czwartek, 5 lipca 2012

Biało-Czerwone Euro

Euro w Polsce jakie było każdy chyba miał okazję zobaczyć. I nie chodzi mi wcale o występ naszej reprezentacji, który świadomie tutaj przemilczę. Mam na myśli atmosferę wielkiej imprezy, którą można było odczuć na stadionach oraz w niezliczonych strefach kibica. Nam, mimo życia na irlandzkiej emigracji, również udało się załapać na kawałek Mistrzostw Europy. Zresztą nie wybaczyłbym sobie, gdyby ominęło mnie Euro organizowane w naszym kraju. Dlatego bez dłuższego zastanawiania podjęliśmy decyzję, że lecimy do Polski posmakować trochę futbolowego święta.

Biało-czerwona Rodzinka.

Początkowy plan był taki, aby obejrzeć mecz ćwierćfinałowy w gdańskiej strefie kibica. Nie mieliśmy wejściówek, a perspektywy ich zdobycia były porównywalne do wygrania "czwórki" w totka. Po raz kolejny okazało się jednak, że kto nie gra ten ni wygrywa i na około 2 tygodnie przed rozpoczęciem piłkarskich mistrzostw, moje marzenie się spełniło, a godziny spędzone na portalu biletowym UEFA wreszcie zostały zwieńczone sukcesem - udało mi się kupić 8 biletów! Po 4 na 2 mecze ćwierćfinałowe rozgrywane w Warszawie i Gdańsku. Niewiadomą pozostało tylko to, kto w tych meczach wystąpi (wtedy jeszcze wszystkie znaki na niebie, w polskich sercach i mediach wskazywały na to, że to będą Nasi) oraz co do cholery oznacza "ograniczona widoczność" (ang. restricted view). Pomysłów na interpretację tajemniczych słów było wiele, jednak nie chcąc zapeszać przestaliśmy o tym myśleć. Zwłaszcza, że internet podsuwał same głupie propozycje (sami zobaczcie: najgorsze miejscówki na stadionach świata).

Stadion oszalał!

Niepowtarzalny Stadion Narodowy

Bursztynowa PGE Arena.

Oba mecze ćwierćfinałowe były niesamowitym przeżyciem. Pierwszy, Czechy-Portugalia, głównie ze względu na rewelacyjną atmosferę panującą na stadionie narodowym. Nieważne, że kadra Smudy nie brała już udziału w turnieju. Licznie przybyłym Polakom, łącznie z nami, w ogóle to nie przeszkadzało w tym, aby nadal wspierać Biało-Czerwonych. Niektórzy mogą pomyśleć, że trochę to naiwne, ale dla nas była to namiastka tego, co mogłoby się dziać, gdyby główną rolę odgrywała reprezentacja Polski. Zresztą bardzo łatwo udziela mi się szał kibicowania. Ponadto rewelacyjnego klimatu nadawała wielkość oraz niecodzienna konstrukcja Stadionu Narodowego - zwłaszcza, że to spotkanie rozgrywane było przy zamkniętym dachu. Dotychczas miałem okazję zobaczyć na żywo takie obiekty piłkarskie jak Camp Nou, Old Trafford, San Siro czy irlandzki Croke Park i muszę z dumą stwierdzić, iż mimo mniejszej pojemności, warszawski stadion prezentuje się wśród nich najokazalej.

A miało być: "Jeszcze Polska nie zginęła..."

Multikulti w wersji stadionowej.

Już za 4 lata, już za 4 lata, Czesi będą mistrzem świata!

Sławko na bajerze.

Czech i Polak dwa bratanki.

Drugi ćwierćfinał był natomiast niespodzianką sportową. Przed meczem Niemcy-Grecja nie spodziewałem się wielkiego widowiska. Kibicując Grekom nastawiałem się na "ekscytujące" 1:0. Możecie więc sobie wyobrazić moją euforię, przy każdym z 6 goli. W takich okolicznościach nawet zwycięstwo naszych sąsiadów z zachodu jakoś bardzo mi nie przeszkadzało. Warto wspomnieć również o miłej niespodziance jaką zrobiła nam UEFA. Tajemnicza ograniczona widoczność okazała się 30-centymetrowej wysokości szybą, która w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało w oglądaniu widowiska sportowego. Miejscówki natomiast mieliśmy bezpośrednio nad jednym tuneli tuż przy płycie boiska. Totalny odlot! W Warszawie było trochę gorzej, ale poradziliśmy sobie z tym przenosząc się w połowie meczu na miejsca bliżej boiskowej murawy. Stara dobra szkoła rodem z hal NBA:)

Przyjaźń polsko-niemiecka w pełnej okazałości.

Oktoberfest przed gdańską PGE Areną.

Dla tych kibiców nieważne było to, że Szwajcaria nie brało udziału w Euro.

Radość z jedngo z 4 goli dla Niemców.

Nawet mistrzowie Europy z 1996 pojawili się tego dnia na stadionie.

Strefy kibica nie zrobiły na nas już takiego wrażenia jak atmosfera na stadionach. Szczególnie w Warszawie wiało pustką. Licznie przybyli do stolicy Czesi nie mieli czego świętować, natomiast Portugalczyków było jak na lekarstwo. A szkoda bo teren przeznaczony do wspólnego kibicowania był ogromny i doping podczas wcześniejszych spotkań Euro musiał robić piorunujące wrażenie. W Gdańsku, mimo że nie w samej strefie kibica, a w centrum miasta na Długiej, było o niebo lepiej. Tańce i śpiewy cieszących się ze zwycięstwa Niemców, którym towarzyszyli nadzwyczaj radośni Polacy. Przyjaźń polsko-niemiecka kwitła w najlepsze. Niemniej jednak każdy z kim rozmawiałem tego dnia zdecydowanie stwierdzał, że imprezy, jaka panowała w Trójmieście podczas pobytu Irlandczyków i Hiszpanów, długo nic nie przebije. Wiele o popisach tych kibiców było w mediach, a i na youtubie można znaleźć wiele pozytywnych filmików.

Strefa kibica w Warszawie

Długa w Gdańsku, czyli ulubione miejsce zabaw wszystkich kibiców.


Zbiorowe irlandzkie amory na Starym Rynku w Poznaniu.

Chyba rzeczywiście wszyscy się u nas czuli jak w domu.

Poza stadionami miałem okazję jeszcze odwiedzić lotniska w Gdańsku i Warszawie. Bezsprzecznie widać różnicę, jaka się dokonała w ciągu kilku ostatnich lat. Nowoczesne budynki, które w końcu wyglądają jak międzynarodowe porty lotnicze, a nie lokalne porty lotnicze rodem z Redzikowa. Wiem też o pozytywnych zmianach jakie zaszły na dworcach kolejowych w Gdyni, Warszawie i Poznaniu - tych jednak nie miałem możliwości doświadczyć. Jedyne, co burzy trochę ten sielankowy obraz to nieszczęsne autostrady. Niby jest lepiej niż było, ale to i tak stanowczo za mało. Jadąc z Warszawy do Gdańska tak się nie mogłem ich doczekać, że w końcu zacząłem podejrzewać, iż może już zdążyli je zwinąć. Na szczęście myliłem się, a te kilkadziesiąt minut z prędkością 160km/h na drodze równej jak brzytwa i bez obaw, że zaraz jakiś debil będzie wyprzedzał na czwartego, sprawiło że poczułem się usatysfakcjonowany. Na chwilę zapomniałem nawet o tym, że wcześniej podczas krótkiego mijania autostrady, skasowali nas za to tylko, że przejechaliśmy się jakieś 500m ślimakiem. Ot taka zgniła wisienka na mistrzowskim torcie.

Lotnisko w Gdańsku

I love Poland - nic dodać nic ująć.

I jeszcze na koniec krótki kącik moralizatorski, w którym warto przypomnieć, i to nie tylko studentom, że Euro to nie wyłącznie czas rozpusty i zabawy......NOT:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE