Ciężko nam było opuszczać Las Vegas, jednak pieniędzy nie przybywało, a czas zza pleców delikatnie poganiał. Z Miasto Grzechu udaliśmy się na zachód w stronę słonecznej Kalifornii i jej pierwszej atrakcji, czyli Death Valley National Park. Zresztą pojęcie atrakcji w przypadku Doliny Śmierci jest dosyć względne. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że spacery po kamiennej pustyni przy około 40 stopniowym upale (latem temperatury dochodzą nawet do 50 stopni) nie każdemu przypadłyby do gustu. Weźmy na przykład Agę, dziewczynę ciepłolubną i w ogóle ze słońcem za pan brat, a która w Death Valley po 20 minutach tak się zagrzała, że miała dosyć i poszła spać. Na szczęście było kilka niesamowitych miejsc w parku, które potrafiły ją postawić na nogi.
Zresztą temperatura dała się we znaki nie tylko Adze. Podczas wizyty na Dante's View spotkaliśmy parkę ze wschodnioeuropejskim akcentem, którym podczas wspinaczki na wysokość 1669 metrów zagrzał się samochód. Awaria była na tyle poważna, że musieli dzwonić po pomoc drogową, a najbliższy mechanik mieścił się ponad 100 kilometrów od parku. Nie wiemy jak sobie ostatecznie poradzili i czy w ogóle udało im się wydostać z Doliny Śmierci, ale ucząc się na ich błędzie staraliśmy się rzadziej odpalać klimę i ogólnie wolniej jeździć żeby i nasz pojazd nie odmówił posłuszeństwa.
Dolina Śmierci to jednak nie tylko piasek i skały. No dobra piasek i skały, ale w tak niecodziennych formach, że nawet temperatura schodziła na drugi plan. Inna sprawa, że zupełnie inaczej sobie wyobrażałem Death Valley. Zanim tu przyjechałem sądziłem, że ta amerykańska pustynia bardziej przypomina Saharę (trzeba jednak dodać, że Sahary jak dotąd też nie widziałem i cała moja wiedza opiera się na książkach i filmach). Myślałem, że piaszczyste równiny będą rozciągać się po sam horyzont. Okazało się natomiast, że w parku można spotkać nawet góry. Totalne zaskoczenie.
Pod koniec dnia dotarliśmy jeszcze na piaszczyste wydmy, które o wiele bardziej przypominały pustynie z moich wyobrażeń. Może nie były aż tak rozległe, bo ich koniec dostrzegalny był gołym okiem, ale w niczym to nie psuło niesamowitego klimatu. W ogóle dostaliśmy jakieś dziwnej głupawki, bo jak małe dzieciaki zaczęliśmy wariować w piasku. Chyba zachodzące słońce sprawiło, że temperatura spadła, a wraz lekkim ochłodzeniem my dostaliśmy zastrzyk pozytywnej energii. Szkoda tylko, że dzień się skończył i trzeba było ruszać w dalszą drogę.
Ze skrajności w skrajność, bo tak chyba trzeba nazwać kolejny przystanek naszej podróży. Z pustyni przenosimy się bowiem do miasta, które wraz z aglomeracją liczy ponad 15 milionów ludzi. Hollywood, Universal Studio oraz wiele innych niesamowitych atrakcji. Strzeż się LA! Nadciągamy.
Fatamorgana cieni
Zresztą temperatura dała się we znaki nie tylko Adze. Podczas wizyty na Dante's View spotkaliśmy parkę ze wschodnioeuropejskim akcentem, którym podczas wspinaczki na wysokość 1669 metrów zagrzał się samochód. Awaria była na tyle poważna, że musieli dzwonić po pomoc drogową, a najbliższy mechanik mieścił się ponad 100 kilometrów od parku. Nie wiemy jak sobie ostatecznie poradzili i czy w ogóle udało im się wydostać z Doliny Śmierci, ale ucząc się na ich błędzie staraliśmy się rzadziej odpalać klimę i ogólnie wolniej jeździć żeby i nasz pojazd nie odmówił posłuszeństwa.
101F to po naszemu 39C - temperatura jak w piekarniku
Agę niemal przez cały dzień "rozpierała" energia
Na pustyni nie może zabraknąć oazy
Dolina Śmierci to jednak nie tylko piasek i skały. No dobra piasek i skały, ale w tak niecodziennych formach, że nawet temperatura schodziła na drugi plan. Inna sprawa, że zupełnie inaczej sobie wyobrażałem Death Valley. Zanim tu przyjechałem sądziłem, że ta amerykańska pustynia bardziej przypomina Saharę (trzeba jednak dodać, że Sahary jak dotąd też nie widziałem i cała moja wiedza opiera się na książkach i filmach). Myślałem, że piaszczyste równiny będą rozciągać się po sam horyzont. Okazało się natomiast, że w parku można spotkać nawet góry. Totalne zaskoczenie.
Panorama Doliny Śmierci roztaczająca się punktu widokowego Dante's View
Formacje skalne w okolicach Zabriskie Point
Dolina Śmierci z 86m p.p.m. jest największą depresją półkuli zachodniej
W Death Valley piaskowa pustynia sąsiaduje ze skalistymi górami
Pod koniec dnia dotarliśmy jeszcze na piaszczyste wydmy, które o wiele bardziej przypominały pustynie z moich wyobrażeń. Może nie były aż tak rozległe, bo ich koniec dostrzegalny był gołym okiem, ale w niczym to nie psuło niesamowitego klimatu. W ogóle dostaliśmy jakieś dziwnej głupawki, bo jak małe dzieciaki zaczęliśmy wariować w piasku. Chyba zachodzące słońce sprawiło, że temperatura spadła, a wraz lekkim ochłodzeniem my dostaliśmy zastrzyk pozytywnej energii. Szkoda tylko, że dzień się skończył i trzeba było ruszać w dalszą drogę.
Kobieta pustyni
Zieleni na pustyni zbyt wiele nie ma
Piaskowa zadyma na jednej z wydm
Ze skrajności w skrajność, bo tak chyba trzeba nazwać kolejny przystanek naszej podróży. Z pustyni przenosimy się bowiem do miasta, które wraz z aglomeracją liczy ponad 15 milionów ludzi. Hollywood, Universal Studio oraz wiele innych niesamowitych atrakcji. Strzeż się LA! Nadciągamy.
W stronę zachodzącego słońca
(autor: Daniel Leśniewski)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz