Po 70 dniach niesamowitej Podróży Marzeń, którą rozpoczęliśmy na Alasce, a następnie kontynuowaliśmy w zachodniej Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Meksyku, dotarliśmy na Florydę. Florydę, która chcąc nie chcąc będzie ostatnim etapem naszej północnoamerykańskiej tułaczki. Wyprawa niestety powoli zbliża się do końca, postanowiliśmy więc zakończyć ją z przytupem. Pomysł happy endu w naszych głowach zrodził się w okolicach sierpnia, tuż przed wyjazdem z Toronto. Właściwie to nie tylko pomysł, bo i pierwsze kroki ku jego realizacji też zostały wtedy przedsięwzięte. Później już w trakcie podróżowania, a dokładniej mówiąc to późnymi wieczorami pomiędzy szukaniem kolejnych noclegów i planowaniem dalszej trasy, dopinaliśmy jego kolejne guziki. Czasem było śmiesznie, czasem trochę nerwowo, ale ostatecznie zdołaliśmy wyrobić się w czasie i do Miami zawitaliśmy gotowi, aby wcielić pomysł w życie.
Na dobrą sprawę można powiedzieć, że do realizacji tego planu przygotowywaliśmy się w pośredni sposób trochę ponad 10 lat. Tyle właśnie pięknych chwil do tej pory spędziłem razem z Agą. Dopiero po 6 latach od pierwszego wspólnego wyjścia, kiedy już byłem w 199% pewien, że Aga to moja brakująca połówka, zdecydowałem się jej oświadczyć (zresztą z bardzo pozytywnym skutkiem). Naturalnym następstwem zaręczyn powinien być niezbyt odległy ślub. Z nami było jednak trochę inaczej, gdyż sami do końca nie wiedzieliśmy czego chcemy. To znaczy wiedzieliśmy, ale nie za bardzo mieliśmy pojęcie jak się do tego zabrać. Wymyśliliśmy sobie bowiem, że zamiast wielkiego wesela, wolelibyśmy wydać te pieniądze na jakąś szaloną podróż. Pomysł był jednak tylko pomysłem i leżał sobie zakurzony gdzieś z tyłu na górnej półce.
I leżał tak aż do sierpnia tego roku, czyli okresu kiedy plan Podróży Marzeń był już niemal gotowy. Wstępnie ślubu nie było w planach wyprawy, ale że spontany są zazwyczaj najlepsze, długo się nie zastanawiając stwierdziliśmy, że takie rozwiązanie byłoby wręcz idealne. Podczas Podróży Marzeń wzięlibyśmy bowiem ślub naszych marzeń. Czyż to nie brzmi pięknie. Jedynym minusem miał być brak rodziców oraz znajomych. Na szczęście nasza wersja zawarcia związku małżeńskiego najważniejszym dla nas osobom bardzo się spodobała. Zatem z ich błogosławieństwem ruszyliśmy w niezwykła przygodę na końcu której czekało na nas niesamowite wydarzenie.
I tak właśnie 9 listopada dotarliśmy do Miami, by po 4 dniach stanąć na ślubnych kobiercu. Pisałem na początku tego wpisu, że większość rzeczy była już przygotowane. Brakowało jedynie ciuchów dla pana młodego (panna młoda suknię zamówiła miesiąc wcześniej przez internet, a przesyłkę z Chin odebrała w San Francisco), ale z tym udało mi się skutecznie uporać w przededniu ślubu. Było też trochę przebojów z domem w którym mięliśmy mieszkać podczas pobytu w Miami. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło więc nie będę teraz wchodził w niezbyt przyjemne szczegóły (firmę travelfurnish.com omijajcie jednak szerokim łukiem). Początkowo Wojtek miał być świadkiem i świadkową, operatorem kamery i aparatu, kierowcą, a także kimkolwiek akurat by trzeba było być. Okazało się jednak, że będzie miał paru pomocników, bo kilkoro przyjaciół zdecydowało się przylecieć na Florydę by towarzyszyć nam w tym wyjątkowym dniu. Tak oto więc w doborowym gronie i w niecodziennej scenerii (data też wyjątkowa bo 13 listopada) stanęliśmy z Agą przed "ołtarzem".
I żyli długo i szczęśliwie. Choć wszystko na to wskazuje, póki co tego możemy się jedynie domyślać. Wiemy jednak na pewno, że Podróż Marzeń się jeszcze nie skończyła - nabrała jedynie sporych rumieńców. Ponadto okazało się, że ostatnie 10 dni amerykańskiej wyprawy, które spędzimy na słonecznej Florydzie, będzie równocześnie naszą podróżą poślubną. I kto by jeszcze rok temu pomyślał, że tak to się wszystko potoczy.
PS. TUTAJ znajdziecie więcej zdjęć z tego wyjątkowego dla nas dnia.
Na dobrą sprawę można powiedzieć, że do realizacji tego planu przygotowywaliśmy się w pośredni sposób trochę ponad 10 lat. Tyle właśnie pięknych chwil do tej pory spędziłem razem z Agą. Dopiero po 6 latach od pierwszego wspólnego wyjścia, kiedy już byłem w 199% pewien, że Aga to moja brakująca połówka, zdecydowałem się jej oświadczyć (zresztą z bardzo pozytywnym skutkiem). Naturalnym następstwem zaręczyn powinien być niezbyt odległy ślub. Z nami było jednak trochę inaczej, gdyż sami do końca nie wiedzieliśmy czego chcemy. To znaczy wiedzieliśmy, ale nie za bardzo mieliśmy pojęcie jak się do tego zabrać. Wymyśliliśmy sobie bowiem, że zamiast wielkiego wesela, wolelibyśmy wydać te pieniądze na jakąś szaloną podróż. Pomysł był jednak tylko pomysłem i leżał sobie zakurzony gdzieś z tyłu na górnej półce.
Na samym początku naszej znajomości to ja byłem blondynem a Aga szatynką.
I leżał tak aż do sierpnia tego roku, czyli okresu kiedy plan Podróży Marzeń był już niemal gotowy. Wstępnie ślubu nie było w planach wyprawy, ale że spontany są zazwyczaj najlepsze, długo się nie zastanawiając stwierdziliśmy, że takie rozwiązanie byłoby wręcz idealne. Podczas Podróży Marzeń wzięlibyśmy bowiem ślub naszych marzeń. Czyż to nie brzmi pięknie. Jedynym minusem miał być brak rodziców oraz znajomych. Na szczęście nasza wersja zawarcia związku małżeńskiego najważniejszym dla nas osobom bardzo się spodobała. Zatem z ich błogosławieństwem ruszyliśmy w niezwykła przygodę na końcu której czekało na nas niesamowite wydarzenie.
Ślub to coś znacznie więcej niż tylko papierek.
Niecodzienne wydarzenia najlepiej przeżywać wśród wyjątkowych ludzi.
Ostatnie podrygi panieńsko-kawalerskie.
I tak właśnie 9 listopada dotarliśmy do Miami, by po 4 dniach stanąć na ślubnych kobiercu. Pisałem na początku tego wpisu, że większość rzeczy była już przygotowane. Brakowało jedynie ciuchów dla pana młodego (panna młoda suknię zamówiła miesiąc wcześniej przez internet, a przesyłkę z Chin odebrała w San Francisco), ale z tym udało mi się skutecznie uporać w przededniu ślubu. Było też trochę przebojów z domem w którym mięliśmy mieszkać podczas pobytu w Miami. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło więc nie będę teraz wchodził w niezbyt przyjemne szczegóły (firmę travelfurnish.com omijajcie jednak szerokim łukiem). Początkowo Wojtek miał być świadkiem i świadkową, operatorem kamery i aparatu, kierowcą, a także kimkolwiek akurat by trzeba było być. Okazało się jednak, że będzie miał paru pomocników, bo kilkoro przyjaciół zdecydowało się przylecieć na Florydę by towarzyszyć nam w tym wyjątkowym dniu. Tak oto więc w doborowym gronie i w niecodziennej scenerii (data też wyjątkowa bo 13 listopada) stanęliśmy z Agą przed "ołtarzem".
Ślubne przygotowania.
Wojtek w jednej z wielu ślubno-weselnych ról.
I pronounce you husband and wife.
We do!
Dzięki internetowi nawet rodzinka w Polsce mogła zobaczyć ceremonię.
Koniec części oficjalnej. Czas na wesele!
Trochę wody dla ochłody po dniu pełnym emocji.
Polskie wesele za oceanem.
Nawet (pół)profesjonalny zespół nam przygrywał.
I żyli długo i szczęśliwie. Choć wszystko na to wskazuje, póki co tego możemy się jedynie domyślać. Wiemy jednak na pewno, że Podróż Marzeń się jeszcze nie skończyła - nabrała jedynie sporych rumieńców. Ponadto okazało się, że ostatnie 10 dni amerykańskiej wyprawy, które spędzimy na słonecznej Florydzie, będzie równocześnie naszą podróżą poślubną. I kto by jeszcze rok temu pomyślał, że tak to się wszystko potoczy.
PS. TUTAJ znajdziecie więcej zdjęć z tego wyjątkowego dla nas dnia.
(autor: Daniel Leśniewski)
Gratulujemy!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńStali ogladacze,
O kurcze! Super! Bez zbędnej polskiej przedślubnej spinki i w ogóle! Kapitalne! Bardzo, bardzo gratulujemy!
OdpowiedzUsuńMoje najszczersze gratulacje :)) Zycze wam duuuzo milosci, radosci i spelnienia marzen :))
OdpowiedzUsuńCudownie! Miami ma swój klimat. Mieszkałam tam 2 lata kiedyś. My wzięliśmy ślub w San Francisco, bo to dla mnie i męża symboliczne miasto. Koło mostu Golden Gate poznaliśmy się w dzieciństwie i później wróciliśmy do tego miasta wziąć ślub. Most Golden Gate był też tłem naszej sesji ślubnej.
OdpowiedzUsuń