środa, 24 kwietnia 2013

Kuala Lumpur - powrót do przyszłości.

Planując Podróż w Nieznane wizyty Malezji w ogóle nie braliśmy pod uwagę. Jednak gdy tylko nadarzyła się okazja od razu postanowiliśmy ją wykorzystać. Aby dostać się z Birmy do Nepalu mogliśmy lecieć przez Bangkok albo przez Kuala Lumpur, a że w stolicy Tajlandii byliśmy już dwukrotnie, wybór był oczywisty. I choć KL ("kej el", tak na swoją stolicę mówią Malezyjczycy) to tylko namiastka Malezji, pobyt tutaj był niezłą okazją, aby choć trochę poznać ten kraj i jego ludzi.


Kuala Lumpur na dzień dobry przywitało nas mega burzą. Piorunów może zbyt wielu nie widzieliśmy, ale deszcz intensywniejszy nawet niż w Irlandii walił pionowo przez ponad godzinę, a do tego grzmiało dookoła jakby nad miastem ktoś urządził sobie nalot bombowy. Całkiem mocny początek. Jak dowiedzieliśmy się od Łukasza - naszego couchsurfingowe hosta, takie burze w sezonie wiosennym zdarzają się tutaj niemal codziennie, z tym że zazwyczaj na zmianę w różnych częściach miasta. W upalny i parny dzień, a takich w KL jest sporo, takie zmiana pogody to jak wybawienie. Przynajmniej jest wtedy czym oddychać.

Jamek Mosque

Korzystając z gościnności Łukasza, nie dość że mogliśmy przespać się na jego kanapie (nasz couchsurfingowy debiut w Azji), to dodatkowo przez kilka dni była możliwość porozkminiania sobie na różne ciekawe tematy w języku polskim. Podczas 2 miesięcy podróżowania po Tajlandii i Birmie ledwie kilka razy spotkaliśmy ziomków z kraju nad Wisłą, dlatego takie urozmaicenie było nam jak najbardziej na rękę. Dzięki niemu wkręciłem się także na Uniwerek, aby pograć w kosza ze studenciakami. Na parkiecie wśród filigranowych Malezyjczyków czułem się trochę jak Shaq, mimo że do bardzo wysokich nie należę. Kilka centymetrów ekstra dodawały mi buty trekingowe, które z braku innej opcji musiały mi służyć jako obuwie koszykarskie (i sprawdziły się całkiem nieźle). Ciekaw jestem w jaki inny sposób będę z nich jeszcze korzystał.


Na zobaczenie stolicy Malezji mieliśmy całe 3 dni więc mogliśmy sobie pozwolić na włóczenie się ulicami miasta bez pośpiechu. Kuala Lumpur jest niezwykle nowoczesne, co rzuca się w oczy zaraz po wyjściu z samolotu. Bardzo ładne lotnisko, szybkie i ciche pociągi, nowe drogi oraz ponad 20-piętrowe budynki mieszkalne (osiedla wyposażone także były w baseny i place zabaw). Niewyobrażalna zmiana otoczenia po wizycie w Birmie. Nie mówiąc już o centrum miasta, które pod względem nowoczesności śmiało może konkurować z Amerykańskimi czy Kanadyjskimi metropoliami, zostawiając europejskie aglomeracje w tyle. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że to Bangkok będzie tak wyglądał a nie KL. Ciekaw jestem niezmiernie czy reszta Malezji wygląda podobnie jak jej stolica.

W Kuala Lumpur nowoczesność i tradycja idą w parze.

The Sultan Abdul Samad Building.

Petronas Twin Towers - symbol nowoczesnej Malezji.

Malezja to bardzo ciekawa mieszanka kulturowa. Na każdym kroku można spotkać wpływy różnych kultur: Malajskiej, Hinduskiej i Chińskiej, a także Perskiej, Arabskiej i Brytyjskiej. Spacerując po Kuala Lumpur bez trudu mogliśmy się o tym przekonać. Świątynie, restauracje czy markety uliczne, doskonale ukazują zróżnicowanie kulturowe. Często sąsiadują one ze sobą co nadaje miastu niesamowitego kolorytu. Także mieszkańcy poubierani w tradycyjne stroje, których przez cały czas mijaliśmy na ulicach, nadają temu miejscu raczej niespotykanego w Europie uroku. Taki kulturowy mix, trochę przypominający kanadyjskie multi-kulti z Toronto.

Z grupką Malajów po folkowym występie artystycznym.

Malezyjski miks kulturowy na talerzu.

Malowidła w hinduskiej świątyni.

W Kuala Lumpur najbardziej jednak widoczne są wpływy Islamu, który jest główną religią Malezji (około 60% wierzących zakładam że praktykujących). Meczety oraz różnego rodzaje budynki, których architektura do tej pory bardziej kojarzyły mi się z krajami arabskimi, można spotkać na każdym kraku. I trzeba przyznać, że prezentują się bardzo efektownie. Jamek Mosque, Sultan Abdul Samad Building czy budynek Kuala Lumpur Railway Station, to tylko niektóre z nich, na które warto zwrócić uwagę będąc w KL. Poza tym warto na liście miejsc do zobaczenia umieścić również National Mosque of Malaysia, który również wewnątrz robi niezłe wrażenie (może pomieścić aż 15,000 osób). Razem z Agą mieliśmy rzadką okazję zobaczyć meczet od środka. Ubrano nas przy tym w specjalne stroje zasłaniające większą część ciała (coś a la hijab), dzięki czemu przez moment mogliśmy poczuć się jak rodowici muzułmanie. W takim wdzianku szczególnie Aga czuła się wygodnie. Zresztą ona ma chyba w żyłach domieszkę hindusko-arabskiej krwi, bo za każdym razem, gdy na horyzoncie pojawiają się jakieś kolorowe ciuchy lub błyszczące pierdółki rodem z Indii lub Maroko serce zaczyna jej bić szybciej i ciężko jej powstrzymać drżenie rąk. Może warto by było prześledzić prześledzić Agi drzewo genealogiczne w poszukiwaniu orientalnych korzeni.


Różne oblicza Agi.

National Mosque of Malaysia.

Wielokulturowość KL docenią na pewno lubiący dobrze zjeść. Przekonaliśmy się o tym odwiedzając liczne knajpki i markety, gdzie jedzenia było do wyboru do koloru. Pikantne curry, kurczak w sosie słodko-kwaśnym, czy orzechowe sataye, to tylko nieliczne spośród dostępnych opcji w kuchni hinduskiej, chińskiej i malajskiej. Dla nas najlepsze były jednak naan bread i chicken tikka (dla mnie) oraz curry (dla Agi). Palce lizać. Tuż przed odlotem poszliśmy jeszcze na nocny market, gdzie wśród wybuchowej mieszanki nęcąco-gryząco-śmierdzących zapachów skosztowaliśmy kilku lokalnych potraw. Musimy przyznać, że do tej pory chyba najlepsze jedzenie w Azji dostawaliśmy zawsze od ulicznych sprzedawców. Niby kupowanie na ulicy niesie ze sobą jakieś ryzyko przygód żołądkowych, ale odpukać jak na razie takowe nas omijają. Oby tylko tak dalej.

Uliczne przysmaki.


Przemieszczanie się w Azji jest trochę jak podróżwanie w czasie. Jeśli za punkt wyjściowy czyli tak zwaną teraźniejszość weźmiemy Tajlandię, to wizyta w Birmie była dla nas skokiem do przeszłości o jakieś 20-30 lat. Różnica odczuwalna wszystkimi zmysłami czasami aż za bardzo. Lądowanie w Malezji to natomiast podróż w okolice roku 2025. Niby jest podobnie jak w Tajlandii, ale to niby robi całkiem sporą różnicę. Nawet w porównaniu do Europy sporo rzeczy wydaje się nowocześniejszych. Kolejny przystanek to Nepal i naprawdę ciężko odgadnąć w jaki okres tym razem zabierze nas maszyna czasu. Bez wątpienia będzie to jednak powrót do przeszłości.

Pożegnalny monkey show!

2 komentarze:

  1. Uprzedzałem ,że Kuala Lumpur może Was zaskoczyć to jest miasto które w ostatnich 20 latach stało się bardziej nowoczesne jeśli chodzi o architekturę niż większość tzw.zachodnich metropolii.Podobnie jak chińskie miasta takie jak Shanghai ,że o Hongkongu nie wspomnę.Większość europejskich miast to już ,,emerycka przystań" Uczcie się chińskiego to w niedalekiej przyszłości będzie światowy język jp

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z językiem chińskim mamy podobne wrażenie, ale żeby się go od razu uczyć. taką rozrywkę zostawiamy dla naszych dzieci (jak już się w końcu pojawią). niech też coś mają z życia:D

      a co do Kuala Lumpur to odnieśliśmy wrażenie, że jest nowocześniejsze nawet Toronto. ale tylko nieznacznie :D

      Usuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE