Pokazywanie postów oznaczonych etykietą usa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą usa. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 marca 2012

Miesiąc Miodowy na Florydzie

Ślub, ślubem ale trzeba wracać do Podróży Marzeń. Najważniejszy dzień naszego wspólnego życia przeszedł już do historii, więc czas się zabrać za odkrywanie Florydy i jej atrakcji. Mimo, że w Miami przebywaliśmy już od 9 listopada, to przez pierwszych 6 dni niemal nie poczuliśmy klimatu otaczającego nas miasta, gdyż całkowicie byliśmy pochłonięci organizacją uroczystości. Na szczęście pozostało nam jeszcze 9 dni, które dość skrupulatnie zamierzaliśmy wykorzystać na wczucie się w rytm Magicznego Miasta (ang. Magic City - taki przydomek ma Miami), podróż poślubną po Florida Keys oraz wizytę w Parku Narodowym aligatorów czyli Everglades.

Najlepszy sposób na skwar lejący się z nieba.

czwartek, 23 lutego 2012

I do. You do. We do!!!!

Po 70 dniach niesamowitej Podróży Marzeń, którą rozpoczęliśmy na Alasce, a następnie kontynuowaliśmy w zachodniej Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Meksyku, dotarliśmy na Florydę. Florydę, która chcąc nie chcąc będzie ostatnim etapem naszej północnoamerykańskiej tułaczki. Wyprawa niestety powoli zbliża się do końca, postanowiliśmy więc zakończyć ją z przytupem. Pomysł happy endu w naszych głowach zrodził się w okolicach sierpnia, tuż przed wyjazdem z Toronto. Właściwie to nie tylko pomysł, bo i pierwsze kroki ku jego realizacji też zostały wtedy przedsięwzięte. Później już w trakcie podróżowania, a dokładniej mówiąc to późnymi wieczorami pomiędzy szukaniem kolejnych noclegów i planowaniem dalszej trasy, dopinaliśmy jego kolejne guziki. Czasem było śmiesznie, czasem trochę nerwowo, ale ostatecznie zdołaliśmy wyrobić się w czasie i do Miami zawitaliśmy gotowi, aby wcielić pomysł w życie.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

San Francisco wzdłuż i wszerz


Zbyt wielu miast na trasie naszej wycieczki nie było, gdyż głównie skupialiśmy się naturalnych atrakcjach Ameryki Północnej. Jednak spośród tych, w których byliśmy i mieliśmy okazję co nieco zobaczyć, to właśnie San Francisco wywarło na nas największe wrażenie. Poza najważniejszymi wizytówkami, w postaci mostu-ikony Golden Gate i więzienia Alcatraz, miasto miało do zaoferowania o wiele więcej innych atrakcji. Zresztą San Francisco to nie tylko miejsca i budynki. To również pozytywni ludzie i przyjazne zwierzęta, dzięki którym to miejsce staje się jeszcze bardziej wyjątkowe. I dlatego właśnie postanowiliśmy spędzić 3 dni w Mieście nad Zatoką.

sobota, 24 grudnia 2011

Gigantyczne Sekwoje i niewiele mniejsze Kondory


Z Los Angeles do San Francisco najkrótsza trasa wynosi niewiele ponad 600 kilometrów. My jednak postanowiliśmy nadłożyć trochę drogi, aby z bliska przyjrzeć się olbrzymim sekwojom, a następnie przejechać się Highway 1 - rzekomo jedną z najpiękniejszych tras w całych stanach. W sumie wyszło prawie 1200 kilometrów, ale niewątpliwie było warto. Zwłaszcza, że już po raz kolejny pozytywnie zaskoczyły nas zwierzaki. Słonie morskie, kondory kalifornijskie oraz ich najbliższa rodzina w postaci sępników róźowogłowych, a na dokładkę czarny niedźwiedź - to komitet powitalny, który gościł nas przez dwa dni podczas podróży do San Francisco. Było godnie.

Kondor kalifornijski w akcji

niedziela, 18 grudnia 2011

Halftime Show w Mieście Aniołów


Tak się złożyło, że nasz przyjazd do Miasta Aniołów, tak zwykło mawiać się na Los Angeles, przypadł mniej więcej w połowie naszej Podróży Marzeń po Ameryce Północnej. Lista niesamowitych rzeczy, które do tej pory widzieliśmy i przeżyliśmy, jest już naprawdę spora, a przed nami jeszcze ponad miesiąc w podróży. Miejmy nadzieję, że starczy nam miejsca na dysku na kolejną dawkę zdjęć i filmów. Tym bardziej, że po wyjeździe z LA przybyło nam sporo nowych materiałów. Nie mogło być jednak inaczej zwłaszcza, że podczas 3-dniowego pobytu odwiedziliśmy większość najciekawszych atrakcji miasta.

Anioły z LA

sobota, 10 grudnia 2011

Pustynne słońce w Death Valley

Ciężko nam było opuszczać Las Vegas, jednak pieniędzy nie przybywało, a czas zza pleców delikatnie poganiał. Z Miasto Grzechu udaliśmy się na zachód w stronę słonecznej Kalifornii i jej pierwszej atrakcji, czyli Death Valley National Park. Zresztą pojęcie atrakcji w przypadku Doliny Śmierci jest dosyć względne. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że spacery po kamiennej pustyni przy około 40 stopniowym upale (latem temperatury dochodzą nawet do 50 stopni) nie każdemu przypadłyby do gustu. Weźmy na przykład Agę, dziewczynę ciepłolubną i w ogóle ze słońcem za pan brat, a która w Death Valley po 20 minutach tak się zagrzała, że miała dosyć i poszła spać. Na szczęście było kilka niesamowitych miejsc w parku, które potrafiły ją postawić na nogi.

Fatamorgana cieni

środa, 7 grudnia 2011

Viva Las Vegas


Las Vegas to miasto inne niż wszystkie. Tutaj nie można siedzieć bezczynnie i nie ma najmniejszego znaczenia czy za oknem jest dzień, wieczór czy też środek nocy. Cały czas coś się dzieje. Nie od parady Vegas zwane jest Miastem Grzechu (czasami znane jest również jako Stolica Drugich Szans). Już od wschodu słońca na ulicach można zobaczyć imprezujących ludzi. Jedni z podkrążonymi oczami i pustymi kieszeniami wracają do pokoi hotelowych, a w tym samym czasie na ich miejsce pojawiają się nowe osoby żądne szalonych przygód rodem z filmu Kac Vegas (ang. Hangover). Nasz plan na zobaczenie miasta był bardzo podobny. Zresztą zobaczcie sami jak się wybawiliśmy przez te kilka zwariowanych dni.


A jak Vegas to tylko w klimacie Elvisa.

poniedziałek, 28 listopada 2011

Szał skał w Bryce Canyon i Zion NP

Blog w ostatnim czasie dostał małej zadyszki, ale na szczęście sama Podróż Marzeń przebiegała bez najmniejszych problemów. W ciągu minionych 3 tygodni działo się w naszym życiu naprawdę wiele i ciężko było znaleźć choćby najmniejszą chwilę, aby nawet krótko napisać co u nas. Wtajemniczeni znają już szczegóły, a pozostali dowiedzą się wszystkiego w swoim czasie. Zapewniam was, że warto cierpliwie poczekać. Pora jednak wrócić do północnoamerykańskiej przygody, bo pozostało jeszcze sporo przygód do opisania. Na dobry początek ciąg dalszy odkrywania uroków parków narodowych Utah. Po wizycie w niesamowitych Arches i Canyonlands kolej na niepowtarzalny Bryce Canyon oraz niezwykle klimatyczny Zion.

niedziela, 6 listopada 2011

Chwila relaksu w Glen Canyon

Pozostając nadal w Arizonie, zamieniliśmy kanion w wersji Grand na mniej popularny Glen Canyon. Mimo że na miejsce dojechaliśmy około 22, bez problemów znaleźliśmy miejsce na kempingu Wahweap usytuowanym tuż na brzegiem jeziora Lake Powell (21 za nockę, to przyzwoita cena za bardzo dobre warunki sanitarne oraz wyborną lokalizację). Rano powitały nas super widoki oraz upragnione słońce. Od samego rana grzało jednak tak mocno, że nie szło wytrzymać w namiocie, więc wszyscy na nogach byliśmy już około 8 godziny (do tej pory tylko mi zdarzało wstawać się tak wcześnie). Mając przed sobą piękny, słoneczny dzień, tym razem postanowiliśmy go spędzić w trochę mniej intensywny sposób. Zamiast pokonywać kolejne kilometry na nogach, w pobliskiej przystani wynajęliśmy kajaki - w końcu rękom tez się od życia coś należy.

Wewnątrz kanionu

poniedziałek, 31 października 2011

Przez Monument Valley wprost do wnętrza Grand Canyonu


Kolejnym punktem na mapie naszej Podróży Marzeń był Grand Canyon, czyli jedno z najważniejszych miejsc na turystycznej mapie Stanów Zjednoczonych (rocznie przyjeżdża tu około 5 milionów ludzi - dla porównania Yellowstone odwiedza "tylko" 3 miliony turystów, a cała Alaska gości ich niewiele ponad 700 tysięcy). Do parku narodowego postanowiliśmy zajechać od południowej strony, skąd ponoć najlepiej można docenić uroki tej gigantycznej dziury w ziemi. Aby tam dotrzeć, musieliśmy jednak na chwilę zamienić niesamowite Utah na nieodkrytą jeszcze Arizonę, gdzię położony jest kanion. Sam dojazd do Grand Canyonu zresztą też był nie lada atrakcją. Droga, która wybraliśmy wiodła bowiem przez jedyną w swoim rodzaju Monument Valley.

Droga do Monument Valley

wtorek, 25 października 2011

Kaniony, okna oraz łuki, czyli kraina skalnych tworów

Pozostawiwszy Salt Lake City za plecami ruszyliśmy na wschód w stronę parków narodowych Utah. Ten mormoński stan może się poszczycić wieloma, bardzo pięknymi miejscami, które objęte są narodową ochroną. My naszą wycieczkę po Grand Circle rozpoczęliśmy od dwóch mocno różniących się od siebie parków Arches oraz Canyonlands. Pierwszy z nich, to kraina dziwnych formacji skalnych, z których najważniejsze to okna oraz łuki (ang. arches, stąd nazwa parku). Drugi natomiast, to miejsce w którym królują rozległe kaniony, swą historią sięgające kilka milionów lat wstecz. 3 dni, które spędziliśmy w tamtej okolicy pozwoliły nam zobaczyć większość dostępnych rzeczy. Niemniej jednak pewnie i cały miesiąc by nie wystarczył, żeby poznać te parki na wskroś.

Rozległe tereny parku Canyonlands widziane z punktu widokowego Grand View

środa, 19 października 2011

Słone Miasto nad Słonym Jeziorem


Salt Lake City do samego końca nie było w planach naszej podróży. Tak naprawdę przyjechaliśmy tutaj wyłącznie dlatego, że Wojtek zamarzył sobie zobaczyć słone jezioro. Dokładniej mówiąc słoną pustynię, która niegdyś była słonym jeziorem. A że Salt Lake City było po drodze więc wpadliśmy tam na chwilę zobaczyć co słychać w państwie Mormonów. W Utah jest prawie jak w Polsce - 95% mieszkańców stanu jest Mormonami. Ciekawe tylko, czy tak samo jak w kraju nad Wisła większość z nich to wierzący, ale niepraktykujący.

poniedziałek, 17 października 2011

Yellowstone - pierwsza planeta od Słońca

Jadąc do Yellowstone sami nie wiedzieliśmy czego się tak naprawdę spodziewać. Słyszeliśmy, że park jest niesamowity i że bezskutecznie można by szukać drugiego takiego miejsca na Ziemi. Coś też zapamiętaliśmy z odległych już lekcji geografii oraz z niezapomnianej bajki o pociesznym miśku Yogim. 4 dni spędzone w Yellowstone dały nam jednak możliwość zweryfikowania cudzych opinii oraz własnych wyobrażeń. Teraz pora na was, abyście poznali nasze zdanie na temat najstarszego parku narodowego w USA.

Zapatrzeni w gejzer Daisy

poniedziałek, 10 października 2011

Niespodzianki Glacier NP oraz bezdroża Montany

Park Narodowy Glacier nie znajdował się na naszej liście miejsc do zobaczenia, jednak ze względu na to, że tak czy siak przejeżdżaliśmy obok postanowiliśmy zajechać i zobaczyć co ciekawego ma do zaoferowania. W parku spędziliśmy cały dzień i wyjeżdżaliśmy z niego bardzo zadowoleni. Pogoda nam dopisała, spotkaliśmy sporo zwierzaków, a każdy nowo pojawiający się widok był lepszy od poprzedniego. Glacier NP wywarł na nas bardzo pozytywne wrażenie i na pewno miło będziemy wspominać nasz pobyt tutaj.

czwartek, 22 września 2011

Valdez, czyli morski zwierzyniec oraz cielące się lodowce

Ostatnim punktem na mapie Alaski, który chcieliśmy zobaczyć (tak naprawdę, chcieliśmy zobaczyć o wiele więcej, ale 2 tygodnie to jednocześnie i dużo i o wiele za mało żeby odwiedzić wszystko to, co by się chciało), był port Valdez i jego okolice. Trasa z Anchorage wynosi aż 500 kilometrów, jednak niemal od przekroczenia granic miasta cała uwaga skupia się na mijanych widokach. Rozległe pasma górskie, wyschnięte koryta rzek czy żółto-czerwone liście drzew (w ogóle złota polska jesień jest niczym w porównaniu do nasyconych barw jesiennych na Alasce - żółć i czerwień aż biją po oczach), to wszystko tworzy niesamowity krajobraz, który nawet na zdjęciach daleki jest od rzeczywistości. Inna sprawa, że przy takich okolicznościach przyrody podróż znacznie się wydłuża. Trzeba przecież nacieszyć oko i uwiecznić widok na fotkach.
Rzeka Matanuska

sobota, 17 września 2011

Kenai Fjords National Park

Kolejnym celem naszej alaskańskiej wyprawy było Seward i Kenai Fjords National Park. Około południa, tym razem już wynajętym samochodem, ruszyliśmy w jedną z najbardziej malowniczych tras na Alasce. Praktycznie przez 200 kilometrów, czyli od samego Anchorage aż do Seward, rozpościerają się niesamowite górskie krajobrazy, które nawet przez sekundę nie pozwalają się nudzić. Każdy zakręt to nowy, niezapomniany widok, który zapiera dech w piersi. Nasza podróż zamiast 2 godzin, zajęła nam chyba ponad 6, bo co rusz zatrzymywaliśmy się, aby nacieszyć oko oraz by uwiecznić te wyjątkowe pejzaże na zdjęciach.

środa, 14 września 2011

Denali National Park, czyli Into the Wild

We wtorek, tuż po śniadaniu na kempingu Riley Creek, pożegnaliśmy się z Owenem (naszym znajomym myśliwym), zapakowaliśmy nasze tobołki i poszliśmy na przystanek przy wjeździe do Denali National Park. Stąd miał zabrać nas autobus, a dokładniej mówiąc camper bus, i zawieźć ponad 130 kilometrów w głąb parku. Naszym celem było obozowisko przy jeziorze Wonder Lake - najgłębiej położony kemping w parku.

piątek, 9 września 2011

Autostopem do Denali


Plan na wtorek był prosty - dostać się z Anchorage do Denali. Jedyne utrudnienie to fakt, że postanowiliśmy się poruszać autostopem. Pomysł o tyle szalony, że nigdy tego wcześniej nie robiliśmy. Na szczęście udało mi się przekonać resztę wycieczki, że pokonanie 400 kilometrów na Alasce nie powinno być problemem. Sam nie wiem skąd to przeświadczenie, ale grunt to pozytywne nastawienie. Spakowaliśmy więc niezbędny sprzęt, pozostałe klamoty zostawiliśmy w hotelu i ruszyliśmy w poszukiwaniu przygody.

Alaskański autostop w wersji Słupskiej

poniedziałek, 5 września 2011

Przystanek Alaska

Rozgrzewkę w Nowym Jorku mamy za sobą. Zbyt wiele nie zobaczyliśmy, ale taki był plan, aby skupić się jedynie na miejscach, które pominęliśmy podczas naszych poprzednich wizyt w Wielkim Jabłku. Tym sposobem popłynęliśmy promem, by z wody móc zobaczyć panaromę Manhattanu oraz przybić piątkę ze Statuą Wolności, a także wybraliśmy się na spacer do Central Parku. Tutaj załapaliśmy się nawet na małe hollywood. W tym samym czasie bowiem kręcone były sceny do filmu, w którym w głównego bohatera wciela się Robert Downey Jr. (tytuł chyba "The Avengers", ale ciężko powiedzieć, bo to niby była tajemnica.

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE