niedziela, 2 stycznia 2011

Montreal i Ottawa w 48 godzin


Stary rok pożegnaliśmy spontanicznym wypadem na wschód od Toronto. Celem naszego dwudniowego wyjazdu była stolica klonowego kraju Ottawa oraz drugie co do wielkości kanadyjskie miasto czyli Montreal. Jeszcze w niedzielę, drugiego dnia świąt, nie byliśmy pewni, czy uda nam się wyruszyć na wycieczkę. Przyczyną naszego wahania były bożonarodzeniowe ceny wynajmu samochodów (kompaktowe auto z pełnym ubezpieczeniem na jeden dzień w tym okresie kosztuje co najmniej $150, gdzie normalnie ceny zaczynają się od $80). Na szczęście w końcu udało nam się znaleźć samochód w przystępnej cenie, a także hotel, w którym psy są mile widziane i nasz wypad stał się faktem.





Odległość z Toronto do Ottawy wynosi 450 kilometrów, a podróż zajęła nam trochę ponad 4 godziny. Piszę o tym tylko dlatego, gdyż podczas wrześniowego pobytu w Polsce trasę ze Słupska do Wrocławia o podobnej długości pokonaliśmy w rekordowe 9 godzin. Ciężko w to uwierzyć, ale taka jest prawda. W trakcie jazdy do klonowej stolicy mogliśmy z grubsza przyjrzeć się kanadyjskim widokom, które w większości zdominowane były przez wszechobecne lasy. W odróżnieniu do Polski, gdzie lasy przeplatają się z polami uprawnymi, tutaj bez mała cały czas widać było jedynie drzewa (nie było nam dane spotkać żadnego misia czy jelenia, a słyszeliśmy, że lubią one kręcić się przy drogach).





Do Ottawy dojechaliśmy prawie w południe i zgodnie z naszym planem mieliśmy 6-7 godzin na poznanie miasta. Pierwszym, co nas uderzyło po wyjściu z samochodu, była fala zimna, która na wskroś przeszyła nasze ciała. Mroźny wiatr spowodował, że w końcu mieliśmy okazję lepiej poczuć kanadyjską zimę, bo do tej pory Toronto omijała ona szerokim łukiem. Doszło do tego, że podczas spaceru po Parliament Hill, jednej z głównych atrakcji Ottawy, musieliśmy się schronić w publicznej toalecie, by z pomocą dmuchawy przywrócić czucie w stopach i dłoniach. Na szczęście mijane historyczne budynki kanadyjskiego parlamentu sprawiły, że na moment zapomnieliśmy o mrozie. Ponadto ze wzgórza roztaczał się urzekający widok na ośnieżone miasto oraz częściowo zamarzniętą rzekę Ottawę. Warto dodać, że rzeka jest granicą dwóch kanadyjskich prowincji: angielskiej Ontario i francuskiej Quebec. Ponadto miasto pierwotnie nosiło nazwę Bytown i dopiero w 1855 roku została ona zmieniona na obecną. Dwa lata później, na zasadzie kompromisu pomiędzy Francuzami i Anglikami, Ottawa została stolicą Kanady.







W samym centrum miasta od rzeki Ottawy odchodzi kanał Rideau, który w okresie zimowym należy do najważniejszych atrakcji stolicy. Od tubylca dowiedzieliśmy się, że wystarczy, aby przez 14 kolejnych dni temperatura utrzymywała się poniżej -10 stopni, a kanał zamienia się w prawie 8-kilometrowe lodowisko (nie muszę dodawać, że Kanadyjczycy uważają tę naturalną miejską ślizgawkę za największą na świecie). Podczas naszego pobytu niezbędny mróz utrzymywał się dopiero 4 dni, więc nie było nam dane wskoczyć w łyżwy i poszusować - może innym razem.



Niewątpliwym plusem Ottawy jest to, że znaczna część spośród najciekawszych rzeczy do zobaczenia w mieście, znajduje się w jednym miejscu i mimo tak krótkiego pobytu mieliśmy okazję zobaczyć większość z nich. Poza Parliament Hill zahaczyliśmy między innymi o okazały hotel Farmont Chateau Laurier, pomnik kanadyjskich żołnierzy National War Memorial oraz ByWard Market, będący handlową częścią miasta z licznymi stoiskami artystów i rzemieślników sprzedających swoje rękodzieła (Aga bardzo szybko odnalazła się w tym miejscu). Na koniec, już po zmroku, pojechaliśmy jeszcze zobaczyć panoramę miasta, by następnie ruszyć w stronę Montrealu.





200-kilometrowy odcinek pomiędzy Ottawą a Montrealem pokonaliśmy bez żadnych przeszkód. Było dosyć późno, jednak postanowiliśmy udać się jeszcze na taras widokowy, skąd rozciągała się zachwycająca panorama nocnego Montrealu. Dodatkową atrakcję zapewnił nam Wojtek, dwukrotnie sprawdzając, czy uda mu się na zaśnieżonej drodze zatrzymać tuż przed jadącym z przodu samochodem. Ponadto, gdy chcieliśmy zlokalizować miejsce naszego noclegu, GPS zaczął robić sobie z nas jaja. Wyszło tak, że po centrum kluczyliśmy prawie 30 minut, jeżdżąc tam i z powrotem po mostach i dziwnych serpentynach. Okazało się nawet, że w międzyczasie przejechaliśmy przed samymi drzwiami hotelu. W pokoju wylądowaliśmy tuż przed północą - w sam raz, aby chwilę później z Agą w duecie odśpiewać Wojtkowi 'sto lat'. Wznieśliśmy za staruszka kilka toastów (postanowiliśmy spróbować miejscowej wódki, ale kanadyjski Iceberg nie przypadł nam do gustu) i po godzinie świętowania padliśmy w swoich łóżkach jak kawki.





Leniwy poranek rozpoczęliśmy od kilku francuskich tostów i ciepłej herbaty w hotelowej restauracji, a następnie, mimo że był wtorek, wybraliśmy się na niedzielny spacer po starej części Montrealu tzw. Old Montreal. Było mroźno, ale dzięki słonecznej pogodzie nie musieliśmy się martwić temperaturą. Ulice tego dnia były opustoszałe. Chyba ze względu na okres między Świętami a Sylwestrem miasto sprawiało wrażenie jakby jeszcze spało. Mijając zabytkowe budynki katedry Notre Dame, Hotelu de Ville i Bonsecours Market doszliśmy do Starego Portu (ang. Old Port). Miejsce, które niegdyś było największym portem śródlądowym Ameryki Północnej, zostało przekształcone w park miejski i obecnie służy mieszkańcom jako teren do przechadzek, jazdy na rowerze lub rolkach. Pokręciliśmy się trochę po ośnieżonych alejkach, Lucky poskakała po białych zaspach, na koniec zrobiliśmy kilka fotek przy nabrzeżu rzeki Świętego Wawrzyńca i ruszyliśmy w kierunku wzgórza Mont Royal.







Górka, poza tym że jest jednym z ciekawszych miejsc w Montrealu, odegrała także sporą rolę w jego historii. Nazwa miasta została bowiem przejęta od Wzgórza Królewskiego, czyli francuskiego Mont Real. Tereny Mont Royal to kolejny park miejski, gdzie podczas zimy pełno dzieciaków z sankami i sankopodobnymi wynalazkami, ale także narciarzy, łyżwiarzy oraz biegaczy, którym śnieg niestraszny. My postanowiliśmy dołączyć się do zabawy i wypożyczyliśmy opony, na których można było zjeżdżać w specjalnie do tego przygotowanych rynnach. Nieźle się przy tym uśmialiśmy, mimo że nie można było robić udziwnionych akrobacji, bo nad wszystkim czuwali strażnicy.







Po godzinie śnieżnego szaleństwa trzeba było się zbierać, bo czas zaczynał naglić. Wybraliśmy się jeszcze na taras widokowy, aby obczaić rozległą panoramę miasta, a następnie udaliśmy się do parku Olimpijskiego, gdzie w 1976 roku odbywały się letnie igrzyska. Na zwiedzanie wszystkich obiektów zabrakłoby nam czasu, więc zdecydowaliśmy się zobaczyć welodrom, a dokładniej mówiąc Biodome. Obiekt, który podczas igrzysk gościł kolarzy torowych oraz judoków, aktualnie jest miejscem, w którym odtworzono warunki przyrodniczo-klimatyczne odpowiadające 4 różnym ekosystemom występującym na terenie obu Ameryk. Znaczy to mniej więcej tyle, że mogliśmy przez moment odczuć wilgotność panującą w lasach tropikalnych, poczuć klimat panujący na leśnych terenach Gór Laurentyńskich, zobaczyć zwierzaki żyjące na obszarach polarnych oraz w wodnym środowisku rzeki Świętego Wawrzyńca.









Bardzo interesujące miejsce, jednak musieliśmy trzymać tempo, gdyż Lucky została sama w samochodzie, a na dworze było dosyć mroźno. Na koniec objechaliśmy jeszcze cały park olimpijski dookoła - wszystkie obiekty, które się tam znajdują, mimo że zostały wybudowane ponad 30 lat temu, robią ogromne wrażenie. Warto też wspomnieć o tablicach pamiątkowych znajdujących się przed Stadionem Olimpijskim, na których widnieją nazwiska wszystkich złotych medalistów z tamtych igrzysk. Polska wymieniona jest siedmiokrotnie, w tym m.in. Irena Szewińska, Jacek Wszoła oraz drużyna siatkarzy.







Wypad, choć tylko dwudniowy, był bardzo udany. Zdajemy sobie jednak sprawę, że aby poznać lepiej Ottawę i Montreal trzeba przeznaczyć na to trochę więcej czasu. Niewykluczone więc, że jeszcze tam wrócimy i będziemy kontynuować odkrywanie kolejnych ciekawych miejsc.


3 komentarze:

  1. W lecie - Ottawa a w szczegolnosci Montreal - to zupelnie inna bajka. Warto powrocic tam latem.

    OdpowiedzUsuń
  2. wrocimy, wrocimy (a przynajmniej taki jest plan:). byles/as tam na wypad czy moze mieszkasz w jednym z tych miast, bo ciekaw jestem co jeszcze ciekawego moznaby zobaczyc.

    OdpowiedzUsuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE