poniedziałek, 14 marca 2011

ADHD, czyli co zrobić gdy rozpiera cię energia?

Od samego początku pobytu w Toronto, nie mogłem spokojnie usiedzieć na tyłku. Mam taki wrodzony defekt, że jeśli przez jakiś czas się nie poruszam, nie pogram lub nie pobiegam, to rozpiera mnie energia. Tak było praktycznie zawsze. W dzieciństwie, mając jakoś 13 lat, kiedy rodzice zabierali mnie i Wojtka na działkę warzywną, to z powrotem biegłem sobie jakieś 2.5 kilometra - tak tylko dla rozrywki (Wojtek zapewne wspomina te przebieżki w mniej pozytywny sposób). W szkole średniej, gdy pracując jako kelner w Poddąbiu, potrafiłem pobiec plażą do znajomych w Ustce i wrócić do pracy na 1 po południu - łącznie robiąc prawie 20 kilometrów. Inna sprawa, że po tym wyczynie nie mogłem złożyć nóg i przez kilka dni chodziłem jak kowboj). Na studiach w Poznaniu, kiedy zdarzało się, że wracałem z imprezy do domu koło godziny 5 nad ranem, a wstawałem już o 7, żeby nie spóźnić się na koszykówkę na Młynie (a chodziłem sam z siebie, bo wf nie były już obowiązkowe).



Także po skończeniu edukacji nie zmienił się mój ciąg do sportu. Czy to w Poznaniu, w Trójmieście czy w Irlandii nadal regularnie spędzałem czas w aktywny sposób. Jeździłem do pracy na rowerze, biegałem po górkach razem z Agą i psem, pływałem na basenie oraz grałem w kosza gdzie popadnie (w Dublinie załapałem się nawet do drużyny, z którą kilkakrotnie wystąpiłem w Irlandzkiej 1. Dywizji). Zawsze musiałem zorganizować sobie jakieś zajęcie ruchowe, bo bez sportu usycham.



W zeszłym roku poszedłem nawet dalej i wziąłem udział w swoim pierwszym maratonie (o którym możecie przeczytać TUTAJ). To było niesamowite przeżycie. Począwszy od treningów po 4-5 razy w tygodniu, przez zmianę diety (np. nie słodzę już w ogóle herbaty, praktycznie do zera ograniczyłem picie soków i napojów gazowanych, skupiając się na regularnym nawadnianiu) i lepszą organizację czasu, a skończywszy na spełnieniu marzenia o ukończeniu biegu na dystansie 42km i 195m. Jako, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, idąc za ciosem, wystartowałem w pierwszym duatlonie (szczegółowo opisany tutaj), a także triatlonie na dystansie olimpijskim. W obu przypadkach były to rewelacyjne doświadczenia, które przypomniały mi jakie emocje towarzyszą sportowcom podczas zawodów.



W Toronto temat sportu rozwija się podobną drogą. Zacząłem od biegania z pieskiem po parkach. Następnie doszła koszykówka - hala nie dość że jest 100m od domu, to dodatkowo jest całkowicie za darmo, zatem aż głupio było nie skorzystać z takiego prezentu. Cały czas jednak po głowie krążył mi udział w kolejnym maratonie. Rozpocząłem więc poszukiwania imprezy dla siebie, lecz niestety z różnych powodów, żadna nie była odpowiednia. Maratony w Toronto i Chicago są w październiku (czyli za późno, bo mniej więcej wtedy będzie kończyć się nasza kanadyjska przygoda), do wyścigu w Bostonie trzeba mieć bardzo dobry czas aby się zakwalifikować, z kolei Mississauga (miasto sąsiadujące z Toronto), to jednak zbyt mała impreza. Pozostałe maratony, ze względu na odległość, niestety nie wchodziły w rachubę.



I kiedy sądziłem, że w tym roku obejdę się smakiem, okazało się, ze w Toronto corocznie odbywają się 2 maratony. Oba do tej pory były rozgrywane w październiku. Jednak w tym roku postanowiono to zmienić. Data Scotiabank Toronto Waterfront Marathon pozostała bez zmian, natomiast GoodLife Fitness Toronto Marathon został przesunięty na połowę maja. To była wręcz rewelacyjna informacja dla mnie - idealny czas oraz miejsce. I choć na majową imprezę zapisałem się dopiero wczoraj (dzięki uprzejmości i karcie kredytowej Koalków), to do maratonu przygotowuję się już od ponad miesiąca. Do startu pozostały jeszcze 62 dni, a na liczniku mam już przebiegniętych 175km. Za cel w tym roku postawiłem sobie ukończenie dystansu 42 kilometrów i 195 metrów w czasie poniżej 4 godzin. W porównaniu do zeszłorocznego wyniku z Barcelony, zamierzam poprawić się o blisko 20 minut. Cel jest w zasięgu, ale i tak muszę ostro trenować żeby go osiągnąć. Trzymajcie więc za mnie kciuki i zapraszam do kibicowania w Maju.




6 komentarzy:

  1. www.polishrunnersclub.org gdybys potrzebowal motywacji w postacji bialo-czerwonych barw.

    Tomek UK

    OdpowiedzUsuń
  2. dzieki za linka. obadam temat i moze sie przylacze do klubu - w grupie razniej.

    zastanawia mnie skad masz info o tym klubie, bo zakladam ze przebywasz w UK? biegles maraton w Toronto?

    OdpowiedzUsuń
  3. klub znam poniewaz bieglem miedzy innymi maraton w New York. Wraz z zona chcemy sie przeniesc z UK do Kanady i wtedy na pewno pobiegne w Toronto.


    pozdrawiam,
    Tomek UK

    OdpowiedzUsuń
  4. Ponieważ na głowę już mi pada brak sportu, wczoraj postanowiłam, że dziś rano wstane wcześniej, zaliczę krótkiego HIITa, brzuch i rozciąganie i będzie git. O godzinie 6:30 ze stoickim spokojem przestawiłam budzik i spałam dalej :) Ja się nie nadaję na poranne zabawy, ja jednak wieczornym zawodnikiem jestem ;) Troche zazdroszczę tego ciśnienia, ja się biegania boję z powodu kolan, mam schizę, że je sobie do końca rozwalę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Leslie dobrze, że nie słodzisz herbaty bo w Polsce 1kg cukru kosztuje teraz ok. 5 PLN, więc to co tam zarobisz to u nas nie wydasz.

    Bednardo

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE