środa, 25 kwietnia 2012

Irlandzkie początki - wersja druga ulepszona.

No i wróciliśmy na nasze stare "zielone śmieci". Zawitaliśmy niemal jak do domu, gdzie z otwartymi rękoma i butelką szampana czekały na nas Szwedziki. Mało tego, Aga od razu następnego dnia po przylocie pognała na 9 rano do pracy, więc momentalnie wszystko wróciło do stanu sprzed wyjazdu do Kanady. Trochę jakbyśmy obudzili się z pięknego snu, bo ktoś nas uszczypnął. I wcale nie chodzi o to, że Irlandia jest dla nas koszmarem, bo jest wręcz przeciwnie. Mam na myśli to, że minęło prawie półtora roku i po niewiarygodnie udanym pobycie w Toronto oraz absolutnie fantastycznej 3-miesięcznej Podróży Marzeń znów jesteśmy w punkcie wyjścia. Czasami nawet mam wrażenie jakbyśmy nigdy nie wyjechali z Dublina.

Zielono nam!

Tak jak wspomniałem Aga wróciła do hotelowych obowiązków, ja natomiast ponownie zniżyłem się do siedzącego trybu życia z komputerem przed sobą. Nie chcąc nadużyć Szwedzikowej gościnności znaleźliśmy sobie przytulne gniazdko, gdzie razem z Lucky (przyjechała do nas kurierem 2 tygodnie po naszym przylocie do Irlandii) zaczęliśmy już snuć plany na kolejne wycieczki. Jako ciekawostkę warto dodać, że mimo iż z Agą jestem prawie 11 lat dopiero pierwszy raz będziemy mieszkać tylko we dwoje - no i Lucky rzecz jasna. Do tej pory zawsze był ktoś obok. Często byli to najbliżsi w osobach Wojtka, Szwedzików czy Hały, ale również było to przypadkowe osoby, z którymi potem mocno się zżywaliśmy (pozdrowienia dla Justyny i duchów). Nadmienić też można, że przez 11 wiosen pocztę odbieraliśmy w 20 różnych miejscach, a gdyby doliczyć domy rodzinne to 22 - co daje przeprowadzkę średnio co 6 miesięcy. Krócej lub dłużej więc mieszkaliśmy w tym czasie w 10 różnych miastach (9-ciokrotnie adres zmienialiśmy w Poznaniu!) i 5 krajach. Ciekawe jaki będzie kolejny kierunek.

Lucky nigdzie nie opuszcza nas na krok - taki pies podróżnik.

W Dublinie jesteśmy już 3 miesiące i mimo że tzw. aklimatyzacja (znalezienie pracy i mieszkania oraz kupno samochodu) zajęła nam prawie 2, to w tym czasie nie obijaliśmy się i na bieżąco korzystaliśmy z uroków Zielonej Wyspy. Między innymi dwukrotnie załapaliśmy się na wyścigi psów (dzięki uprzejmości gości hotelu, w którym pracuje Aga - taki mocno ukryty plus pracy w turystyce). Niestety Lucky nie chciała startować, więc musieliśmy szukać faworytów wśród innych czworonogów. Wychodziło nam to ze zmiennym szczęściem i imprezę zakończyliśmy chyba pod kreską. Wśród niecodziennych niusów jest i taki, że Elvis żyje. Zyje i koncertuje w stolicy Irlandii. Wiemy, bo byliśmy. Mało tego że byliśmy, to po kilku na kawałkach na rozgrzewkę piszczeliśmy razem z tłumem rozhisteryzowanych 40-50 latków. Niezapomniany widok.

Wyścigi psów są w Irlandi popularną formą spędzania wolnego czasu.

Król wiecznie żywy. (photo by www.dailyupdate.ie)

Na Zielonej Wyspie wiosna zaczęła się już w lutym.

Wielkanoc w tym roku upłynęła w klimacie rodzinnym, czyli tak jak powinny wyglądać święta. Naszymi gośćmi był mój teściu oraz 2 pozytywnie zakręcone bratanice Agi. Chciałoby się powiedzieć mieszanka wybuchowa. Na szczęście udało nam się opanować te skrajne żywioły. Podczas 11-dniowego pobytu pokazaliśmy im kawałek naszej tymczasowej ojczyzny. Irlandzka pogoda była dla nas łaskawa i pozwoliła przez większą czasu cieszyć się suchą garderobą. Nawet klify Moherowe, miejsce pielgrzymek wszystkich odwiedzających kraj świętego Patryka, mogliśmy zobaczyć w pełnej krasie. Dziewczynkom (chyba jednak żeby się nie narazić powinienem napisać dziewczynom albo nawet kobitkom) natomiast najbardziej spodobało się w posiadłości Powerscourt Estate, gdzie wśród kwitnących kwiatów ochoczo pozowały do fejsbukowych zdjęć. Innym ulubionym miejscem ich licznych wizyt były salony gier, gdzie z nadzwyczaj dobrą skutecznością wyławiały z maszyn pocieszne maskotki (łącznie zabrały z powrotem do Polski 3 pluszaki).

Irlandzka święconka wielkanocna w polskiej parafii.

Pudlowa rodzinka w szponach psiego hazardu.

Komentarz dziewczyn o Moherach: Klify?!?! - tylko po to jechaliśmy tutaj 3 godziny.

Place zabaw to natomiast dla nich raj na ziemii.

Święta, święta i po świętach. Kolejna Wielkanoc za nami, nasi wyborni goście wrócili do Polski, a my zostaliśmy sami we troje. Tak jak już wspomniałem wcześniej, po raz pierwszy od 11 lat! Można powiedzieć, że czas najwyższy. Poza tą niewielką zmianą reszta pozostała bez zmian. Już przy pierwszej okazji spakowaliśmy tobołki i uciekliśy z miasta na zachód wyspy wprost do hrabstwa Donegal. Klify, zamki, jaskinie...Starczy, więcej szczegółów nie zdradzę. O tym dopiero przy następnej okazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE