyposażone także były w baseny i place zabaw). Niewyobrażalna zmiana otoczenia po wizycie w Birmie. Nie mówiąc już o centrum miasta, które pod względem nowoczesności śmiało może konkurować z Amerykańskimi czy Kanadyjskimi metropoliami, zostawiając europejskie aglomeracje w tyle. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że to Bangkok będzie tak wyglądał a nie KL. Ciekaw jestem niezmiernie czy reszta Malezji wygląda podobnie jak jej stolica.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh3.googleusercontent.com/-aUb9kBYJn70/UWefSwkgmlI/AAAAAAAACZY/CfInlG9og-c/s404/Malezja%2520026%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhaUsOHV64VX8oTMSz2kA1POqjyhg0d0ggeb5xhkOoNqqvzGR3_bwKPuUrmnOC7a5Q8lLxNU66E4kwx7v8MoNgFIrNmytVppctZWjHEj0q59SAcSl38w7T7TRfjL45dN9nrBPTRdak7PFw/s404/Malezja%2520021%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">W Kuala Lumpur nowoczesność i tradycja idą w parze.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-PTgsaL4CHag/UWefGCq-0aI/AAAAAAAACZA/89_AXaQmiFM/s600/Malezja%2520023%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">The Sultan Abdul Samad Building.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgVrUvHTxEQcPrhMF6cSgaSJbLgYLgvg2Hmh2eOlPH1PnWJt5CHSp2IxR_PFSaMpHG5LoG3uVoXZzQiZNs78jjVs7wHAjrzJLK78c0A9L97jDH0Gmq2jG8dT4C8p8F_1dgt8n1QdoGZ11g/s410/Malezja%2520005%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-82FHItgw430/UWef7rhJQ3I/AAAAAAAACb4/q-MO9uXLmZ0/s410/Malezja%2520045%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Petronas Twin Towers - symbol nowoczesnej Malezji.</div><br />
Malezja to bardzo ciekawa mieszanka kulturowa. Na każdym kroku można spotkać wpływy różnych kultur: Malajskiej, Hinduskiej i Chińskiej, a także Perskiej, Arabskiej i Brytyjskiej. Spacerując po Kuala Lumpur bez trudu mogliśmy się o tym przekonać. Świątynie, restauracje czy markety uliczne, doskonale ukazują zróżnicowanie kulturowe. Często sąsiadują one ze sobą co nadaje miastu niesamowitego kolorytu. Także mieszkańcy poubierani w tradycyjne stroje, których przez cały czas mijaliśmy na ulicach, nadają temu miejscu raczej niespotykanego w Europie uroku. Taki kulturowy mix, trochę przypominający kanadyjskie multi-kulti z Toronto.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-dvXeBOa0Crw/UWefP05QWdI/AAAAAAAACZQ/A5wvT-37OhU/s600/Malezja%2520025%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Z grupką Malajów po folkowym występie artystycznym.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8ZCid8EoEvsN0nf0KFcJLUs5Etgn6gaQNx9aUklrzOVMor4k77mIvBgK9_j1RX1oIkOnkcjHZV_Cs2y-bpRUkkhjbPG456N5mfzFeXES0-hxhbVffO9ZL-MaFwdWdOH3XF_tO1e1CD3A/s600/Malezja%2520016%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Malezyjski miks kulturowy na talerzu.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-DaPixH1VIhw/UWefXfqaCII/AAAAAAAACZw/uQRAcC9MD_c/s600/Malezja%2520029%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Malowidła w hinduskiej świątyni.</div><br />
W Kuala Lumpur najbardziej jednak widoczne są wpływy Islamu, który jest główną religią Malezji (około 60% wierzących zakładam że praktykujących). Meczety oraz różnego rodzaje budynki, których architektura do tej pory bardziej kojarzyły mi się z krajami arabskimi, można spotkać na każdym kraku. I trzeba przyznać, że prezentują się bardzo efektownie. Jamek Mosque, Sultan Abdul Samad Building czy budynek Kuala Lumpur Railway Station, to tylko niektóre z nich, na które warto zwrócić uwagę będąc w KL. Poza tym warto na liście miejsc do zobaczenia umieścić również National Mosque of Malaysia, który również wewnątrz robi niezłe wrażenie (może pomieścić aż 15,000 osób). Razem z Agą mieliśmy rzadką okazję zobaczyć meczet od środka. Ubrano nas przy tym w specjalne stroje zasłaniające większą część ciała (coś a la hijab), dzięki czemu przez moment mogliśmy poczuć się jak rodowici muzułmanie. W takim wdzianku szczególnie Aga czuła się wygodnie. Zresztą ona ma chyba w żyłach domieszkę hindusko-arabskiej krwi, bo za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiają się jakieś kolorowe ciuchy lub błyszczące pierdółki rodem z Indii lub Maroko serce zaczyna jej bić szybciej i ciężko jej powstrzymać drżenie rąk. Może warto by było prześledzić prześledzić Agi drzewo genealogiczne w poszukiwaniu orientalnych korzeni.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAwtKkaBSFS0zGSIq2XAo-UX2StfqQ-Jq5JvP-4JyJXl8FTbxypMYje9oGS_PrWMsH8vwZ7EUaAvKSDbL66kiDVutg1mHDS6TNQsO0sqOLuK9fxw09NC2MqXxO5yy3jBUkGrOM-cyIVBU/s600/Malezja%2520012%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh3.googleusercontent.com/-9N4aQRSs8vA/UWedrR6yceI/AAAAAAAACWg/S1yZ-tph7B0/s405/Malezja%2520001%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjKWsKUTu6c_ifWhsuT8h0uMrV39EVptlApuleZs8n3dBN2AAGHX5c6PcrEIP-pl47v39BDBmh2cyt_kAZBY0xA7vjmIlcVTo6jM6y5Wa1swi30mgVWmroTwL8HY0bunFefewwtf1jEzQ/s405/Malezja%2520009%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Różne oblicza Agi.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-XDnFET5IIiQ/UWeeCnQTjmI/AAAAAAAACXo/TIJb-EG3UW0/s600/Malezja%2520011%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">National Mosque of Malaysia.</div><br />
Wielokulturowość KL docenią na pewno lubiący dobrze zjeść. Przekonaliśmy się o tym odwiedzając liczne knajpki i markety, gdzie jedzenia było do wyboru do koloru. Pikantne curry, kurczak w sosie słodko-kwaśnym, czy orzechowe sataye, to tylko nieliczne spośród dostępnych opcji w kuchni hinduskiej, chińskiej i malajskiej. Dla nas najlepsze były jednak naan bread i chicken tikka (dla mnie) oraz curry (dla Agi). Palce lizać. Tuż przed odlotem poszliśmy jeszcze na nocny market, gdzie wśród wybuchowej mieszanki nęcąco-gryząco-śmierdzących zapachów skosztowaliśmy kilku lokalnych potraw. Musimy przyznać, że do tej pory chyba najlepsze jedzenie w Azji dostawaliśmy zawsze od ulicznych sprzedawców. Niby kupowanie na ulicy niesie ze sobą jakieś ryzyko przygód żołądkowych, ale odpukać jak na razie takowe nas omijają. Oby tylko tak dalej.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-TGmYnEZRE8M/UWegGZgpZuI/AAAAAAAACcY/8wmL_uIMb-Q/s600/Malezja%2520049%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Uliczne przysmaki.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-nU8EZGRvw5M/UWegFX9ghwI/AAAAAAAACcQ/OeEvhyP7FLQ/s600/Malezja%2520048%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><br />
Przemieszczanie się w Azji jest trochę jak podróżwanie w czasie. Jeśli za punkt wyjściowy czyli tak zwaną teraźniejszość weźmiemy Tajlandię, to wizyta w Birmie była dla nas skokiem do przeszłości o jakieś 20-30 lat. Różnica odczuwalna wszystkimi zmysłami czasami aż za bardzo. Lądowanie w Malezji to natomiast podróż w okolice roku 2025. Niby jest podobnie jak w Tajlandii, ale to niby robi całkiem sporą różnicę. Nawet w porównaniu do Europy sporo rzeczy wydaje się nowocześniejszych. Kolejny przystanek to Nepal i naprawdę ciężko odgadnąć w jaki okres tym razem zabierze nas maszyna czasu. Bez wątpienia będzie to jednak powrót do przeszłości.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-gIddMiVb--c/UWedyWLBiFI/AAAAAAAACWw/Uo-GTrZij9A/s600/Malezja%2520003%2520-%2520Kuala%2520Lumpur.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Pożegnalny monkey show!</div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com2Kuala Lumpur, Federal Territory of Kuala Lumpur, Malezja3.139003 101.686854999999922.885326 101.36413149999993 3.3926800000000004 102.00957849999992tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-10355106406980436842013-04-16T15:47:00.001+01:002013-04-16T15:47:09.162+01:00Yangon, czyli birmańskie ostatki.<div align="justify">Na plaży w Chaung Tha byczyliśmy się całe 4 dni, po czym stwierdziliśmy że odpoczęliśmy już chyba wystarczająco i możemy ruszać w dalszą drogę. Ostatnim przystankiem birmańskiej objazdówki było Yangon. Po 2 dwóch tygodniach w Birmie, jej stolicę wyobrażaliśmy sobie jako kumulację hałasu, smogu, kurzu oraz śmieci, czyli wszystkiego co nam dotychczas uprzykrzało życie. Tymczasem okazało się, że miasto jest o wiele bardziej "cywilizowane" od widzianych przez nas miejsc. Niemniej do europejskich standardów nadal mu jednak daleko, ale wydaje mi się, że w tym przypadku to akurat atut.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhD2h-jcdra0rigc1F-an_nDJCHAPMbualiaKxlHS8iQ3NjtPaf6S5fjOutUtAcfZFMHm6EMIrCjupUkin4ZSLG349t3GGy-IOCBvEJrHAvxcZ0CyGxd4I8ThcirFrNZPEokivTl6Rk9_Y/s600/Myanmar%2520258%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><a name='more'></a> <br />
Z wybrzeża do Yangon, mając jeszcze świeżo w pamięci oryginalnego bus tripa przez pół kraju, dojechaliśmy bezpośrednio autobusem turystycznym, na który zjawiliśmy się z 30-minutowym zabezpieczeniem. Obyło się bez przygód, choć od ciągłych wywijasów na krętej drodze Aga momentami asekurowała się foliowym woreczkiem. W stolicy powitał nas polski komitet powitalny. Kasia, nasza koleżanka z Irlandii, za namową brata Marka postanowiła przenieść się do Birmy i tutaj rozpocząć nową pracę, a także życie. Mając już 2-miesięczne doświadczenie została jednogłośnie nominowana na naszego lokalnego przewodnika. Później okazało się jednak, że niektóre miejsca, które odwiedzaliśmy razem, podobnie jak my widziała po raz pierwszy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-V4FgiL1lvUA/UWW_Nq8GOfI/AAAAAAAACTI/oLT6XHMDth8/s600/Myanmar%2520291%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Polskie psiapsiułki z Irlandii w Birmie.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-_zv6haYpN1c/UWWwSSJNKCI/AAAAAAAACQY/mtcJhpRc-AI/s600/Myanmar%2520270%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Bezpieczeństwo ważne w pracy...</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-pzSO7ODV0Pg/UWWwKelU0VI/AAAAAAAACQQ/PIk72A7gEsE/s600/Myanmar%2520269%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">...i poza pracą.</div><br />
Wspomniałem już, że Yangon znacznie różni się od innych miast. Nie tylko jest nowocześniejszy, czystszy ale także cichszy. W wielu miejscach można znaleźć znaki, które zakazują trąbienia. Mało tego, w centrum stolicy zabroniony jest ruch skuterów i motocykli. Ponoć wszystko dlatego, że jakiś generał (albo inna wysoko postawiona szycha) został przez takowy potrącony i w przypływie złości ustalił takie prawo. Z naszego punktu widzenia to bardzo dobra zmiana, ale jestem pewien, że nie wszyscy lokalsi są z tego powodu zachwyceni. Jeśli chodzi o brud w stolicy to można odnieść wrażenie, że jest tego znacznie mniej niż w pozostałych miejscach, ale tak czy siak osoba jadąca tam bezpośrednio z Europy będzie mocno zaskoczona.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiyiHulwnfyfVBWd6_h0YfceCH1XkTFXLUVyNo-qDN7GM1UQACRsVE6rJABTbD3wKsIdZnAzMorGMcWUnTnTZJz0q_Nq4q5WgTvABHETBxx67Uus7FZUnjUVid25NvM1HNqcfCSfLLJjI/s600/Myanmar%2520294%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Lokalne autobusy. Nie dość że mega tanio to jeszcze jaki klimat podróżowania.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-F0jnowE3SaI/UWWwFVSHDiI/AAAAAAAACQI/xzwqA_UhZIc/s600/Myanmar%2520268%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Street view restaurant.</div><br />
Według przewodników główne atrakcje stolicy to przede wszystkim świątynie oraz budowle postkolonialne będące pozostałością wpływów Brytyjskich. Dla nas jednak najfajniejszą rozrywką było spacerowanie ulicami, gdzie z bliska mogliśmy przyglądać się mieszkańcom i ich życiu codziennym. Często towarzyszyło nam uczucie, że jesteśmy w latach 70-80, bo mijana sceneria nijak nie pasowała do naszej rzeczywistości. Stoiska z telefonami zamiast budek telefonicznych, punkty krawieckie z retro maszynami do szycia bezpośrednio na chodniku czy sprzedawcy różnych starych dupereli przydatnych tych nie koniecznie (choć ci ostatni zdarzają się także w Polsce). Ciekawie było też w dzielnicach chińskiej i indyjskiej. Chociaż już wielokrotnie odwiedzaliśmy podobne miejsca w innych krajach, to trzeba przyznać że Birmańska wersja działa na zmysły (cały czas jednak nie mieliśmy okazji zobaczyć oryginałów). Szczególnie wizyta na straganach z żywnością, gdzie świeże ryby oblegane przez muchy sprzedawane są niemal prosto z ziemi, a na kurczakach można by się uczyć anatomii, zrobiła na nas mocne wrażenie. Aga chyba jak nigdy wcześniej cieszyła się, że została wegetarianką.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjIl-O4R6j3c34ZbkFyG_8FRgPyG4NmfTxnbfsOaI6-ZnDJDzboRIq3CzxOnahH77GM-G6lUzK0GojW_sByPQ71qaO2op0V9fOMxmroN3S0u-SdjCmTNt0tU3ePgqLEkk61vhxgbfKwqOk/s600/Myanmar%2520282%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Świeży kurczak. Mam wrażenie że jeszcze ciepły. jeszcze ciepły.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-dp-w-oY9bsY/UWWyCF3uC9I/AAAAAAAACRI/_pMcbxhlP4o/s600/Myanmar%2520276%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Zestaw rupieci jak na polskiej giełdzie.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfOlAhIgd0sccbgduP6WDkRS7jJIPNbaJJbNqSVF0lioetu9tzh-Wdx91AWWdmFR9ReE0ZSn7fQUp0uAbh6PfnXuN5YF6-yHdEZz1CTRAasZcPB5hOEhGhcPDA3gZ0C4SpvYzRwwd5M-g/s600/Myanmar%2520277%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Masz coś do szycia!?!</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-HXtJnUx6DK8/UWW_EADCw5I/AAAAAAAACS4/3lLBQJx2ctw/s600/Myanmar%2520289%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Budka telefoniczna w Yangon.</div><br />
Na zakończenie wizyty w Yangon zostawiliśmy sobie kilka lokalnych świątyń. I bynajmniej nie dlatego, że na koniec zazwyczaj zostawia się to co najlepsze. Przez ostatnie 3 tygodnie zobaczyliśmy już całkiem sporo stup, pagód oraz innych świętych budowli (a doliczając miesiąc w Tajlandii będzie tego razem od groma i ciut ciut) i szczerze mówiąc średnio nas ciągnęło do kolejnych. Niemniej jednak Shwedagon Pagoda na tle innych świątyń w Birmie prezentowała niezwykle okazale. Zwłaszcza po zachodzie, gdy sztucznie oświetlona budowla mieniła się kolorami złota. Dodatkowego klimatu dodawały natchnione śpiewy młodych mniszek oraz modlący się mnisi, których było chyba niemal tyle samo co turystów. Ja w sumie też wyglądałem bardziej jak lokalny niż przyjezdny, a wszystko za sprawą Lungi, tradycyjnego stroju birmańskiego, który dostałem na wejściu żeby zakryć nogi. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-PB4wWi9AsGY/UWXGJybPP2I/AAAAAAAACWA/Myna7elzbcA/s600/Myanmar%2520313%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Shwedagon Pagoda.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLrMBtZq2iOGfb5RURTOU5Azm_kTPYHrUNCsIu-Cux9ntlQL9L9wglDBaOae3yXuCmMl0aySG25f9MwLZeNOW0AMDolEEeYDs4RvIzCVxpA75T6Pn03pT4_tFRTLl0-51aywSnak4cUxs/s412/Myanmar%2520312%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-QEWrme1YVwQ/UWXE5rI--OI/AAAAAAAACUE/jX_FZP5D1TY/s412/Myanmar%2520298%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Konkurs piękności (ta ukryta też się liczy).</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-eYC5Krb29JU/UWXFaP0Id-I/AAAAAAAACUw/9h4j1eJvXIY/s600/Myanmar%2520303%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-Hn26km7m51U/UWXFiYBo-fI/AAAAAAAACVA/IELVw4LoDlQ/s600/Myanmar%2520305%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><br />
Tym sposobem upłynęły nam prawie 3 tygodnie w Birmie. Na pewno było inaczej niż we wszystkich odwiedzonych przez nas do tej pory państwach. Orientalnie, zaskakująco i czasami śmiesznie, ale także brudno, głośno i męcząco. Przed przylotem tutaj czytaliśmy o dziewiczym kraju i niezwykłych ludziach. Być może nasze oczekiwania były wygórowane, ale nie do końca zobaczyliśmy to czego się spodziewaliśmy. Turyści, mimo że nadal nie jest ich tutaj tak wielu jak w sąsiedniej Tajlandii, zazwyczaj traktowani są jak skarbonki z pieniędzmi. Wszyscy chcieliby jego dolary, ale w zamian niezbyt wiele oferując. Takie jest przynajmniej nasze wrażenie. Spotkaliśmy też jednak sporo pozytywnych ludzi (m.in. w Mandalay), którzy zagadywali bezinteresownie lub spieszyli z pomocą, kiedy uważali, że takowa może nam się przydać. Także dzieciaki, niezwykle pozytywne i skore do zabawy, wielokrotnie sprawiały że na naszych twarzach pojawiał się uśmiech. Stąd mamy dość mieszane uczucia opuszczając ten kraj. Dla mnie była to bardzo ciekawa przygoda i mimo niektórych dziwnych sytuacji raczej z sentymentem będę wracał we wspomnieniach do tej wizyty. U Agi natomiast liczba minusów póki co przeważa nad plusami i jak sama przyznaje cieszy się, że w końcu zmieni otoczenie. Zdaje mi się jednak, że oboje nie prędko do Birmy wrócimy - naszym zdaniem są piękniejsze kraje.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-w81xblDSmjo/UWWwr8GbIKI/AAAAAAAACQ4/RaY29Vs7SKk/s600/Myanmar%2520274%2520-%2520Yangoon.JPG.JPG" /></div><br />
PS. Jeśli ktoś z was jest zainteresowany śledzeniem losów Kasi oraz jej brata Marka, albo szuka różnych ciekawostek o życiu w Birmie, to gorąca zachęcam do czytania ich blogów:<br />
<a href="www.zyciewtropikach.com">www.życiewtropikach.pl</a><br />
<a href="http://kasialenarcik.wordpress.com/">www.kasialenarcik.wordpress.com</a><br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com0Rangun, Birma16.8 96.14999999999997716.313841500000002 95.504552999999973 17.2861585 96.795446999999982tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-81158342888853843202013-04-11T18:51:00.000+01:002013-04-11T18:54:29.207+01:00W stronę birmańskich plaż.<div align="justify">Podróżowanie po Azji może być relatywnie łatwe, lekkie i przyjemne. Może jednak dostarczać również skrajnie negatywnych emocji. Wiele zależy czym i gdzie będziemy się przemieszczać. Po 5 dniach obcowania z naturą nad jeziorem Inle postanowiliśmy skoczyć na birmańską plażę, aby się trochę pobyczyć i podładować akumulatory na dalsze wojaże (tak, wbrew pozorom, dłuższe podróżowanie może być męczące). I właśnie ten skok na zachodnie wybrzeże Birmy był dla nas ekstremalnym doświadczeniem, które nawet gdybyśmy nie chcieli i tak zapamiętamy do końca życia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjJewQ9qV7FpZlPlxtcAFIAQIMrZmYTuK1iudCoD8TkSOOaKCq8W9yS4WkmzIJCHcJEGGV20Nl0uV_loURl6byxAfOwic5m6FYFq5-X-TvEsr4xFA88EwCbI6PdJBIz-_QWuYOR4HGKY64/s600/Myanmar%2520238%2520-%2520Chaung%2520Tha%2520Beach.JPG" /></div><a name='more'></a> <br />
Nasze komunikacyjne perypetie zaczęły się dość spokojnie, bo od 30-minutowej przejażdżki truckiem z Nyaung Shwe do stacji autobusowej w Heho. Trzeba jednak dodać, że jeszcze zanim rozpoczęliśmy bus tripa, mieliśmy już w nogach 2-dniowe zmęczenie po trekingu w górach i proporcjonalnie tyle samo brudu na sobie, gdyż po powrocie z gór ledwie znaleźliśmy czas, aby zjeść małą przekąskę. <br />
<br />
Autokar do Yangon sam w sobie był całkiem przyjemny - no może poza Ryanairową ilością miejsca na nogi. Stylu dodawała mu lokalna muzyka dudniąca z głośników chyba na całą wiksę. Momentami miałem wrażenie, że razem z nami jedzie wycieczka przygłuchych (tudzież głuchych) Birmańczyków. Po kilku godzinach jazdy, na nasze szczęście kierowca się opamiętał i zmienił kanał na jakiś serialowy. Dokładniej mówiąc puścił jakąś operę mydlaną w stylu Klanu, którą większość pasażerów chłonęła niczym niczym losowanie numerów totolotka. No ale przynajmniej tym razem nie mieliśmy problemów z zaśnięciem.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-0W0-g70nDq4/UUC33y653-I/AAAAAAAACJs/Fy3zCynKUFk/s600/Myanmar%2520218%2520-%2520Chaung%2520Tha%2520Beach.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Uśmiech z twarzy Agi zniknął równie szybko jak się pojawił. A może nawet szybciej.</div><br />
Do stolicy Birmy - Yangon dotarliśmy o 6 rano, po 13 godzinach jazdy. Stąd mieliśmy złapać kolejnego busa, który bezpośrednio miał nas dowieźć na plażę w Chaung Tha. Okazało się jednak, że autobus odjeżdża z innego dworca i aby tam dojechać musieliśmy skorzystać z usług jednego z wielu niezwykle natrętnych taksówkarzy. Nie tracą więc czasu, razem z parką Anglików zakręconych podobnie jak my, po 40 minutach lawirowania ulicami stolicy zameldowaliśmy się na stacji - tym razem już prawidłowej. Niestety ostatni bezpośredni autobus, i chyba jedyny, odjechał już jakieś kilkanaście minut temu. Była jeszcze jednak opcja awaryjna - zawsze mamy w zanadrzu parę alternatywnych rozwiązań. Plan B zakładał 5h przejażdżkę do Pathein, a stamtąd już żabim skokiem do upragnionego celu. Znów w pośpiechy załadowaliśmy się do autokaru i razem z lokalsami ruszyliśmy na zachód. Przy kupowaniu biletów sprzedawca biletów zapewnił nas, że nasz pojazd wyposażony jest w klimę. Otóż takowa była, tylko nie działała. Prosta lekcja na przyszłość - trzeba umiejętniej zadawać pytania.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-TAeTCbv8lMM/UUC33dhLKBI/AAAAAAAACJk/-BcROkTCv00/s600/Myanmar%2520217%2520-%2520Chaung%2520Tha%2520Beach.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Lokalne autobusy przewiozą wszystkich i wszystko - nawet gdy wydaje się, że nie ma już miejsca.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-whgm5yB0KLI/UUC4gQCYApI/AAAAAAAACOM/pSDdwn2f9Hs/s600/Myanmar%2520254%2520-%2520Chaung%2520Tha%2520Beach.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Na birmańskiej plaży też można znaleźć oryginalny transport.</div><br />
Po 4.5h dość znośnej przejażdżki zajechaliśmy na miejsce, czyli dworzec autobusowy w Pathein. Przynajmniej tak nam się wydawało, bo kierowca oznajmił, że to nasza stacja. Miejsce wyglądało jednak bardziej jak rogatka miasta, a do tego w zasięgu wzroku nie było żadnego autobusu. Dodatkowo zostaliśmy obskoczeni przez miejscowych taksówkarzy, którzy za jakieś kosmiczne pieniądze wyrywali się by zawieźć nas na plażę. Gdy spytaliśmy się jednak, gdzie możemy złapać busa odparli krótko, że stąd takowe nie jeżdżą. Tego było już za wiele. Momentalnie dopadliśmy kierowcę naszego busa z Yangon, który zbierał się już do odjazdu i zaczęliśmy się dopytywać gdzie my do cholery jesteśmy, bo to nie wygląda jak miejsce, do którego miał nas zawieźć. Chłop momentalnie zapomniał angielskiego i głupią miną osoby złapanej na gorącym uczynku zaprosił nas ponownie na pokład. Normalnie cuda na kiju.<br />
<br />
<iframe width="600" height="338" src="http://www.youtube.com/embed/MV_oOeF4qRM" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
<br />
Po kolejnych 30 minutach zostaliśmy dostarczeniu na miejsce. Nadal nie był to dworzec, ale tym razem przynajmniej mogliśmy złapać stąd kolejny transport. Zresztą po 20 minutach pojawił się nasz krążownik szos. Takim cudeńkiem techniki jeszcze nie jeździliśmy. W ogóle cud, że się do niego załadowaliśmy, bo ludzie w środku ściśnięci byli do granic możliwości. Przynajmniej tak nam się wydawało. Później w drodze, w kulminacyjnym momencie wsiadania i wysiadania doliczyłem się 60 osób siedzących (50 wewnątrz pojazdu i 10 na jego dachu, a do tego wszyscy), mimo że miejsc było tylko 30. Ścisk, głośna muzyka, smog i kurz z ulicy, a jakby tego było mało kręta pagórkowata droga. Wesoły autobus na stromych podjazdach momentami pędził nie więcej niż zawrotne 5km/h, a obok szedł pan, który w razie bardzo prawdopodobnych problemów z hamulcami podkładał pod koła drewniany klocek tak, abyśmy wszyscy nie stoczyli się gdzieś w dół do rowu. Dodatkowej pikanterii dodawały wąska jezdnia, na której ledwie mieścił się nasz lekko stary autobusik. Co rusz to jedna to druga strona pojazdu lądowała kawałek za daleko i nasze serca zaczynały szybciej bić. Raz nawet nasz birmański beczkowóz z ludzkim inwentarzem zachybotał się tak dziwnie na jednym z zakrętów, że nawet miejscowi westchnęli z ulgą, gdy wszystkie koła znów dotknęły podłoża. My warstwę potu i brudu mieliśmy już taką, że chyba jednym mydłem nie szło by tego domyć. Podróż trwała dla nas wieczność, albo i trochę dłużej. 30 kilometrów jechaliśmy 2 godziny, a upragnione morze powitaliśmy tylko jęknięciem radości. Na więcej brakowało nam sił. Po 23 godzinach 4-kołowej mordęgi w końcu byliśmy na miejscu - słoneczna plaża w Chaung Tha.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-RDX30AaI1Yg/UUC4VA49IyI/AAAAAAAACNU/LRGYX-YrO_Y/s600/Myanmar%2520247%2520-%2520Chaung%2520Tha%2520Beach.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Plażowe wysypisko śmieci.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLxOwnqNm_us0pyN66BQcttyEba2BHZjk17aBC20fgj7qkdV7HkILqIh-wiM05bB1cNkmUmSELWBAD0Kbbgixl0G7463ytFePeO8LPdadZGIKXiXyIRNZxwkQ_55Tm6SFNKeZc_j7hZBs/s600/Myanmar%2520227%2520-%2520Chaung%2520Tha%2520Beach.JPG" /></div><br />
Jak to jednak w bajkach bywa na dobre zakończenie trzeba było jeszcze trochę poczekać. Okazało się bowiem, że i owszem plaża jest, ale trafniejszy byłby opis: syf, kiła i mogiła. Nie zrozumcie mnie jednak źle, miejsce samo w sobie było ładne, tylko to, co zrobili z nim ludzie to jakaś pomyłka. Przez moment sądziliśmy, że pomyliliśmy adres z jakimś wysypiskiem śmieci. Plastiki, puszki i resztki jedzenia walały się wszędzie. Plaża służyła wszystkim jako wielki śmietnik. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy. Całe szczęście, że ktoś wpadł na genialny pomysł, aby jeden z hotelików przenieść poza "kurort", z dala od tego całego sajgonu, a my ślepym trafem załapaliśmy się na ostatni dostępny domek (jeśli komuś nie zależy na bliskości miasta, a do tego lubi spokój to śmiało możemy polecić hotel <a href="http://hillgardenhotel.com/page1.html">Hill Garden</a>. Tego nam dokładnie było trzeba. Cisza, czysty kawałek plaży praktycznie bez ludzi (tylko jedna rura najprawdopodobniej kanalizacyjna dodawała wątpliwego klimatu kąpielom w morzu) i miłe towarzystwo innych podróżników. W takich warunkach nietrudno regenerować siły na dalsze wojaże. Właśnie na słodkim leniuchowaniu, spacerach po plaży i kosztowaniu całkiem niezłych jak na Birmę posiłków minęły nam 3 beztroskie dni. Rzeczywistość mogła poczekać.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh3.googleusercontent.com/-h1IbwvIfaII/UUC4RRQp67I/AAAAAAAACM0/rUJJINXSQuo/s405/Myanmar%2520243%2520-%2520Chaung%2520Tha%2520Beach.JPG" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9N5dFn-8HzfMnMiX53aMB44M19Ms_iygKwBytzxs1Nabt1z9GqiG2aNTJgdr2eHZ77O2RAS29BFv4zTXfnHxcxJAFR8BYB7oiYFkXnuqWuDFPY9RwKRW0mGtg5ytTHJWdC_vx9qw2LRc/s405/Myanmar%2520232%2520-%2520Chaung%2520Tha%2520Beach.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Czilowania czas.</div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com2Chaungtha, Birma16.9570125 94.44522329999995216.9494185 94.435138299999949 16.964606500000002 94.455308299999956tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-91619845758200837982013-03-16T04:22:00.000+00:002013-03-16T04:22:04.867+00:00Czerwone zachody nad Inle Lake.<div align="justify">Jezioro Inle Lake wyobrażaliśmy sobie jako ciche miejsce, gdzie będzie można się trochę zrelaksować na zacisznej plaży, popływać w chłodnej wodzie i pobyć na łonie natury. Rzeczywistość okazała się jednak trochę inna. Plaż w ogóle nie było, ciszę skutecznie zakłócały niezliczone łodzie motorowe, które non stop obwoziły turystów, a ewentualna kąpiel wiązała się z pewnym toaletowym ryzykiem, tonącym na dnie jeziora. Nie oznacza to jednak, że od razu chcieliśmy stamtąd uciekać. Miejsce, mimo wspomnianych wyżej minusów, okazało się bardzo wyjątkowe, a pobyt tutaj na pewno będziemy długo wspominać. Pozytywnie!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiL3fuPQtC_ON-P7hyEMWNRP9oJHhmbzqwqrsLlN9dh5MAiwBUjR_oW2jKib8CTfRV3QscvDSqpAZIZRhf5lseyTBJM0gZdS4Xhc-341KSC4V4u65TPSe0VUl-Z8AuCqH-QOOJIj_8OHjI/s600/Myanmar%2520164%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><a name='more'></a><br />
Do Nyaung Shwe, miejscowości wypadowej na Inle Lake, dotarliśmy podobnie jak do Bagan, czyli w środku nocy. Tym razem jednak nie byliśmy już tym faktem tak zaskoczeni jak za pierwszym razem. Zresztą okazało się, że autobusem jechali z nami nasi znajomi studenci z Singapuru, więc o miejsce na nocleg mogliśmy być spokojni. Po kilku nieudanych próbach udało nam się znaleźć łóżko w 4 Sisters Hotel, gdzie za 20$ mogliśmy się przekimać w pokoju jednej z sióstr. Mimo braku standardu i wspólną toaletą z resztą domowników, postanowiliśmy tam zostać przez 4 noce. Siostry do naszego portfela trafiły prosto przez żołądek, bo trzeba przyznać, że jedzenie serwowały pierwsza klasa (czyt. jak na kuchnię birmańską).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-NnXEf0b8-Jo/UT_dXcm4O6I/AAAAAAAAB9M/bjPYmDHqq28/s600/Myanmar%2520121%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Studencka sesja obiadowa.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-f-KyEsTdiMM/UT_dVcr7XnI/AAAAAAAAB88/iZVkRN5ttTk/s600/Myanmar%2520119%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Lokalne smakołyki.</div><br />
Inle Lake to malownicze jezioro położone pomiędzy górami w <i>Shan State</i>. Znane jest ono przede wszystkim z pływających wiosek oraz rybaków, którzy stosują dość nietypową technikę wiosłowania. Mianowice stają oni na jednej nodze, a drugą oplatają wokół wiosła, by w ten sposób ułatwić sobie poruszanie łódką. Głównym powodem stosowania takiego rozwiązania są rośliny pływające po powierzchni jeziora, które z pozycji siedzącej nie byłyby widoczne. Pierwsze 2 dni postanowiliśmy spędzić na wodzie, by móc bliżej przyjrzeć się, jak to wygląda w praktyce. Na początek zostaliśmy "zaatakowani" przez podróbkę rybaka, który zamiast łowić ryby, tylko pozował do zdjęć, oczekując w zamian zapłaty. Ta szybka lekcja dała nam do myślenia i później skupiliśmy się tylko na oryginałach.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-YALvG-g_d4s/UT_dQ8ep9mI/AAAAAAAAB8E/tZcpeVv2zoY/s600/Myanmar%2520112%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Turystyczna "podróbka" rybaka.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-_crRsQRbHz0/UT_dZ9BTt3I/AAAAAAAAB9k/DxA6tO8ZO74/s600/Myanmar%2520124%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Dla porównania kilka "oryginałów".</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4TqgQdHPYYf-DRusmr-jJ3VerS91uxq3vUwbXa4zI3M-HxiK0X7MBUgPpCPBt04yP2lKla62Zzh3ERSElr-C-OKCxYUJfB61_V0aEL0hLEY00DunwdOp3Lc-mfE-jkQxf54Fh0IVODK4/s600/Myanmar%2520116%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjuac8AESVIRXSujlRCS2un6yr0uaQpQYQD9Sw1zZeF6gJ39jJL2Qmf7cKsE5SMwWd3hUZFe7f4JCqgBD_AeOLM3zdXKYZXCkej3uAbtne3HDnJasgL7yHmIL9rdd-cNU-i7FseOHhdCIU/s405/Myanmar%2520127%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXL7XPD_x0uwe96oKRAVyo8NayFCJERURof89BVXv43uScVpNp084SDQ9AZ9bwnoF5zMAQjmkhcCLdIHCgI60lcLyy4JPo5sMhS2RJiDVDRDYEJ3MbLapHY7cXBx10ZI6e-jXWmrPAPFo/s405/Myanmar%2520149%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG"/></div><br />
Wypożyczenie łodzi na cały dzień (około 20,000 kyatów na 4-5 osób), od wschodu do zachodu, to najlepszy sposób na przyjrzenie się z bliska życiu ludzi zamieszkujących jezioro. Wspólnie ze znajomymi studenciakami przez około 12 godzin mogliśmy bliżej poznać ich kulturę i zwyczaje. Czasem było jak w skansenie (fabryka tkanin z kwiatów lotosu czy wytwórnia wyrobów z żelaza), a czasem bardziej naturalnie (lokalny market oraz rozmowa z niezwykle ciekawskim mnichem). Najbardziej interesujące było jednak samo poruszanie się pomiędzy pływającymi wioskami, gdzie wszystkie domy stały na palach zanurzonych w wodzie. Nawet ogrody warzywno-owocowe unoszą się na wodzie, dzięki czemu nie grozi im zalanie w porze mokrej. Niesamowite jak ludzie potrafili przystosować się do warunków które podyktowała im natura. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-pa_gEaD591I/UUCdS5dU-qI/AAAAAAAACEM/2ufneyMSBaQ/s600/Myanmar%2520176%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Wioska na wodzie. Jedynym sposobem, aby się do niej dostać, jest skorzystanie z łódki.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-juMKJSSo-ic/UT_d1MVF4wI/AAAAAAAACA8/pq9LDB2btO8/s600/Myanmar%2520151%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Papierosowa cepelia.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-GoIt2JRYD_U/UT_d_L7WeDI/AAAAAAAACCM/JgMKjGXM43g/s600/Myanmar%2520161%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Pływające ogrody warzywne.</div><br />
Po 2 dniach spędzonych na łódce, mimo iż w większości spędziliśmy je w pozycji siedzącej, czuliśmy się trochę zmęczeni. Postanowiliśmy więc sobie odpocząć i dlatego wynajęliśmy .....rowery (1,500 kyatów za sztukę na cały dzień). Odpuściliśmy sobie jednak maratony dokoła jeziora, skupiając się tylko na jego wschodnim wybrzeżu. Podobnie jak wcześniej była to doskonała okazja żeby przyjrzeć się życiu ludzi na wsi. Mimo trudów pracy, zazwyczaj uśmiechali się oni od ucha do ucha, często pozdrawiając nas birmańskim <i>mingalabar</i> (tj. cześć).<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-SMW_cfH44gw/UUCcYOKKEQI/AAAAAAAACDE/k_VCCPAQA7c/s600/Myanmar%2520167%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh3.googleusercontent.com/-ew4ii2fqWcI/UUCpqiVU9KI/AAAAAAAACHE/pPXIeWEfcIY/s407/Myanmar%2520198%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-LA1kJIoXisA/UT_dkcfLomI/AAAAAAAAB_M/yiMvEsEtMNs/s406/Myanmar%2520137%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG"/></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-66pR0mRwjz8/UUCcnqDWVKI/AAAAAAAACDs/4zKnDjc4sMU/s600/Myanmar%2520172%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><br />
Po łódce i rowerze, przyszła pora na buty trekkingowe. Ostatnią część pobytu nad Inle Lake postanowiliśmy bowiem poświęcić na spacery po górkach. W tym celu musieliśmy wynająć lokalnego przewodnika (50,000 kyatów za 2 dni), który miał nas poprowadzić poprzez górskie wioski na jeden z okolicznych szczytów. Kombinowaliśmy żeby połazić sobie sami, aczkolwiek nie udało nam się dostać żadnej mapy, a bez tej mogło by być różnie, bo niektóre ścieżki pojawiają się tu i znikają bez żadnej zapowiedzi. Przed opuszczeniem Nyaung Shwe zaopatrzyliśmy się jeszcze w balony, które później zjednywały nam napotkane dzieciaki - mała rzecz, a ile radości.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-xoGSoOqNzm8/UUCppa8YPZI/AAAAAAAACG8/bonY0IaIp3I/s600/Myanmar%2520197%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jedna z górskich wiosek mijanych podczas trekkingu.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh6.googleusercontent.com/-WJZqkiV-Chk/UUCpmZT4jkI/AAAAAAAACGs/yZNgy_icF8s/s410/Myanmar%2520195%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-caKS4xd1O1o/UUCp6Gi-u6I/AAAAAAAACIU/mrFUXm6F53o/s410/Myanmar%2520208%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Balony bardzo skutecznie zjednywały nam napotykane dzieciaki.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-iUgJhzJYZbs/UUCqADv-SwI/AAAAAAAACI8/GpnWKYTQnK8/s600/Myanmar%2520213%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><br />
Spacer w pełnym słońcu tylko na początku był uciążliwy. Wraz ze wzrostem wysokości powietrze robiło się przyjemniejsze, choć i tak regularnie robiliśmy cieniowe postoje. Pierwszy posiłek zjedliśmy w wiosce Nan Nwet w towarzystwie lokalsów - to znaczy my jedliśmy a oni patrzyli. Rozmowa też się za bardzo nie kleiła, bo nasz przewodnik gdzieś zniknął, a bez niego chyba tylko na migi byśmy mogli się dogadać. Kolejny przystanek okazał się naszym miejscem noclegowym. Był to niewielki klasztor w wiosce Yin Pyar, nad którym pieczę sprawował starszy mnich. Po krótkiej wymianie uprzejmości nasz gospodarz wrócił do swoich zajęć, a my ulotniliśmy się na górkę skąd mogliśmy podziwiać nienaturalnie czerwony zachód słońca.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-QjzPhz8O86Y/UUCdv-mMaLI/AAAAAAAACE0/dcIeer4eGSM/s600/Myanmar%2520181%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgTdKe448rbidJ29_UXvqVxylY5ZiK_2w7EONaOjyIVRhdmT0Q_nZfTQZ0yg_EZ0z0hC1zB_gMeCpsOlNkjkjuTC6vdB6n-rMCHWlq-xFuNaUv-9ZioplQMTcFrFUdWrMAvnPhnP8nJRhk/s600/Myanmar%2520193%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Mała przekąska w towarzystwie lokalsów.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-AhM9beOeOso/UUCpybakQtI/AAAAAAAACHs/fqC7_dUFdu0/s600/Myanmar%2520203%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Nocleg w klasztorze.</div><br />
Rano po szybkim śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną. Jeszcze przed wyruszeniem na trekking, po cichu liczyliśmy na to, że będziemy zasypywani przez naszego przewodnika miejscowymi ciekawostkami. Owszem coś tam się dowiedzieliśmy, jednak przez cały czas to my musieliśmy się wykazywać pytaniową inicjatywą. Szczególnie zainteresowały nas niewielkie pożary, które co chwilę mijaliśmy. Warto jeszcze zaznaczyć, że był środek pory suchej, na dworze temperatura dochodziła do 40 stopni, a ostatni deszcz widziano tu kilka tygodni (może miesięcy) temu. Otóż okazało się, że jest to zwykłe wypalanie trawy, które rzekomo lokalsi mają pod kontrolą. Gdy spytaliśmy się w jaki sposób nad tym panują, przewodnik ze spokojem oświadczył, że liczne ścieżki szerokości nie większej niż pół metra zapewniają zaporę nie do przejścia dla ognia. Już nie mogę się doczekać chwili, kiedy wrócę do Polski i przekażę to innowacyjną metodę naszym chłopakom ze straży.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-WHp5h3VZhGE/UUCpgEkQM1I/AAAAAAAACGM/YUv-LKzXb7c/s600/Myanmar%2520191%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">"Kontrolowane" wypalanie trawy.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-8ZUCDt-Mdno/UUCqBGO0THI/AAAAAAAACJE/KicfpS9kHqI/s600/Myanmar%2520214%2520-%2520Inle%2520Lake.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Z naszym przewodnikiem po skończonym trekkingu.</div><br />
Z trekkingu wróciliśmy o 16 i na pełnej świeżości, bo nie było czasu ani miejsca by się ogarnąć, musieliśmy łapać nocny autobus jadący w kierunku plaży. Ledwie zdążyliśmy trochę podjeść, a już pędziliśmy niepowtarzalnymi birmańskimi drogami w stronę kolejnej przygody. Ta podróż zasługuje na osobny wpis więc na tym skończę moje wypociny, a wy będziecie musieli się uzbroić w cierpliwość. <br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com2Inle, Birma20.5564409 96.91554680000001620.3185224 96.59282330000002 20.794359399999998 97.238270300000011tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-83872566449399237762013-03-13T16:10:00.000+00:002013-03-13T16:17:02.219+00:00Pagodowanie w Bagan.<div align="justify">Podróż autobusem z Mandalay do Bagan miała trwać 7 godzin, od 22 do 5. Stwierdziliśmy więc, że jest to całkiem dobre rozwiązanie, bo będziemy mogli przespać, nie stracimy dnia na podróż, a także zaoszczędzimy pare dolków na noclegu. Plan był całkiem dobry, a ewentualne opóźnienie, którego byliśmy niemal pewnie, działało na naszą korzyść. Okazało się jednak, że teoria teorią, ale w praktyce wygląda to trochę inaczej. Możecie sobie wyobrazić nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że podróż zamiast planowanych 7, trwała tylko 4.5h!<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhoWEJB7cGqk3rL0cSvHZkgO6ZFL_La3Q760Y85nucqwAZs3VdNDkDAyYKLG_sEXMT4cTxt4JhytuuAignkS5UI6y7Mt5WESWQlzmlZT2tgFrjaQj-SQccVEyzmzGSMj5Dgw0N0zHxBjow/s600/Myanmar%2520065%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><a name='more'></a> <br />
Na początku sądziliśmy, że kierowca znalazł jakiś nowy skrót. Okazało się jednak, że w Birmie cały czas powstają nowe drogi i czas, jaki jeszcze 2 czy 3 lata temu był niezbędny na pokonanie tej trasy, jest już dawno nieaktualny. Zastanawia jednak fakt, czemu sprzedawcy biletów nadal podają stare informacje. Inna sprawa, o czym dowiedzieliśmy się trochę później, to taka że trasa jaką w rzeczywistości przejechaliśmy wynosi zaledwie 170 kilometrów. Aż strach pomyśleć jak wyglądało tutaj podróżowanie jeszcze parę lat temu.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-6Qjha4i4qzM/UTtxcgsc3mI/AAAAAAAABzw/6pvI7OMG094/s600/Myanmar%2520051%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><br />
A więc wylądowaliśmy w środku nocy w nowym mieście bez żadnej rezerwacji i najmniejszego planu. Na szczęście, razem z nami wysiadła z autobusu również grupka studentów z Singapuru (Finka i dwóch Francuzów), którzy z przewodnikiem Lonley Planet w ręku wyglądali na bardziej zorganizowanych. Podczepiliśmy się pod nich i po krótkich poszukiwaniach wspólnie wylądowaliśmy w jednym z lokalnych hoteli. Okazało się jednak, że wszystkie pokoje są już zajęte, przyszło nam więc tę noc dokończyć hotelowym biurze snem na ślimaka - śpiąc powyginani na wszystkie strony na złączonych ze sobą krzesłach.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-AwO5OgDJjoE/UTt8zwDgqoI/AAAAAAAAB2Q/y0oLxoXrnB4/s600/Myanmar%2520070%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Oglądanie w <i>tea shopach</i>) angielskiej Premiership to jedno z ulubionych zajęć Birmańczyków.</div><br />
O 8 przetransportowaliśmy się w do innego hotelu, gdzie po nadspodziewanie skutecznym targowaniu udało nam się zbić cenę z 30 do 20 dolarów. Niższa kwota nadal jednak była zupełnie niedostosowana do standardu panującego w pokoju. Zresztą wcześniej i później przekonaliśmy się, że jest to nagminna tendencja. Podczas całego pobytu w Birmie nigdzie nie spaliśmy za mniej niż 20$ - dla porównania, w Tajlandii zawsze mieściliśmy się w przedziale 10-20$, niezależnie od tego czy był to Bangkok czy Koh Phi Phi. Hotelarze wiedzą bowiem, że baza noclegowa jest w Birmie dość uboga, więc chyba wychdzą z założenia, że turyści i tak przyjadą i zapłacą, bo nie mają zbyt wielkiego wyboru. Śniadanie, które w większości miejsc jest wliczone w cenę, tylko trochę poprawia ten niezbyt ciekawy obraz. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh4.googleusercontent.com/-CY-SSzAlYrM/UTt9rqSGn6I/AAAAAAAAB4o/XkdI6lg5GXo/s410/Myanmar%2520090%2520-%2520Bagan.JPG" /><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-rlU5a3pxyUk/UTt9ohJH3VI/AAAAAAAAB4g/FZPca_A2iwE/s410/Myanmar%2520089%2520-%2520Bagan.JPG"/></div><br />
Wróćmy jednak do bardziej przyjemnego tematu. Nie tracąc więc czasu, odświeżyliśmy się trochę, zjedliśmy szybkie śniadanie, wynajęliśmy rowery i ruszyliśmy w teren, zobaczyć czym wszyscy się tak zachwycają, kiedy wspominają o Bagan. Ledwo wyjechaliśmy poza Nyaung U, od razu po obu stronach ulicy jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się świątynie. Pierwsza, druga, trzecia. Po dziesiątej przestaliśmy liczyć, bo straciło to najmniejszy sens. Pagody i stupy były wszędzie dookoła nas. Małe, duże, o różnych kształtach - do wyboru do koloru. Efekt był jeszcze większy, gdy wdrapaliśmy się na jedną z nich. Żadnych innych budynków jak okiem sięgnąć, tylko buddyjskie budowle, a większość z nich pochodząca z XI i XII wieku. Czegoś takiego do tej pory jeszcze nie widzieliśmy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-FMcMcEEAMj0/UTtxUD4XpSI/AAAAAAAABzg/q0-Fx51xv2U/s600/Myanmar%2520049%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-YSmtttPP_Dg/UTt85jG32NI/AAAAAAAAB2g/5olA392Hgfk/s600/Myanmar%2520072%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjR_1JlE2cR2gvQG0Ehi33fRSkrb4udM_lNEsLixtnlu9UFQU9FOCKe8RHyQk4wRz6LJrGND3OOWOW1EHpmh1HTJoRyCcyxLg_bAiZN0eumYyqu_EniE5RDzVzWFhIeRBQeUtXCmhk5TzM/s600/Myanmar%2520084%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-YWAj8ppPw60/UTt9REctjOI/AAAAAAAAB7c/XkZ1zbMrTBE/s600/Myanmar%2520081%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><br />
Cały dzień zajęło nam objechanie okolic Bagan mimo że tak naprawdę zatrzymywaliśmy się przy nielicznych, najbardziej ciekawych pagodach. Czasem postój był wymuszony, gdy wewnątrz świątyń szukaliśmy ochłody przed żarem lejącym się z nieba. Butelki z zimną wodą szły jedna za drugą. Dopiero zachód słońca pozwolił odetchnąć lżejszym powietrzem. Była to też najlepsza pora na podziwianie tysiąca pagód, gdyż delikatne światło mieszające się z wszechobecnym pyłem, tworzyło niesamowicie niepowtarzalny klimat. Ciekawi byliśmy czy wschody są równie fajne, dlatego następnego dnia specjalnie zwlekliśmy się z łóżka o 6, aby zobaczyć sprawdzić to własnej skórze. Nie jesteśmy jednak w stanie jednoznacznie stwierdzić, który opcja jest lepsza. Bo o ile zachód jest bardziej efektowny sam w sobie, to wschodowi dodają uroku liczne balony. Jeśli mielibyśmy komuś doradzać, to byłby to naprawdę ciężki wybór. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-J6tydqDv0qg/UTtxk3ANAkI/AAAAAAAAB0A/H3hyaGyGYO4/s600/Myanmar%2520053%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWMzH22ZPCYAtQdlKPgik0hf77-yxh5OAiraj-O4ScIbZOldKZhlOLrm4-dPYA_51oypO8PVhbH2qSrs7MOG3nPRMtuJ5mw0tffMnRjDf3QybzpFl69vNExZSGaC-dyKFamE5LRt7pYvw/s600/Myanmar%2520078%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Nie sądziłem, że dożyję takiej chwili, gdy Aga będzie miała dosyć słońca.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-gttRx3_AU80/UTt8vt7ABSI/AAAAAAAAB2A/dqoN0UL7Wuc/s600/Myanmar%2520068%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Zachód słońca oglądany ze szczytu Shwesandaw Pagoda.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_dwNX2eHCDRTKzUep9n_x1kv9InP3xgaR6Z_8Fh4yop8gp9QYL6W8zqYn5e1PqfKPznm6TnlQSrxxBCd5eLzwwEoz-vKwdnUe75jeucAeUxoibONcf7YsyQRXq8Txb9FkOicY_7YmivU/s600/Myanmar%2520071%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">I jeszcze dla porównania wschód.</div><br />
Po dwóch dniach intensywnego pagodowania, zabraliśmy sprzęt i znowu ruszyliśmy w drogę. Naszym kolejnym celem była Mount Popa. Już sama podróż była bardzo ciekawym doświadczeniem, bo zamiast zorganizowanej wycieczki postanowiliśmy dojechać tam na własną rękę. Naszą jedyną opcją w tej sytuacji była jazda pickupem, najpierw do Kyaukpadaung, a stamtąd już prosto do naszej górki. Trzeba przyznać zresztą, że pickup to idealna nazwa dla tego rodzaju transportu, gdyż non stop zatrzymywaliśmy się by coś lub kogoś załadować na pakę. Oprócz kolejnych pasażerów, między nami pojawiały się również jakieś pakunki. Kolejne przystanki znacznie wydłużały podróż, która ostatecznie trwałą prawie 3 godziny. W Polsce pewnie przejazd na podobnym odcinku zająłby półtorej godziny.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-0nff7HU2-nM/UTt93yac0MI/AAAAAAAAB5A/vhPPQ1eqBdc/s600/Myanmar%2520093%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Zgodnie z powiedzeniem, że lepiej byle jak jechać niż dobrze iść.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-RSUf76U_J7Y/UTt9ie_YyXI/AAAAAAAAB4Q/8KjsibhZK5Q/s600/Myanmar%2520087%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Poranne zbieranie datków w wykonaniu młodych mnichów.</div><br />
Mount Popa to wulkan o wysokości 1518m n.p.m.na którego szczycie znajduje się klasztor buddyjski. Brzmi bardzo wyjątkowo, w rzeczywistości jednak górka tylko z daleka prezentowała się dość okazale. Na miejscu wypadała raczej blado. Wszędzie walały się śmieci, a ogólny syf dość znacząco wspomagały wszechobecne małpy (chociaż akurat one były według nas główną atrakcją tego miejsca). Myśleliśmy, że widoki ze szczytu góry chociaż wynagrodzą nam czasochłonną podróż, jednak pora sucha dość skutecznie ograniczyła nam pole widzenia. wątpliwego klimatu dodawali także miejscowi ludzie, którzy na każdym kroku prosili o datki. Najpierw za pilnowanie zostawionych butów, potem za sprzątanie, a na koniec za to, że weszło się na szczyt Mount Popa. Całkiem nieźle to sobie tam wymyślili.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhj9U6AWppgqbNOjr9GM3FzTDtGnsC0nXvpSHQjLZO4DkfMKiHKvg-sCypkpyOlYEF9civilemjRkK1U3yYKssyhnrdzP4lU1_LycYaq9MPJNT7WJirBV1VvAA6X0FHccpi_OWSIlx1AiE/s412/Myanmar%2520108%2520-%2520Bagan.JPG" /><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-Wbzraf7uyw0/UTt-h1XlGSI/AAAAAAAAB6Y/O7efzLRqGOU/s412/Myanmar%2520104%2520-%2520Bagan.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Mount Popa i jej główna atrakcja - małpy.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-7Xj1sLtEL0s/UTt-lBwfFZI/AAAAAAAAB6g/3vHqEx8yT2o/s600/Myanmar%2520105%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi5NOYTuqZiqHQm3p3g0m-InbawIxOjFSfF5ni6VXG13Gy2zA3PoXQwdY0dNUqWVoh0X7GmtxVTp86HpROKWXwT2p_ib__sp_26TEmD09d3tq_Srs0uoGUs_qDvI6-guzvLJ2BW4WYUsds/s600/Myanmar%2520103%2520-%2520Bagan.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Kult pieniądza? Wygląda na to, że chyba wszystkie religie zaczynają się kręcić się wokół pieniędzy.</div><br />
Na koniec tego etapu wycieczki zdarzyła nam się całkiem ciekawa sytuacja. Po zejściu z Mount Popa do wioski leżącej u jej podnóża, zaczęliśmy szukać transportu do Kyaukpadaung, skąd mieliśmy złapać autobus do Inle Lake. Niestety żaden pickup nie wybierał się w tym kierunku. Jedyną opcją było dwóch kolesi ze skuterami, jednak według nas za podwiezienie chcieli zbyt wiele. Niespodziewanie z pomocą przyszedł nam totalnie obcy mężczyzna, który przedstawił się jako ktoś z ministerstwa (niestety nie wiemy dokładnie co miał na myśli). Po krótkiej rozmowie ze skuterowcami stwierdził, że my zapłacimy połowę należnej kwoty, a resztę dopłaci on. Mimo naszej odmowy, nieznajomy postawił na swoim i chwilę później razem z Agą i kierowcą w trójkę pędziliśmy na jednym skuterze, a nasze plecaki tuż obok na drugim. To było całkiem pozytywne zakończenie tego długiego dnia.<br />
<br />
<iframe width="600" height="450" src="http://www.youtube.com/embed/2gup-zbwVW8" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com5Bagan, Birma21.366667 95.466667000000029-4.1553675000000005 54.15807300000003 46.888701499999996 136.77526100000003tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-9733473438596343512013-03-09T15:52:00.000+00:002013-03-10T12:36:36.844+00:00Szok kulturowy w Birmie<div align="justify">Już pierwsze godziny po przylocie do Birmy (obecnie zwanej Myanmar - my dla ułatwienia czytającym pozostaniemy przy wersji używanej w Polsce) zwiastowały, że wizyta w tym kraju będzie inna od dotychczasowych. I nawet nie chodzi o to, że na lotnisku zostaliśmy zaatakowani przez kilkunastu taksówkarzy, którzy niemal siłą, popychając nas na zmianę, próbowali doprowadzić do swoich samochodów. Dość podobne sytuacje zdarzały się już bowiem w Meksyku, a nawet w Kanadzie. Mam na myśli to, co zobaczyliśmy po wyjściu na zewnątrz po kontroli paszportowej. Przez dłuższą chwilę nie mogliśmy się oprzeć wrażeniu, że jakimś cudem przenieśliśmy się w czasie. To był chyba tak zwany szok kulturowy.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-mPxAgoOT3pM/UTlnEV6EHfI/AAAAAAAABvo/NKchUi79PzI/s600/Myanmar%2520022%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Mingalabar Myanmar</div><a name='more'></a><br />
To, co od razu co rzuca się w oczy to stare samochody jeżdżące po ulicach. W Polsce niby też jest sporo starych, ale w Birmie chwilami można się poczuć jak w muzeum motoryzacji. Mało tego, te wszystkie wiekowe samochody mają kierownicę po prawej stronie, czyli tak jak w Irlandii czy Wielkiej Brytanii, ale kierowcy ani myślą jeździć po lewej stronie jezdni. Wszystko w skutek zmian, które nastąpiły po odzyskaniu przez Birmę niepodległości z rąk Brytyjczyków, gdy nowa władza postanowiła zmienić organizacją ruchu na prawostronną. Sęk w tym jednak, że zdecydowana większość samochodów to auta sprzed tych zmian lub sprowadzane z Indii. W autobusach z kierownicą po prawej stronie zawsze obecna jest jeszcze jedna osoba, które siedzi lub stoi po lewej stronie i ogarnia drogę, patrząc czy można bezpiecznie wyprzedzać - istny cyrk na kółkach.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh_rpHeYiN3AXSWFXZwHBYoMjwKMxvSO20-nxR3Mknfu_uM4T4PqoALuLa0pUasQvfIIyZlen_d6HphtLtS0EaUjc24J1OVPKtLL1IKMh3My7KBBf7_ziUcy7EuuM0AL7TYn4QkpAyhuiY/s600/Myanmar%2520018%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Połączenie mini wywrotki z traktorem.</div><br />
<iframe width="600" height="338" src="http://www.youtube.com/embed/MV_oOeF4qRM" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
<div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">60 osób w autobusie z 30 miejscami. Jakby ktoś mi o tym powiedział to bym pewnie nie uwierzył.</div><br />
Zresztą już podczas podróży z lotniska spotkała nas mała przygoda. Mniej więcej w połowie drogi, w naszej taksówce bowiem strzeliło coś w zawieszeniu i lekko zarzucani na boki zatrzymaliśmy się na środku dwupasmowej trasy. Możecie wyobrazić sobie nasze zdziwienie mieszające się z lekkim przerażeniem. Dobrze, że w porównaniu do Europy ilość samochodów w Birmie jest naprawdę znikoma i ruch na tej trasie był nieduży. Trzeba przyznać, że kierowca naszego vana całe zdarzenie przyjął nadspodziewanie spokojnie, a znalezienie nowego transportu na nasze szczęście zajęło mu niewiele czasu. Stąd już bez dodatkowych niespodzianek udało nam się dotrzeć do Mandalay.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEge-j6Fl6UHyHUOb3BbT9Ml61d1rmCxmThwOFTIlsn1NRz__I9Rrohyit9FTCAlx3XPu7Hv_9h0w0Kz0L7ldTF1ynUlDprYabgMiIWYMaWmQERmEJ8UH35uvcV62nXe_N0JtDDLpArkwE0/s600/Myanmar%2520003%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Panowie taksówkarze oceniają szkody.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-9DQAAXFjtTA/UTlqglwC5LI/AAAAAAAAByI/W2XSDlgbVu4/s600/Myanmar%2520042%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-pcDi8hjX4Rc/UTlpfFU8UxI/AAAAAAAABxg/xLDT_2FhUVw/s600/Myanmar%2520037%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Night Riders z Mandalay.</div><br />
Tutaj, na ulicach Mandalay, przeżyliśmy kolejny szok. Zatrzęsienie skuterów, hałas jak na placu budowy, wszędzie pełno kurzu, a do tego niezwykle uśmiechnięci ludzie. Na dodatek prawie wszyscy chłopcy i mężczyźni ubrani byli w coś, co do złudzenia przypominało spódnice i żuli jakieś czerwone cholerstwo (później doczytaliśmy, że to cholerstwo zwie się <i>betel nut</i> i ulubioną używką Birmańczyków), przez które można było odnieść wrażenie, że mają oni buzie pełne krwi. Kobiety natomiast, wymalowane na twarzy pastą <i>thanaka</i>, zasuwały po ulicy z koszami na głowie, rzadko przy tym pomagając sobie rękoma. Jakby tego było mało to w większości mijanych lokalnych restauracji obsługa była dosłownie dziecięca (tak na oko mieli od 7 do maksymalnie 15 lat). Naprawdę ciężko opisać to słowami. Niesamowity klimat Mandalay utrzymywał się również po zachodzie słońca, gdy okoliczne ulice zalewała ciemność - próżno tu bowiem szukać latarni (tylko ważniejsze skrzyżowania i niektóre knajpy oświetlone były jarzeniówkami). Do tego co drugi kierowca skutera zasługiwał na miano "night ridera", bo mimo nocy twardo zasuwał przez miasto bez najmniejszego choćby oświetlenia. Z wrażenia ciężko nam było zasnąć. A to zaledwie był pierwszy dzień pobytu w Birmie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjsE2bndU7aeKdUFrlJNTA3Y2ds3y5PN1R_WWkyxzXc2DiHtTbxnUvp-5lOBfAYReFojQ3GQaeJgv3Gg-kwFEZeHyQ0cFsMDgVkuveDWkuOQdkxs0qpM3kj_wI06a-Eqa-BrMXjzP1bugE/s600/Myanmar%2520007%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Mimo uśmiechu na twarzy, raczej smutne, że dzieci pracują od najmłodszych lat.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTQWyAO1-UeHnoiY5KDDCEZMmY5YNED-uC69fxRHHw8A4SvM_YrZh08ogO_rhLHVOFwlbe0R_Jl8eb5paoDX1eFZBc4MJViA-u8b0dKI1jGXm83XTQr_QvXesh4if_pN7SxdzRAOBgevE/s403/Myanmar%20026%20-%20Mandalay.jpg" /><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-bV3DIz6lMAE/UTtU_6dF-8I/AAAAAAAABzQ/6O65d9VFd70/s405/Myanmar%2520048%2520-%2520Mandalay.jpg"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Birmanka umalowana <i>thanaką</i> i Birmańczyk z tygodniowym doświadczeniem.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-SIjfzGsoxfo/UTll6BsBfJI/AAAAAAAABuU/mgxA5NcKb2A/s600/Myanmar%2520012%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Internet w Birmie jest na wagę złota.</div><br />
W trakcie kolejnych dni powoli zaczęliśmy oswajać się z nową rzeczywistością. Niemniej na każdym kroku ciągle czekało na nas wiele niespodzianek. Wyjście na miejscowy rynek, podróż lokalnym środkiem transportu czy obiad kupiony na ulicy - niby wszystkiego doświadczyliśmy już w Tajlandii, aczkolwiek tutaj te same rzeczy odbieraliśmy zupełnie inaczej. Mandalay zrobiło na nas ogromne wrażenie (pozytywne, a także w paru przypadkach negatywne), ale zdaję mi się, że dużą rolę odegrał tu fakt, iż było to pierwsze miasto odwiedzone w Birmie. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-yaLcKZmjZIk/UTlpKTxeMrI/AAAAAAAABxI/Uq2LJU6cLg0/s600/Myanmar%2520034%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Pałac w Mandalay.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-Ah3f2h6f9i8/UTlpa7kTkUI/AAAAAAAABxY/3Cgh3FyIyrE/s600/Myanmar%2520036%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"><i>Chapati</i> z ziemniaczanym curry.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfL5tGCInNCpBwyKBneTRI0kWQ2Lx9tswYjK98Pgk5ETkeGTyrkuAPfyzf-RhVkQR4Za7dGNA0XwyqPnqUMUpAsqQpIve2GTfCX7kNfL0sYasPJYw77ANfCBqYHmgQFizUd_JEk8UaXYY/s600/Myanmar%2520028%2520-%2520Mandalay.jpg" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px"><i>Most U Bain</i> - jedna z głównych atrakcji okolic Mandalay.</div><br />
Z typowo turystycznych miejsc odwiedziliśmy jedynie <i>U Bain Bridge</i> - ponad kilometrowy most z drzewa tekowego, którym można przespacerować do niewielkiej wioski znajdującej się po drugiej stronie jeziora. Inne atrakcje, takie jak <i>Mandalay Palace</i> czy mniej interesujące pagody, postanowiliśmy sobie odpuścić, skupiając się na życiu ulicy, które zaskakiwało nas każdym kroku. Niemniej jednak po 3 dniach spędzonych tutaj, cieszyliśmy się że w końcu zmieniamy otoczenie. Na dłuższą metę jazgot klaksonów i chmura smogu zmieszanego z kurzem to nie dla nas. Ponadto nie mogliśmy się doczekać kolejnych atrakcji tego kraju. Bo o tym, że Birma ma ich wiele, zdążyliśmy się już przekonać.<br />
</div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com2Mandalaj, Birma21.975 96.08333330000004921.739342500000003 95.760609800000054 22.2106575 96.406056800000044tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-65533274850698040282013-03-05T07:21:00.001+00:002013-03-05T13:18:53.284+00:00Bangkok po raz drugi.<div align="justify">2 dni, które spędziliśmy w Bangkoku przed wolontariatem ze słoniami, pozwoliły nam tylko trochę liznąć miasto, gdyż na stolicę Tajlandii pewnie i tydzień to za mało. Niemniej jednak do tej miejskiej dżungli wracaliśmy bardziej z musu niż z wyboru (naszym celem było wyrobienie wizy myanmarskiej), zwłaszcza po okresie spędzonym na tajlandzkich peryferiach. Nie oznacza to jednak, że jechaliśmy tam za karę. W końcu to Bangkok, a tam się przecież chyba nie można nudzić.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-_7LZ0vRiLEA/USjE4tjm0BI/AAAAAAAABlU/WL12L5REnc4/s600/Bangkok%2520090.JPG" /></div><a name='more'></a><br />
Tak jak za pierwszym razem, podobnie i teraz zakotwiczyliśmy w okolicach Khao San Road. Była to jednak tylko nasza baza wypadowa, bo choć dzielnica miała bardzo fajny klimat, to niestety przez większość czasu była tak nabita turystami, że czasami traciliśmy rachubę gdzie jesteśmy: jeszcze w Azji czy może już z powrotem w Europie. Z Khao San najlepiej zapamiętamy chyba naszą przygodę z tajlandzką pralnią. Po miesiącu w drodze i praniu rzeczy naprędce postanowiliśmy oddać brudy w ręce lokalnych fachowców tj. starszej babuni i jej młodego pomocnika (chyba wnuczka). Zdanie sprzętu nie zwiastowało najmniejszych kłopotów. Dopiero wieczorem, gdy wróciliśmy po nasze rzeczy, okazało się że ich skompletowanie nie będzie takie proste. Całe szczęście mieliśmy listę, dzięki której dokładnie wiedzieliśmy czego nam brakuje. Niestety babcia nie znała angielskiego, trzeba więc było się trochę nagimnastykować żeby jej opisać każdy z zaginionych ciuchów. Poszukiwania 8 rzeczy (wszystkiego razem było 20 sztuk) zajęło nam chyba z 40 minut, a wątpliwego klimatu dodawały myszy kręcące się pod nogami. Ostatecznie udało nam się odnaleźć wszystko oprócz jednej bluzki Agi, a dodatkowo spora część ciuchów była nadal mokra. Za tak niecodzienną serwis zapłaciliśmy tylko mocno skrzywionym uśmiechem, co wcale nie wzruszyło babci praczki. Najwidoczniej doskonale znała wartość swoich usług.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh3.googleusercontent.com/-UYZJstoSQx0/UTTH086vnTI/AAAAAAAABnk/_hdpPO55Qkw/s600/Bangkok%2520104.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Jakieś pomysły jak zinterpretować ten znak?</div><br />
Dość topornie zabieraliśmy się do wizyty w Grand Palace, ale ostatecznie i tam dotarliśmy. Spodziewaliśmy się godzinnych kolejek po bilety jednak temat udało się załatwić w kilka minut. Kompleks pałacowy bez wątpienia zrobił na nas wrażenie, jednak tłumy ludzi w połączeniu z prawie 40-stopniowym skrawem sprawiły, że myśleliśmy głównie o tym, aby się stamtąd wydostać i czym prędzej schłodzić zimnym shakiem owocowym. Całe szczęście, że chociaż wewnątrz świątyń jest trochę chłodniej.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-DWsMzGeRZbA/US9vMGlm32I/AAAAAAAABlA/5H1YQrTSOwI/s600/Bangkok%2520087.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Pałac Królewski w wersji mini.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgD-Caqbumdnnh27rTz9wRXDn3Gj3PwwA2zld49tIYP7k4Jy6IGIvMd0cjwp_Hk9TEMQZd74hev6hdd5QYwSBpgOUxLhmitH5_9vHWqTZ7T7sSHeJsGVTtv52mSd8HeQr2QdUgxeMNiXxA/s410/Bangkok%2520096.JPG" /><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-H6wR2uWZbgo/US9zJkjsUKI/AAAAAAAABmg/xbnj6XE_NEs/s410/Bangkok%2520100.JPG"/></div><br />
W ramach zmiany otoczenia postanowiliśmy wybrać się do Ayutthaya, miasta znajdującego się na liście UNESCO, które swego czasu było nawet stolicą Tajlandii. Świątynie tutaj to w większości ruiny, co miało nam także zapewnić ciekawe urozmaicenie dla oka po tych wszystkich świecących budowlach, której do tej pory widzieliśmy w Tajlandii. Około 70-kilometrową trasę z Bangkoku pokonaliśmy pociągiem ekspresowym w zawrotnym tempie ponad 2.5 godzin (cena biletu też robiła wrażenie tj. 20TBH czyli jakieś 2PLN). Nie bez znaczenia na czas podróży wpływ miał fakt, że w Tajlandii pociągi bardzo często ustępują pierwszeństwa samochodom, w efekcie czego można stać na czerwonym świetle przez dobrych kilkanaście minut. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-nWVDD-hlzro/UTTIPx7NKLI/AAAAAAAABn0/IOuoG12AF5M/s600/Bangkok%2520106.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Dworzec kolejowy Hua Lamphong w Bangkoku.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiocO1Rwt1VK6CCf4CZGDpk9px3bjQRI34yOKeHf0zGbykp-ra2CGON94CSq6XdLGRHy4otuh0pGC8HdyC03BK_cwkzd5XCBgWUxiaOIgw0hpb3z-nmuvaqoDg21HM_2PTgBG98nscQevw/s600/Bangkok%2520108.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Tajlandzki ekspres niczym nie różni się od polskiej SKM-ki.</div><br />
Ayutthayę dla pieszej odmiany eksplorowaliśmy z perspektywy siodełka (rower kosztował 30TBH za cały dzień), co okazało się bardzo dobrym wyborem, gdyż miejsca warte odwiedzenia porozrzucane są po całym mieście i ciężko by to było ogarnąć na piechotę. Jedynym mankamentem pedałowania był prawie 40-stopniowy upał, z którym nasze systemy chłodzenia sobie w ogóle nie dawały rady. Regularnie musieliśmy się ratować lodowatą wodą albo shakami owocowymi i tylko chyba dzięki takiemu wsparciu udało nam się jakoś dotrwać do końca dnia.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-mGnWV1Br89k/UTTKmvyTJOI/AAAAAAAABpU/KEJXjmPlx78/s600/Bangkok%2520118.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Chwila wytchnienia od skwaru w cieniu leżącego Buddy.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both;" align="center"><img border="0" style="margin-right: 1em;" src="https://lh3.googleusercontent.com/-0rZw6_L7u4M/UTTJ2RH1RNI/AAAAAAAABos/xdof5Gdd-3g/s410/Bangkok%2520113.JPG" /><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/--7WsNS29G68/UTTJSB8Q4tI/AAAAAAAABoU/B5TythhWVh4/s410/Bangkok%2520110.JPG"/></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Światynia Wat Phra Si Sanphet.</div><br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-DUfV0ZfRgHc/UTTLe3DWT5I/AAAAAAAABqE/T3MyHYuwKuo/s600/Bangkok%2520124.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Niezwykle fotogeniczna Wat Chaiwatthanaram.</div><br />
Na koniec naszych podbojów stolicy byliśmy świadkami dwóch ciekawych zdarzeń. Pierwsza sytuacja trafiła się nam na dworcu autobusowym, a potem powtórzyła w jednym z parków miejskich. Mianowicie punktualnie o 8 rano (a w parku o 18) wszyscy obecni dookoła lokalsi wstali i przy akompaniamencie dźwięków lecących z głośników zaczęli śpiewać hymn narodowy. My również wstaliśmy i choć milczeliśmy przez cały czas, nasze zachowanie spotkało się z wyrazem sympatii miejscowych. Później dowiedzieliśmy się, że właśnie o 8 i 18 w wielu miejscach publicznych ma miejsce takie zbiorowe śpiewanie hymnu. Ciekawe czy u nas taki pomysł udałoby się wcielić w życie.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-E9PL4_dv6OA/UTTHxDqVGYI/AAAAAAAABnc/fQNjGXlFFXw/s600/Bangkok%2520103.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">O 8 i 18 czas w Tajlandii się na chwilę zatrzymuje - to pora na śpiewanie hymnu.</div><br />
Na drugie wydarzenie natknęliśmy się w Saranrom Park, do którego przyciągnęła nas żywiołowa muzyka lecąca z głośników. Po przekroczeniu bramy wejściowej mieliśmy wrażenie, że znaleźliśmy się w jakiejś wiosce olimpijskiej. Wszyscy dookoła biegali, ćwiczyli, skakali, grali lub tańczyli. Można było odnieść wrażenie, że to nie park miejski, a wielkie centrum sportowe. Potem jeszcze podobne aktywizowanie się Tajlandczyków widzieliśmy kilka razy i za każdym razem miało to miejsce między 17 a 19. Nie udało nam się jednak dowiedzieć czy była to własna inicjatywa czy też może przykaz z "góry".<br />
<br />
<iframe width="600" height="338" src="http://www.youtube.com/embed/yxMBipclTRE" frameborder="0" allowfullscreen></iframe><br />
<div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Tajlandzki WF w Sarandrom Park czyli gry i zabawy na świeżym powietrzu.</div><br />
Tak jak wspomniałem na początku głównym celem naszych ponownych odwiedzin w Bangkoku było wyrobienie wizy do Birmy. Mimo niewielkich obaw, że będzie to trwało nie wiadomo ile, sprawę udało się załatwić nadspodziewanie sprawnie (tylko 1.5 godziny zajęło złożenie papierów + 15 minut odbiór paszportów z birmańską naklejką 2 dni później), dzięki czemu mogliśmy zabierać się za pakowanie klamotów. Po miesiącu wojaży po Tajlandii przyszła pora na zmianę. Trzeba przyznać, że przez te 4 tygodnie wydarzyło się naprawdę sporo, a gwoździami tego etapu był trekking w dżungli, kurs nurkowania i wolontariat ze słoniami. Do tego poznaliśmy wiele niezwykle interesujący i pozytywnych osób, wśród lokalsów oraz tych podróżujących po południowo-wschodniej Azji tak jak my. Wisienką na torcie była tajska kuchnia, która mimo że czasem stanowczo za pikantna, w większości przypadków była taka jaką sobie wyobrażaliśmy. Teraz czekają nas 3 tygodnie w Birmie. Sami do końca nie wiemy czego się spodziewać po tym kraju. Miejmy nadzieję, że będzie równie interesująco. Już wkrótce będziemy mądrzejsi.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both"; float:both; align="center";margin-right:1em; margin-bottom:1em"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-W52dTXMe6PY/UTTKNkMm72I/AAAAAAAABpE/9cGSKWvq66E/s600/Bangkok%2520116.JPG" /></div><div align="center" style="font-weight: bold; font-size:12px">Kierunek Myanmar!</div></div>Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/18387895118478101156noreply@blogger.com9Bangkok, Tajlandia13.7522222 100.493888913.2586182 99.8484419 14.2458262 101.1393359tag:blogger.com,1999:blog-5770050947693881193.post-64280244030441606572013-02-27T15:23:00.001+00:002013-02-28T06:59:40.553+00:007 dni pośród Słoni<div dir="ltr" style="text-align: left;" trbidi="on"><div align="justify">Kiedy tylko w naszych głowach zaświtał pomysł o podróży do Azji, niemal w tym samym momencie pomyślałam: koniecznie muszę zobaczyć słonie! Uwielbiam obserwować zwierzęta, a już szczególności te dzikie w naturalnym środowisku. Do tej pory przygody ze zwierzakami były zawsze najlepszą częścią naszych wypraw - już na samo wspomnienie <a href="http://wstawajszkodadnia.blogspot.com/2011/09/valdez-czyli-morski-zwierzyniec-oraz.html">o skaczących orkach na Alasce</a> czy <a href="http://wstawajszkodadnia.blogspot.com/2011/10/yellowstone-pierwsza-planeta-od-sonca.html">o pływającym misiu Yogi</a> w Yellowstone od razu mam gęsią skórkę.<br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-ib5YU0x9LLo/USeWCzGPzRI/AAAAAAAABeY/fIyQNq8P4rI/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-084.JPG" /></div><a name='more'></a><br />
Tak więc zaczęłam zgłębiać temat słoni azjatyckich: gdzie, kiedy i jak najlepiej zobaczyć te przepiękne wielkoludy. W internecie natrafiłam na sporo ofert treków ze słoniami, kąpieli w rzece itd, ale zaraz potem pojawiły się artykuły o tym jak tresowane oraz jak traktowane są słonie w niewoli i było to bardzo, ale to bardzo przygnębiające (w Tajlandii słonie w niewoli nie podlegają żadnej ochronie - w przeciwieństwie do swoich dzikich, zagrożonych wyginięciem braci z parków narodowych). Traktowane są one jak inne zwierzęta hodowlane, a właściciel słonia czyli mahut może go traktować wedle swojego uznania. <br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-FgAJbzsD45k/USeRMWsQryI/AAAAAAAABdQ/DomysJVAsiQ/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-080.JPG" /></div><div align="center" style="font-size: 12px; font-weight: bold;">Aby zyskać posłuch u słonia mahuci stosują haki.</div><br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMe4UldkIZOnMsJoGER63PFaKr99IqRwGw9ocHhJ3Dd4ipxZf6pmdktnAILTTEwJ0ZSKi5S5m0caDo4LGhNr4ThjXSnsZTu3_i8kGx_LGYFdIpXQUrCVMxv1h88kozSqzQkxTtL5P64sc/s600/Elephants%20Surin%20Project-095.JPG" /></div><div align="center" style="font-size: 12px; font-weight: bold;">Przestrzeń życiowa słonia w niewoli ogranicza się zazwyczaj do 2 metrów łańcucha.</div><br />
Szukając więc jakiejś alternatywy natrafiłam na wolontariat w <a href="www.surinproject.org">Projekcie Surin</a>. Celem projektu jest zapewnienie słoniom w niewoli godziwego traktowania (tj. nie używanie haków do kontroli słoni, oswobodzenie z łańcuchów przynajmniej na kilka godzin dziennie i możliwość potaplania się w jeziorze) przy jednoczesnym wsparciu właścicieli słoni poprzez zapewnienie im dodatkowego źródła dochodu. Ponadto projekt ma na celu pokazanie, że turyści zamiast płacić za przejażdżki i show z udziałem słoni, chętnie zapłacą za zwykłe obcowanie z tymi majestatycznymi zwierzętami, które umożliwi im podpatrywanie ich naturalnych zachowań. <br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-xdCokMRNoyU/USeTY3jnOhI/AAAAAAAABdw/WozentpZAMY/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-117.JPG" /></div><br />
Pomimo że udział w wolontariacie był płatny (wiem wiem pewnie każdy teraz się puka w głowę i zastanawia kto o zdrowych zmysłach zatrudnia się do sprzątania słoniowej kupy i jeszcze za to płaci?!:-), to teraz mogę powiedzieć, że ten tydzień był do tej pory najlepszym fragmentem naszej podróży, a pokusiłabym się także o stwierdzenie, że był to jedno z lepszych doświadczeń w naszym życiu. Codzienne budzenie się i zasypianie ze słoniem za oknem oraz słuchanie jego niesamowitych dźwięków było przeżyciem jedynym w swoim rodzaju (słonie potrafią ryczeć niemal jak lwy, a ich głos posłużył jak wzór dla odgłosów dinozaurów z Jurassic Park). <br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://lh5.googleusercontent.com/-ZJ1VAMRLk9o/USeOeNNxgQI/AAAAAAAABcY/C_T2jNimI1E/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-023.JPG" /></div><div align="center" style="font-size: 12px; font-weight: bold;">Adze jeszcze nigdy sprzątanie czyjejś kupy nie sprawiło tyle przyjemności.</div><br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0WDmqcOGjC_DGjsElPDszYNoe-aVahGdyJ5vXxetf769zzdQATyDxfsoQXRNg1IyuQy2SvXWwGniR0pTOJsLtGDCUfv5BzNUR9JQEEdQFzt-_EGP0U4b3f7NWJ_LxxzbApLshh-qqoGo/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-088.JPG" /></div><br />
Nasza grupa wolontariuszy składała się z 11 osób (głównie z Niemiec, ale także z Anglii, Szwajcarii oraz RPA), a program prowadziła sympatyczna para ze Szkocji przy współpracy tajskich przewodników i mahutów. Nasz plan dnia był napięty, ale nie mogę powiedzieć żebyśmy się przepracowali - choć 40-stopniowy upał potrafi nawet najprostszą czynność zmienić w syzyfową pracę). Nasze zadania miały raczej na celu pokazanie nam, że opieka nad słoniem to wielogodzinna praca i poświęcenie często przez kilkadziesiąt lat, bo słoń może żyć nawet do 90-tki.<br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEig99XiNdwTKjud6Fsp5EZ6Aa2g_ymLBqGUYccROJ4lIaOX5zivimQcy18BbTz23GkQbhFHcGEA9gNS31tCeTyXrbqOFLT8mOR4UrAzZF8IiWYZvTIe6zd-wPdMujmv_oZGRX9M5CRARC8/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-054.JPG" /></div><div align="center" style="font-size: 12px; font-weight: bold;">Wesoła ekipa wolontariuszy z Surin Project.</div><br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://lh6.googleusercontent.com/-2tY0FRpKPHk/USiO4Sy4IjI/AAAAAAAABgk/NUiPnqJo4_Q/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-102.JPG" /></div><div align="center" style="font-size: 12px; font-weight: bold;">Pielenie trzciny cukrowej niczym nie różni się pielenia truskawek.</div><br />
Zaraz po śniadaniu o godzinie 7 zabieraliśmy się za sprzątanie zagród, podlewania roślin i karmienia słoni przysmakami (ogórkami, trzciną cukrową i arbuzami). Później w zależności od dnia było ścinanie trawy i trzciny cukrowej, nawadnianie pól, a także jedna z fajniejszych części dnia, czyli wyprowadzanie słoni na spacer. Zwierzaki mogły wtedy robić co dusza zapragnie: drapać się o drzewa, spędzać czas z innymi słoniami oraz bawić się w wodzie - bezsprzecznie była to najprzyjemniejsza okazja do oglądania kolosów w naturalnych warunkach. Na samą myśl o słoniu próbującym zanurkować w nieco za płytkiej wodzie nie mogę powstrzymać uśmiechu. <br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-50sb4XeU180/USiPTBwr6XI/AAAAAAAABg0/8guIsuvz2IY/s600/Elephants%20Surin%20Project-108.JPG" /></div><div align="center" style="font-size: 12px; font-weight: bold;">Ulubiona część dnia słoni.</div><br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgDTTCf4BDHOA755LwM0NziBtsNwcbvNZJoZNmlOHYV-nui2RRUXhnQwtG0uRoWFjGgwOGyInnzfF8hrG2bhydriicAA9QZZ_N3bpAy3ulApKFc9SL38YzkjfEf74XfEOmf3AgLcXWTaAo/s600/Elephants%20Surin%20Project-020.JPG" /></div><div align="center" style="font-size: 12px; font-weight: bold;">Drzewo - niezastąpione gdy słoń musi się podrapać.</div><br />
W trakcie pobytu w wiosce słoni mogliśmy dowiedzieć się sporo ciekawych historii i informacji zarówno o samych zwierzętach jak również o i ich właścicielach - mahutach. Opieka nad słoniem to ciężki i kosztowny kawałek chleba. Słoń potrafi zjeść nawet do 200 kilo pokarmu dziennie! Dlatego niestety żeby zarobić na swoje utrzymanie często musi brać udział w show, trekach, a co gorsza w żebraniu w dużych miastach - wyobraźcie sobie to spokojne zwierzę na przykład w takim Bangkoku, w 40-stopniowym upale bez wody. Większość z 13 słoni z projektu przez to przeszła, na szczęście ich los się odmienił. Na poprawę swojego losu czeka jednak w samej tylko Tajlandii prawie 2000 innych słoni. Dlatego tak ważne jest żeby turyści nie wspierali biznesu reklamowanych na każdym rogu tj. treków po dżungli, cyrkowych show, nie kupowali malowanych przez słonie obrazków oraz ozdób z kości słoniowej i nie robili sobie zdjęć z małymi słonikami, które najczęściej są sprowadzane z sąsiadującej Birmy (żeby pozyskać i "uprowadzić" młode zazwyczaj zabijane jest całe stado). <br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhQLCW47QGyFU2oq-L2Ruenqc4j0xGtJ98HKF895EGzrHGnhE6QjDsI23fVFCS3BDLomcIi0ooJAiY_4S97b7igiVqrPzyJ0a-0s6rrUwz1zLzxZ39LIK65eOkMKT0wxA5ZHtOLXH3QuDc/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-015.JPG" /></div><br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://lh4.googleusercontent.com/-iwPe1qksuO8/USeOrMtwAlI/AAAAAAAABcg/WeYOMLDthCY/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-025.JPG" /></div><br />
Jest wiele innych form żeby obcować i podziwiać te piękne zwierzęta, a także wspierać mahutów i lokalną społeczność. Jeśli ktoś nie ma czasu na tygodniowy wolontariat, może odwiedzić sanktuaria dla słoni, gdzie przez cały dzień można podziwiać słonie w bardziej naturalnych warunkach, a ich zachowania nie są wyuczone i wyegzekwowane przy użyciu haka. Z całego serca do tego zachęcam i zapewniam was że będzie to jedno z lepszych przeżyć w waszym życiu. <br />
<br />
<div align="center" class="separator" float:both="" margin-bottom:1em="" margin-right:1em="" style="clear: both;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi8zggvnCDPPeQn5shyvpIJvwPw5laWOKtfmeOZP3-FX6nNpz_kBAKGQWpxNC2_Pd8_Ge1PZmZTrtt28Aej93ocvS6SXd5b91T2yMmM77f_ibWOzCCPKqnrCOdbpz6WjTG2p9kE2ptzwIU/s600/Elephants%2520Surin%2520Project-061.JPG" /></div><br />
Kilka słoniowych ciekawostek:<br />
- ciąża słonia trwa aż 20-22 miesięcy, najdłużej ze wszystkich ssaków <br />
- słoń w zależności od swojej wagi potrafi zjeść do 200 kg pożywienia i wypić ok. 150 litrów wody dziennie<br />
- słonie chodzą jak baletnice, na palcach. Umożliwia im to specjalna poduszka znajdująca się między ich palcami a podłożem<br />
- serce słonia waży ok. 20kg, jego oko jest nieproporcjonalnie małe bo nawet koń ma większe, za to plasuje się w czołówce jeśli chodzi o przyrodzenie, które średnio wynosi 1 metr.<br />
<br />
Ciekawe prawda :-) <br />
</div></div>agahttp://www.blogger.com/profile/10237278216067604302noreply@blogger.com3Prowincja Surin, Tajlandia15.1696104 103.7289167000000113.2058904 101.14712970000001 17.1333304 106.31070370000002