Pozostawiwszy Salt Lake City za plecami ruszyliśmy na wschód w stronę parków narodowych Utah. Ten mormoński stan może się poszczycić wieloma, bardzo pięknymi miejscami, które objęte są narodową ochroną. My naszą wycieczkę po Grand Circle rozpoczęliśmy od dwóch mocno różniących się od siebie parków Arches oraz Canyonlands. Pierwszy z nich, to kraina dziwnych formacji skalnych, z których najważniejsze to okna oraz łuki (ang. arches, stąd nazwa parku). Drugi natomiast, to miejsce w którym królują rozległe kaniony, swą historią sięgające kilka milionów lat wstecz. 3 dni, które spędziliśmy w tamtej okolicy pozwoliły nam zobaczyć większość dostępnych rzeczy. Niemniej jednak pewnie i cały miesiąc by nie wystarczył, żeby poznać te parki na wskroś.
Na pierwszy ogień poszedł Canyonlands NP. Park tworzą dwa ogromne kaniony utworzone przez rzeki Green oraz Colorado. Najlepsze miejsce, aby lepiej przyjrzeć się tym niesamowitym tworom natury, to północna część parku zwana Island in the Sky. I właśnie tam spędziliśmy cały dzień, zachwycając się niecodziennymi widokami. Stojąc na wysokości kilkuset metrów mieliśmy u naszych stóp ogromną dziurę, która na przestrzeni tysiącleci została utworzona pod wpływem działania erozji oraz rzeki. Jak powiedział jeden ze strażników podczas bardzo interesującego wykładu na niezbyt ciekawy temat, spoglądaliśmy na fragment przekroju Ziemi. Podczas krótkiej lekcji geologii dowiedzieliśmy się zresztą wielu niesłychanych rzeczy, na przykład że w miejscu kanionu w przeszłości były pustynie, a także kilka oceanów. Dość ciężko nam było to sobie wyobrazić. Jako ciekawostkę warto również dodać, że w parku Canyonlands toczyła się akcja filmu 127 hours. Dokładniej mówiąc w kanionie Blue John - my go jednak nie znaleźliśmy.
Opuszczając umiarkowanie zimną Alaskę, sądziliśmy że zimowe ciuchy schowamy głęboko do plecaków i dopiero w Polsce ponownie je zobaczymy. Niestety nie mieliśmy racji. Następnie wydawało się nam, że wyjeżdżając z Kanady ostatecznie pożegnamy się z niską temperaturą. Niestety i tym razem nasze nadzieje legły w gruzach. Później jeszcze pogoda kilkakrotnie płatała na psikusa. Niemniej jednak byliśmy święcie przekonani, że Utah będzie naszą ziemią obiecaną, gdzie w końcu założymy szorty i koszulki na ramiączkach. Zresztą niemal każdy utwierdzał nas w takim przekonaniu. Wyobraźcie więc sobie nasze zdziwienie, kiedy w parku Canyonlands musieliśmy się pogodzić z rękawiczkami i czapkami zimowymi, bo temperatura spadła w okolice 0. Jakby tego było mało co jakiś czas padał deszcz, a nawet grad i śnieg. Normalnie jaja jak berety. Skojarzenia z irlandzką pogodą nasuwają się same.
Na szczęście przez pozostałe dwa dni, które spędziliśmy na bieganiu pomiędzy łukami w Arches NP, pogoda było o wiele łaskawsza i niemal przez cały czas świeciło słońce (nadal z upałami miało to jednak niewiele wspólnego). Park poznaliśmy niemal na wylot przemierzając chyba większość z wytyczonych szlaków. Największe wrażenia wywarła na nas trasa o dość wymownej nazwie - Devil's Garden, czyli ogród diabła. Niesamowite formacje skalne, których jest tu naprawdę sporo, wprawiłyby w zachwyt chyba nawet najbardziej powściągliwych turystów. My byliśmy wniebowzięci zwłaszcza, że można było się przejść pośród tych wspaniałych skał.
Pisząc o Arches i Canyonlands nieodzownie trzeba wspomnieć o miejscowości Moab, która ze względu na swoje położenie, jest naturalną bazą wypadową do obu parków. To właśnie tutaj nocowaliśmy podczas pobytu we wschodniej części Utah. Początkowo kombinowaliśmy, żeby biwakować pod chmurką jednak pogoda szybko sprowadziła nas na ziemię. Przewidywane burze i inne deszczowe atrakcje skutecznie zniechęciły nas spania w namiocie. Ponadto okazało się, że w Moab akurat odbywają się targi sprzętu rowerowego i niemal wszystkie miejsca noclegowe są zaklepane. Szczęście nam jednak dopisało i ostatecznie wylądowaliśmy w całkiem przyjemnym hostelu Lazy Lizard. Za 35 dolarów mieliśmy prywatny pokój na piętrze domku, które dzieliliśmy razem z parą Hiszpanów i Amerykaninem rodem z Oregonu. Wspólnie spędziliśmy bardzo pozytywny wieczór wymieniając się wrażeniami z wizyty w parkach Utah.
W hostelu spędziliśmy 2 noce. Na 3 nocleg musieliśmy się jednak zamienić wygodne łóżka na 4-kołową sypialnię. Wszystko za sprawą targów rowerowych, o których wspominałem już wcześniej. Po nacieszeniu oka okolicznymi krajobrazami, zawinęliśmy nasz objazdowy kram i wyruszyliśmy na południe w kierunku jednej z najbardziej znanych atrakcji turystycznych na świecie - Grand Canyonu. Ale o tym dopiero w kolejnej relacji.
Rozległe tereny parku Canyonlands widziane z punktu widokowego Grand View
Na pierwszy ogień poszedł Canyonlands NP. Park tworzą dwa ogromne kaniony utworzone przez rzeki Green oraz Colorado. Najlepsze miejsce, aby lepiej przyjrzeć się tym niesamowitym tworom natury, to północna część parku zwana Island in the Sky. I właśnie tam spędziliśmy cały dzień, zachwycając się niecodziennymi widokami. Stojąc na wysokości kilkuset metrów mieliśmy u naszych stóp ogromną dziurę, która na przestrzeni tysiącleci została utworzona pod wpływem działania erozji oraz rzeki. Jak powiedział jeden ze strażników podczas bardzo interesującego wykładu na niezbyt ciekawy temat, spoglądaliśmy na fragment przekroju Ziemi. Podczas krótkiej lekcji geologii dowiedzieliśmy się zresztą wielu niesłychanych rzeczy, na przykład że w miejscu kanionu w przeszłości były pustynie, a także kilka oceanów. Dość ciężko nam było to sobie wyobrazić. Jako ciekawostkę warto również dodać, że w parku Canyonlands toczyła się akcja filmu 127 hours. Dokładniej mówiąc w kanionie Blue John - my go jednak nie znaleźliśmy.
Zapatrzeni w widok rozpościerający się poza łukiem Mesa Arch
Historia Ziemi zapisana w warstwach kanionu
Na jednym z kanionowych szlaków
Opuszczając umiarkowanie zimną Alaskę, sądziliśmy że zimowe ciuchy schowamy głęboko do plecaków i dopiero w Polsce ponownie je zobaczymy. Niestety nie mieliśmy racji. Następnie wydawało się nam, że wyjeżdżając z Kanady ostatecznie pożegnamy się z niską temperaturą. Niestety i tym razem nasze nadzieje legły w gruzach. Później jeszcze pogoda kilkakrotnie płatała na psikusa. Niemniej jednak byliśmy święcie przekonani, że Utah będzie naszą ziemią obiecaną, gdzie w końcu założymy szorty i koszulki na ramiączkach. Zresztą niemal każdy utwierdzał nas w takim przekonaniu. Wyobraźcie więc sobie nasze zdziwienie, kiedy w parku Canyonlands musieliśmy się pogodzić z rękawiczkami i czapkami zimowymi, bo temperatura spadła w okolice 0. Jakby tego było mało co jakiś czas padał deszcz, a nawet grad i śnieg. Normalnie jaja jak berety. Skojarzenia z irlandzką pogodą nasuwają się same.
Irlandzka pogoda nam niestraszna
Tak wyglądają drogi w okolicy obu parków
Kanionowe widoki zza krzaka
Na szczęście przez pozostałe dwa dni, które spędziliśmy na bieganiu pomiędzy łukami w Arches NP, pogoda było o wiele łaskawsza i niemal przez cały czas świeciło słońce (nadal z upałami miało to jednak niewiele wspólnego). Park poznaliśmy niemal na wylot przemierzając chyba większość z wytyczonych szlaków. Największe wrażenia wywarła na nas trasa o dość wymownej nazwie - Devil's Garden, czyli ogród diabła. Niesamowite formacje skalne, których jest tu naprawdę sporo, wprawiłyby w zachwyt chyba nawet najbardziej powściągliwych turystów. My byliśmy wniebowzięci zwłaszcza, że można było się przejść pośród tych wspaniałych skał.
Na spacerze w Park Avenue
Turret Arch
Jeden z niewielu zwierzaków jakie spotkaliśmy w Arches NP
W końcu i słońce nam dopisało
Pisząc o Arches i Canyonlands nieodzownie trzeba wspomnieć o miejscowości Moab, która ze względu na swoje położenie, jest naturalną bazą wypadową do obu parków. To właśnie tutaj nocowaliśmy podczas pobytu we wschodniej części Utah. Początkowo kombinowaliśmy, żeby biwakować pod chmurką jednak pogoda szybko sprowadziła nas na ziemię. Przewidywane burze i inne deszczowe atrakcje skutecznie zniechęciły nas spania w namiocie. Ponadto okazało się, że w Moab akurat odbywają się targi sprzętu rowerowego i niemal wszystkie miejsca noclegowe są zaklepane. Szczęście nam jednak dopisało i ostatecznie wylądowaliśmy w całkiem przyjemnym hostelu Lazy Lizard. Za 35 dolarów mieliśmy prywatny pokój na piętrze domku, które dzieliliśmy razem z parą Hiszpanów i Amerykaninem rodem z Oregonu. Wspólnie spędziliśmy bardzo pozytywny wieczór wymieniając się wrażeniami z wizyty w parkach Utah.
Gdzieś na szlaku Devil's Garden
Tak wyglądają oznaczenia skalnych ścieżek w parku
Okna z widokiem na skalny świat
Delicate Arch, czyli najbardziej popularna atrakcja Arches NP
W hostelu spędziliśmy 2 noce. Na 3 nocleg musieliśmy się jednak zamienić wygodne łóżka na 4-kołową sypialnię. Wszystko za sprawą targów rowerowych, o których wspominałem już wcześniej. Po nacieszeniu oka okolicznymi krajobrazami, zawinęliśmy nasz objazdowy kram i wyruszyliśmy na południe w kierunku jednej z najbardziej znanych atrakcji turystycznych na świecie - Grand Canyonu. Ale o tym dopiero w kolejnej relacji.
Aga czuje się już tak pewnie za kierownicą, że jeździ z zamkniętymi oczami
(autor: Daniel Leśniewski)
WOW, jakie sliczne widoki!
OdpowiedzUsuńjestem pod wrazeniem waszej wyprawy - ja te wszystkie parki ktore widzieliscie - i ktore pewnie widziec bedziecie jeszcze - widzialam i zwiedzalam ale przez pare dobrych lat.
OdpowiedzUsuńA wy to wszystko robicie w jednym trip:)
Super - ale z drugiej strony w glowie sie kreci od nadmiaru wspanialosci:)
Hej ,,globtrotuary".Pikna ta hameryka i w ogóle kryzysu nie widać.(poza deszczem).oby tak dalej.JP
OdpowiedzUsuń@izka1985m - krajobrazy Utah sa niesamowite. czerwony kolor skal sprawia ze nawet zwykle gorki wprawiaja w zachwyt.
OdpowiedzUsuń@ania_2000 - to prawda wspomnien z tej podrozy bedzie na cale zycie (... a przynajmniej do nastepnej wycieczki:).
OdpowiedzUsuńtak sobie mysle ze salt lake city jest idelanym miejscem do amerykanskich podboi. w sercu zachodu, gdzie najwiecej fajnych miejsc, bezposrednie loty na alaske, a do tego cieplo latem i sniezne gorki zima. bardzo dobra kombinacja.
@JP - kryzys to sciema. grunt to dobra ekipa i mozna gory przenosic!
OdpowiedzUsuń