czwartek, 12 lipca 2012

Groupon w siodle.

O Grouponie, CityDealu czy innych podobnych MajDilach słyszał chyba każdy. Spora część z was pewnie skorzystała już nawet z jakieś niesamowitej okazji, zwłaszcza że w tych można wybierać do wyboru do koloru. My również nie pozostajemy w dealowaniu bierni, a szczególnie Aga jest bardzo aktywna w tej dziedzinie. Bardzo ciężko jest się jej oprzeć, gdy pojawia się nowa rewelacyjna promocja. Dzięki jej instynktowi kupieckiemu i "wyjątkowej" asertywności okazyjnie byliśmy między innymi w kilku restauracjach oraz załapaliśmy się na parę masaży, o Agowych wizytach u fryzjera i tym podobnych nie wspominając. Ostatnio natomiast postanowiła przenieść nasze dealowe doświadczenia na kolejny poziom fundując nam konne emocje w jednej z okolicznych stadnin.

Prezentujemy się jak mocno amatorscy aktorzy startujący w castingu do Bonanzy.

Zabawy w kowboi zaczęliśmy od wyboru kasków i butów jeździeckich. Ja w swoim przymałym zestawie wyglądałem trochę jak połączenie pegeerowskiego rolnika z marną imitacją żołnierza. Na szczęście nie od dziś wiadomo, że ubiór jest tylko dodatkiem do konnych atrakcji. Następnie rozpoczęliśmy godzinną lekcję obsługi konia. Czterokopytny zwierzak, który został przydzielony Adze, zwał się Rambler (tj. Wędrowiec), natomiast mój na chrzcie otrzymał imię Jerry (taki polski Dżery). Na początek dostaliśmy kilka wskazówek jak ułatwić sobie i koniom wspólne obcowanie. Czyli oprócz standardowych komend takich jak wio, prrr, prawo, lewo, poinstruowano nas także, co robić, gdy koń zacznie sikać - w takim przypadku należy wstać (przy klasycznej 2-ce, można udawać, że się nic nie dzieje). Potem było jeszcze kilka niewinnych przejażdżek po padoku, które zwieńczone zostały niewielkim skokiem przez przeszkodę. Choć i skok tak prawdę to zbyt szumne słowo.

W oswajaniu zwierzaków Aga nie ma raczej sobie równych.

Burek bez łapki jak natchniony pilnował porządku na terenie stadniny.

Komfort w siodle to podstawa - choć i tak później ciężko nam było nogi złożyć.

Nasze dotychczasowe doświadczenie w siodle ograniczało się do jednej czy dwóch bardzo krótkich przejażdżek po ogrodzonym terenie, dlatego ostrzyliśmy sobie zęby na godzinny wypad w teren, który był gwoździem jeździeckiego programu. Irlandzka pogoda była nad wyraz łaskawa tego dnia, więc spokojnie mogliśmy skupić się na rozkoszowaniu pięknymi okolicznościami przyrody. Zielone łąki, skaliste górki, a w tle niebieskie morze - wszystko to mogliśmy podziwiać z perspektywy siodła.

Góry Wicklow okazały się doskonałym miejscem na konny wypad.

W stronę zachodzącego słońca.

Aż trudno uwierzyć, że ten koń nie miał mnie dosyć. A może miał?

Przewodnik stada zabrał nas również na krótką eskapadę do lasu, gdzie w błocie, pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami mogliśmy poczuć się jak kowboje rodem z dzikiego zachodu. Nie zabrakło również kilku przyśpieszeń, które sprawiały, że serducho zaczynało bić szybciej. Jeszcze długo po konnej wyciecze czuliśmy się podekscytowani. Na pamiątkę tego dnia, oprócz kilku zdjęć, pozostały nam również zakwasy w okolicach pachwin, dzięki którym przez parę następnych dni chodziliśmy jak prawdziwi kowboje.

Konny trekking po lesie również przysporzył wielu emocji.

Gorący buziak w ramach podziękowania za wspaniale spędzony dzień.

2 komentarze:

  1. Fajnie to wygląda może Was wciagnie. Muszę poszukać zdjęcia 12-letniej Nieszki na koniu gdzies pod Słupskiem. Można dołaczyć do końskiego CV. JP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z tym wciaganiem to moze byc ciezko - tylek za bardzo boli:) Aga przez tydzien miala zakwasy miesni, o ktorych nawet nie miala pojecia ze istnieja.

      Usuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE