piątek, 31 grudnia 2010

Święta, święta i po świętach


Pierwsze kanadyjskie Święta mamy za sobą. Boże Narodzenie, jak zwykle zresztą, przeleciało nam jak struś pędziwiatr po pustyni. W tym roku chyba nawet szybciej, bo święta przypadały w weekend. I choć spędziliśmy Boże Narodzenie w bardzo okrojonym gronie, to i tak bawiliśmy się przednio, co zresztą mogliście widzieć na filmiku z poprzedniego posta. Ale zacznijmy od początku.





Święta Bożego Narodzenia zaczęły się dla nas od kupna choinki. Kanadyjczycy dosyć wcześnie się do tego zabierają, bo już od początku grudnia można zaobserwować, jak ojcowie razem z roześmianymi dziećmi biegają po mieście z drzewkami. My z początku trochę wybrzydzaliśmy, ale w końcu udało nam się znaleźć na St. Lawrence Market to właściwe drzewko - piękną sosenkę prosto z kanadyjskiego lasu. Ponadto, kiedy przybraliśmy już choinkę kolorowymi dekoracjami z dollaramy (taki sklep, gdzie wszystko można kupić za dolara, a chińskie bombki odbijają się lepiej niż piłeczki pingpongowe), stwierdziliśmy jednogłośnie, że w naszym mieszkaniu stoi najładniejsza żywa choina jaką do tej pory każdy z nas miał.



Kolejny etap to prezenty. Każdy lubi je dostawać, ale żeby znaleźć te właściwe dla innych trzeba trochę się nabiegać. A że większość ludzi zazwyczaj robi to na ostatnią chwilą, dlatego tydzień przed świętami w sklepach i centrach handlowych ma miejsce tradycyjna gorączka świątecznych zakupów. Nie inaczej było w Toronto. Wszędzie tłumy ludzi przeciskających się na ulicach, wystawy sklepowe informujące o cudownych przecenach i wszechobecna świąteczna muzyka słyszalna niemal wszędzie. Jedyna różnica, to chyba taka, że w tym roku po raz pierwszy nie miałem okazji słyszeć nieśmiertelnego grudniowego hitu Last Christmas w wykonaniu (h)Wham (to był chyba bożonarodzeniowy cud). Nam na szczęście dość sprawnie poszło kupowanie prezentów i całe to świąteczne szaleństwo mogliśmy sobie spokojnie śledzić w telewizji, siedząc na kanapie z zimnym browarkiem.



Ostatnią rzeczą do zrobienia było przygotowanie tradycyjnej Wigilii. Niektórych z was może zaskoczyć fakt, że w Kanadzie, zresztą podobnie jak w większości krajów na świecie, nie obchodzi się Wigilii Bożego Narodzenia. Na dobrą sprawę świąteczny jest tylko 25 grudnia, bo już następnego dnia wszyscy ponownie tłumnie walą drzwiami i oknami do sklepów na poświąteczne wyprzedaże. Wygląda to trochę makabrycznie, bo już od samego rana ludzie latają po mieście z torbami pełnymi zakupów - ot kanadyjska tradycja. Wracając jednak do naszych przygotowań i Wigilii w polskim wydaniu, to podstawą świątecznej wieczerzy są tradycyjne potrawy. Dlatego też nieodzowne było odwiedzenie polskiego sklepu Starsky, gdzie kupiliśmy wszystko co niezbędne: kiszoną kapustę, kiszone ogórki, suszone grzyby, czerwony barszcz, masę makową na makiełki, fasolkę, składniki na sałatkę warzywną i na murzynka, świeżego dorsza (karp szału nie robi więc trochę zmieniliśmy świąteczne menu) oraz nasze ulubione słodycze (czyli kasztanki, michałki, krówki, ptasie mleczko, wafle teatralne itd). Aż mi ślinka cieknie od samego pisania o tym. Gotowanie i pieczenie potraw zajęło nam dwa wieczory i nieźle się przy tym ubawiliśmy, szczególnie przy lepieniu pierogów. Wiemy teraz dokładnie ile pracy to wymaga, dlatego nasze wyrazy szacunku dla wszystkich mam i babć, które zawsze dbają o to, aby każda Wigilia była wyjątkowa.



Święta zaczęliśmy od wyjścia na balet i bynajmniej nie chodzi tutaj o żadną imprezę. Postanowiliśmy się trochę odchamić i w ramach ukulturalniania wybraliśmy się na "Dziadka do orzechów" (po angielsku sztuka nazywa się Nutcracker - w innym tłumaczeniu to zgniatacz jaj). Przedstawienie nas zbytnio nie porwało, chociaż były kilka bardzo ciekawych momentów. Niewątpliwie jednak na pochwałę zasługuję muzyka i scenografia, które były zachwycające.





Po powrocie do domu przystąpiliśmy do kolacji wigilijnej, którą z braku opłatka (poczta nie zdążyła dostarczyć przesyłki z Polski) rozpoczęliśmy tradycyjnym łamaniem pieroga. Z braku laku dobry kit. Dalej było już z górki i cały wieczór spędziliśmy bardzo pozytywnie. Były kolędy, obżarstwo i prezenty, a dzięki Skypowi mogliśmy świętować razem z e-tatą.





Na koniec wybraliśmy się na pasterkę do polskiego kościoła. Na pasterce byłem już wielokrotnie, ale po raz pierwszy wszedłem do środka (zazwyczaj kolędowaliśmy gdzieś w pobliżu). Mszę w języku angielskim prowadziło trzech księży (Polak, Kanadyjczyk i chyba Hindus), którym pomagały dwie dziewczynki jako ministranci, a wśród zebranych większość stanowili Azjaci. Bardzo niespotykany widok, który niewątpliwie wywołałby szok wśród starszej grupy polskich katolików. Reszta natomiast, czyli sposób prowadzenia mszy, piosenki, wystrój kościoła i szopka były bardzo podobne. Mnie jeszcze rozbawiła taca kościelna, która swym wyglądem bardziej przypominała podbierak na ryby. W końcu łowienie datków to też sztuka.





Pozostałe dwa dni, czyli nota bene właściwe Święta Bożego Narodzenia przebiegały na bardzo zwolnionych obrotach. Przynajmniej w moim przypadku, bo młodzi musieli wstać rano do pracy. Było świąteczne obżarstwo i słodkie lenistwo, które urozmaicały hity filmowe. Na koniec dość spontanicznie postanowiliśmy wydłużyć Święta i wybraliśmy się na dwudniową wycieczkę do Ottawy i Montrealu, ale o tym już w kolejnym wpisie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE