środa, 24 października 2012

Geocaching po Hiszpańsku

Co byście powiedzieli na skrytkę umieszczoną na szczycie wulkanu albo kryjówkę zlokalizowaną w sąsiedztwie jednego z najbardziej rozpoznawalnych obiektów sportowych? Brzmi bardzo oryginalnie. Tak właśnie wyglądała nasza zabawa w geocaching podczas wakacji w Madrycie i na Teneryfie. Według nas jest to idealny sposób, aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić sobie poznawanie nowych miejsc.

GPS-owe zabawy na wysokościach.

Szczyt El Teide wznosi się na wysokość 3718m n.p.m. - tak wysoko nas do tej pory jeszcze nie było. Widoki roztaczające się na czubka wulkanu może nie były jakieś porywające, ale możliwość spojrzenia z góry na otaczające chmury zrekompensowała to z nawiązką.


Wyspa Lanzarote wyłaniające się z morza chmur.

Dużo ciekawiej było podczas schodzenia, gdzie co rusz mijaliśmy różne formacje skalne ukształtowane przez wulkan, a dookoła rozpościerały się wielobarwne rozlewiska zastygniętej lawy. Zanim jednak opuściliśmy Pico del Teide, wykonaliśmy jeszcze naszą geocachingową misję. Mimo rozrzedzonego powietrza, dzięki któremu zadyszka nie opuszczała nas krok, dość sprawnie udało nam się zlokalizować wszystkie 3 wulkaniczne skrytki, które mieliśmy w planie.

Krajobrazy niczym z innej planety.

The Eggs of El Teide, czyli wielkie wulkaniczne jaja.

Wielokrotnie rozpościerające się widoki przywoływały na myśl parki zachodnich USA (porównajcie sami).

Dwie z nich były raczej standardowymi pudełkami, natomiast trzecia była bardziej wyjątkowa. Aby została ona uznana za znalezioną należało bowiem odpowiedzieć na 5 pytań związanych El Teide. Na przykład ile jest aktywnych fumaroli i jaki dzwięk towarzyszy wydzielaniu przez nich oparów. Po powrocie do domu przesłaliśmy emailem odpowiedzi do twórcy skrytki, a teraz czekamy na ich weryfikację oraz zatwierdzenie znaleziska.

Geocaching na wysokości 3718 metrów.

Gdzieś tu powinna być kolejna skrytka.

Drużyna L tu była.

Geocachingową zabawę kontynuowaliśmy jeszcze podczas jednodniowego pobytu w stolicy Hiszpanii. Mam takie małe zboczenie, że gdzie się pojawię, a w okolicy jest jakiś znany obiekt sportowy, to staram się go nawiedzić (fachowo ta choroba nazywa się chyba groundhopping). Tym razem, mimo że jestem fanem FC Barcelony, odwiedziłem mekkę Realu Madryt.

Estadtio Santiago Bernabeu

Real Madrid who???

I choć muszę przyznać, że stadion Santiago Bernabeu prezentuje się całkiem ciekawie, to ja w głowie miałem jednak co innego. Razem z Agą polowaliśmy na kolejną skrytką. Atak zajął dłuższą chwilę, ale ostatecznie udało nam się przechytrzyć tylko z pozoru solidną obronę królewskich.

Wyjazdowe 1:0 dla Barcy!!

To był nasz pierwszy raz z geocachingiem na wakacjach i poza Irlandią. Trzeba przyznać, że nieźle się już wkręciliśmy w tą zabawę. Kolejną okazję do sprawdzenia się, tym razem jednak sam, będę miał w ten weekend w Polsce. Zobaczymy jakie skarby czekają na mnie w Słupsku i Gdańsku.

2 komentarze:

  1. Fajne podzielam Wasz zachwyt.Powietrze na El Teide jest jak narkotyk. a ten geoc(o)aching to jest uleczalny???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. trudno powiedziec czy geocaching jest uleczalny bo dopiero przechodzimy pierwsza faze uzaleznienie. ale szczerze mowiac to nie wiem czy warto sie z tego leczyc skoro to taka pozytywna choroba:)

      Usuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE