poniedziałek, 9 stycznia 2012

San Francisco wzdłuż i wszerz


Zbyt wielu miast na trasie naszej wycieczki nie było, gdyż głównie skupialiśmy się naturalnych atrakcjach Ameryki Północnej. Jednak spośród tych, w których byliśmy i mieliśmy okazję co nieco zobaczyć, to właśnie San Francisco wywarło na nas największe wrażenie. Poza najważniejszymi wizytówkami, w postaci mostu-ikony Golden Gate i więzienia Alcatraz, miasto miało do zaoferowania o wiele więcej innych atrakcji. Zresztą San Francisco to nie tylko miejsca i budynki. To również pozytywni ludzie i przyjazne zwierzęta, dzięki którym to miejsce staje się jeszcze bardziej wyjątkowe. I dlatego właśnie postanowiliśmy spędzić 3 dni w Mieście nad Zatoką.


Mówi się, że widok mostu Golden Gate bez towarzystwa chmur lub mgły, to rzadkość i trzeba mieć trochę szczęścia, aby zgrać się w czasie z pogodą. Nam najwidoczniej fortuna sprzyjała, bo przez cały pobyt słońce ani razu nie dało się zepchnąć z nieba. Przy tak pozytywnej aurze wszystko dookoła od razu staje się ładniejsze. Podczas spaceru piaszczystym brzegiem zatoki San Francisco nareszcie mieliśmy okazję skonfrontować nasze wyobrażenia o Golden Gate z rzeczywistością. Konstrukcja tego rozpoznawalnego na całym świecie mostu jest niesamowita, niemniej jednak dopiero wielkość tego prawie 3-kilometrowego kolosa naprawdę wprawia w zachwyt. Ogrom Golden Gate najlepiej podziwiać z brzegu, ponieważ spacerując mostem można bardzo łatwo ogłuchnąć. Wszystko za sprawą około 120,000 samochodów przejeżdżających każdego dnia z jednej strony na drugą. Być może tym nadmiernym hałasem można wyjaśnić depresyjne skłonności ponad 2,000 osób, które do tej pory skoczyły z Golden Gate (dzięki czemu zwany on jest również Mostem Samobójców).


Golden Gate Brdige - najbardziej znany symbol miasta.

Ciekawe, czy ktokolwiek myślał o wykonaniu telefonu przed skokiem z mostu.

Wizytę na wyspie i w więzieniu Alcatraz sobie odpuściliśmy, w zamian poświęcając czas na poznanie pozostałych ciekawych miejsc. I tak na początek wylądowaliśmy w parku Golden Gate, gdzie na szwendaniu się zielonymi alejkami spędziliśmy kilka godzin. Miejsce jest wyjątkowe nie tylko ze względu na kolorową roślinność, której tutaj pełno, ale także z powodu dużej liczby ludzi aktywnie spędzających czas. Zresztą nie tylko w park, ale i w całym San Francisco ma się wrażenie, że ludzie są hiperaktywni. Aż samemu chciałoby się poruszać, gdy na każdym kroku widzi się rolkarzy, biegaczy, rowerzystów, a nawet tancerzy, którzy w parkowych alejkach gibają się w rytm muzyki. My jednak przełożyliśmy tańce na inną okazję i ruszyliśmy na zachodnią część parku, gdzie wśród szumu fal oddaliśmy się błogiemu leniuchowaniu.

Ten biały budynek to parkowy ogród botaniczny.

Dopieszczona roślinność w Ogrodzie Japońskim.

Wieczorem natomiast, kiedy byliśmy już zrelaksowani po pachy, wybraliśmy się w okolice nabrzeża, aby zabić małego głoda, który zaczął nam uprzykrzać życie. Dowiedzieliśmy się, że najlepsze, bo najświeższe, jedzenie serwują w Fisherman's Wharf - jednej z portowych dzielnic San Francisco. I rzeczywiście owoce morze i inne morskie zwierzaki niemal same pchały się na talerz. Na szczęście nam ryby z talerza nie uciekały i bez pośpiechu mogliśmy sobie ucztować.

Fisherman's Wharf - owoce morze same pchają się w ramiona.

Alcatraz już dawno nie jest twierdzą nie do zdobycia.

Wizytówkami San Francisco, oprócz wspomnianych wcześniej Golden Gate i Alcatraz, są również przepiękne kamienice wiktoriańskie, które znajdują się niemal niemal wszędzie, oraz strome wzgórza, których pokonywanie inaczej niż słynnymi tramwajami wydaje się być prawie niemożliwe. Momentami górki są tak strome, że jadąc samochodem mieliśmy wrażenie, jak byśmy byli w pierwszym wagoniku kolejki górskiej. Strach pomyśleć, co by się mogło stać gdyby hamulce nawaliły.

Strome wzgórza i kolorowe kamienice,tego tutaj nie brak.

Wiktoriańskie budynki budzą zachwyt nie tylko u koneserów.

Widok z Alamo Square na centrum miasta o zachodzie słońca

Z samochodem mieliśmy zresztą małą przygodę na ulicach San Francisco. Hamulce na szczęście nie nawaliły, ale pewnie były już rozgrzane do czerwoności od ciągłego hamowania. Wszystko za sprawą niemożliwości znalezienia wolnego miejsca parkingowego. Nasz hotel bowiem zlokalizowany był w samym centrum miasta, a trafić miejsce postojowe po godzinie 22 graniczy niemal z cudem. To znaczy pewnie można zaparkować kilkanaście ulic dalej, a następnie przejść się ten "niewielki" kawałek, ale my takiego rozwiązania nie braliśmy pod uwagę. Kilkukrotnie udało nam się nawet upolować bezpańskie miejsce, by zaraz potem z przerażeniem w oczach wyczytać na znaku, że ta strona ulicy jest sprzątana w środy w godzinach 4-6 rano - dodam tylko, że akurat był wtorek. Podobna sytuacja powtórzyła się jeszcze parę razy, bo albo można było parkować ale tylko w wybrane dni tygodnia (no i wiadomo że środy na tej liście nie było), albo zatrzymywać się mogli tylko miejscowi. Krążyliśmy tak więc chyba przez godzinę, aż w końcu z porzuconą nadzieją, przez zupełny przypadek, wstrzeliliśmy się w miejsce tuż przed wejściem do hotelu. Trzeba przyznać, że tego wieczoru piwo smakowało naprawdę wybornie.

Tramwajowa przejażdżka bez trzymanki.

Historyczne tramwaje nadal cieszą się popularnością - zwłaszcza wśród turystów.

Wizyta u fryzjera na Chinatown też może przysporzyć wielu emocji.

Nawet na dalekim zachodzie poznali się na Lechu.

Pobyt w San Francisco był dla nas zakończeniem zachodnioamerykańskiego etapu Podróży Marzeń. Od Seattle poprzez Kanadę, a następnie zachodnie stany USA w ciągu 43 dni przejechaliśmy samochodem prawie 11,000 kilometrów (a doliczając kilometraż wyjeżdżony na Alasce to niemal 13,000km w 55 dni). Z lekkim sentymentem rozstawaliśmy się z naszym Chargerem (zwanym przez nas pieszczotliwie Czardżudsiem), który przez 1.5 miesiąca był dla nas namiastką domu. Do tej pory widzieliśmy już zatrzęsienie przepięknych miejsc i widoków oraz masę cudownych zwierzaków, które wywarły na nas niesłychane wrażenie. Ale to jeszcze nie koniec wyprawy, bo przed nami jeszcze Meksyk i Floryda. Teraz przenosimy się na półwysep Jukatan, gdzie przez prawie 2 tygodnie będziemy poznawać meksykańską kulturę klimaty. Sami jesteśmy ciekawi co z tego wyniknie.

Komitet pożegnalny rodem z San Francisco

3 komentarze:

  1. Czyli jak, z Westu wróciliscie do domu na święta i teraz lecicie do Mexico? Myślałam, że autkiem całą trasę zrobicie i przetrzecie nam szlaki:)My też personifikujemy naszego dodge'a i wołamy na niego dodżuś ewentualnie dodżunio:)

    OdpowiedzUsuń
  2. @Magdalena - nic z tych rzeczy. wiem ze troche to moze wydawac sie zakrecone ale do domu wroclislimy pod koniec listopada i teraz staramy sie po prostu nadrobic zaleglosci. a ze nie bylo nas w polsce ponad rok wiec zaleglosci jest sporo (rodzina, znajomi, swieta, sylwek, urodziny itd.) i niezbyt duzo czasu na pisanie wiec powoli nam to idzie. mam nadzieje ze blog pisana z odtworzenia was nie zniecheci do czytania.

    a myslalem ze z autem to tylko takie nasze zboczenie:) widac nie jestesmy sami..

    OdpowiedzUsuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE