Park Narodowy Glacier nie znajdował się na naszej liście miejsc do zobaczenia, jednak ze względu na to, że tak czy siak przejeżdżaliśmy obok postanowiliśmy zajechać i zobaczyć co ciekawego ma do zaoferowania. W parku spędziliśmy cały dzień i wyjeżdżaliśmy z niego bardzo zadowoleni. Pogoda nam dopisała, spotkaliśmy sporo zwierzaków, a każdy nowo pojawiający się widok był lepszy od poprzedniego. Glacier NP wywarł na nas bardzo pozytywne wrażenie i na pewno miło będziemy wspominać nasz pobyt tutaj.
Najpierw jednak musieliśmy dotrzeć do parku. Z Kanady do Montany wjechaliśmy przez przejście graniczne w Caraway. Zanim przekroczyliśmy granicę kanadyjsko-amerykańską ucięliśmy sobie jeszcze 5 godzinną drzemkę w samochodzie tuż przy budce strażników. Okazało się bowiem, że przejście jest zamykane o 23 i otwierane ponownie dopiero o 7 rano. Czas ten pozwolił nam nabrać sił do dalszej podróży, a przy okazji doświadczyć czegoś nowego. W końcu nie każdy ma okazję przekimać się pod okiem straży granicznej.
Do Glacier National Park dotarliśmy w sam raz na śniadanie. Nie tylko dla nas była to pora na małe co nieco. W pobliżu wypatrzyliśmy bowiem czarnego niedźwiedzia, który na zboczu góry zajadał się jagodami. Zwierzak nic sobie robił z obserwujących go ludzie, więc mieliśmy dość sporu czasu, aby nacieszyć się jego widokiem. Jeszcze ciekawostka dotycząca miśków. Mianowicie dzienne zapotrzebowanie dorosłego niedźwiedzia na kalorie to jedyne 37,000 (dla porównania dorosły mężczyzna zjada tylko 2,500). A teraz wyobraźcie sobie, że taki misiek ma do dyspozycji jedynie jagody (w tym parku raczej nie ma co liczyć na pstrągi i łososie). Brzmi jak nie lada wyzwanie.
Po tak ciekawym powitaniu, górską drogą Going-to-the-Sun udaliśmy się do Logan Pass - głównej części parku położonej na wysokości 2036 metrów. Stąd ruszyliśmy na szlak Hidden Lake prowadzący poprzez górskie łąki wprost do jeziora o tej samej nazwie, ukrytego pomiędzy lodowcami i ośnieżonymi szczytami okolicznych gór. Dosyć prosta trasa obfitowała w niewiarygodną ilość oszałamiających widoków. Aż szyja bolała od ciągłego oglądania się we wszystkie strony. Do tego miejscowe zwierzaki powychodziły z ukrycia, dzięki czemu mogliśmy się im bliżej przyjrzeć. Poza wspomnianym niedźwiedziem udało nam się również wypatrzyć górskie kozice oraz świstaki. Te ostatnie, zamiast zawijać czekoladki w sreberka, opalały się na zielonej trawce. Tylko pozazdrościć takiego życia.
Warto wspomnieć, że na terenie Glacier National Park jest obecnie 26 lodowców. To od nich właśnie pochodzi nazwa parku (lodowiec po angielsku to glacier). Dla porównania w 1850 roku było ich tutaj około 150, a szacuje się, że do 2030 najprawdopodobniej nie będzie ich wcale. Podobnie ma się sytuacja na Alasce czy w zachodniej Kanadzie. W każdym z tych miejsc większość lodowców się cofa, czyli innymi słowy zanika. Dlatego jeśli chcielibyście zobaczyć je na własne oczy musice się pospieszyć, bo niedługo mogę one być już tylko wspomnieniem.
Po opuszczeniu parku ruszyliśmy dalej na południe w stronę kolejnego stanu - Wyoming, po drodze pokonując rozległe prerie Montany. Niesamowite jak nagle może zmienić się otaczający krajobraz. Za plecami bowiem pozostawiliśmy Góry Skaliste, a przed nami wyrosło wielkie....nic. Czasami tylko jakiś koń lub krowa przechadzała się po pastwisku albo sarna przebiegała nam drogę, a poza tym wielkie nic. Rzadko mijaliśmy też jakiekolwiek miasta czy miasteczka. Jednak to wielkie nic miało w sobie coś niezwykłego. Dobry moment na lekkie ochłonięcie po dotychczasowych wrażeniach podczas naszej, jakby nie patrzeć, już miesięcznej podróży. Kolejne przygody już jednak na nas czekają. W końcu następny przystanek to słynne Yellowstone z najbardziej znanym misiem. Zobaczymy co Yogi dla nas przygotował.
Najpierw jednak musieliśmy dotrzeć do parku. Z Kanady do Montany wjechaliśmy przez przejście graniczne w Caraway. Zanim przekroczyliśmy granicę kanadyjsko-amerykańską ucięliśmy sobie jeszcze 5 godzinną drzemkę w samochodzie tuż przy budce strażników. Okazało się bowiem, że przejście jest zamykane o 23 i otwierane ponownie dopiero o 7 rano. Czas ten pozwolił nam nabrać sił do dalszej podróży, a przy okazji doświadczyć czegoś nowego. W końcu nie każdy ma okazję przekimać się pod okiem straży granicznej.
Granica amerykańsko-kanadysjka
Nocka na przejściu granicznym w Caraway
Do Glacier National Park dotarliśmy w sam raz na śniadanie. Nie tylko dla nas była to pora na małe co nieco. W pobliżu wypatrzyliśmy bowiem czarnego niedźwiedzia, który na zboczu góry zajadał się jagodami. Zwierzak nic sobie robił z obserwujących go ludzie, więc mieliśmy dość sporu czasu, aby nacieszyć się jego widokiem. Jeszcze ciekawostka dotycząca miśków. Mianowicie dzienne zapotrzebowanie dorosłego niedźwiedzia na kalorie to jedyne 37,000 (dla porównania dorosły mężczyzna zjada tylko 2,500). A teraz wyobraźcie sobie, że taki misiek ma do dyspozycji jedynie jagody (w tym parku raczej nie ma co liczyć na pstrągi i łososie). Brzmi jak nie lada wyzwanie.
Jagodowa uczta
Po tak ciekawym powitaniu, górską drogą Going-to-the-Sun udaliśmy się do Logan Pass - głównej części parku położonej na wysokości 2036 metrów. Stąd ruszyliśmy na szlak Hidden Lake prowadzący poprzez górskie łąki wprost do jeziora o tej samej nazwie, ukrytego pomiędzy lodowcami i ośnieżonymi szczytami okolicznych gór. Dosyć prosta trasa obfitowała w niewiarygodną ilość oszałamiających widoków. Aż szyja bolała od ciągłego oglądania się we wszystkie strony. Do tego miejscowe zwierzaki powychodziły z ukrycia, dzięki czemu mogliśmy się im bliżej przyjrzeć. Poza wspomnianym niedźwiedziem udało nam się również wypatrzyć górskie kozice oraz świstaki. Te ostatnie, zamiast zawijać czekoladki w sreberka, opalały się na zielonej trawce. Tylko pozazdrościć takiego życia.
Krajobrazy na szlaku Hidden Lake
Cel wycieczki, czyli jezioro Hidden Lake
Świstak w akcji
Nie wszystkie zwierzaki były przyjaźnie nastawione
Warto wspomnieć, że na terenie Glacier National Park jest obecnie 26 lodowców. To od nich właśnie pochodzi nazwa parku (lodowiec po angielsku to glacier). Dla porównania w 1850 roku było ich tutaj około 150, a szacuje się, że do 2030 najprawdopodobniej nie będzie ich wcale. Podobnie ma się sytuacja na Alasce czy w zachodniej Kanadzie. W każdym z tych miejsc większość lodowców się cofa, czyli innymi słowy zanika. Dlatego jeśli chcielibyście zobaczyć je na własne oczy musice się pospieszyć, bo niedługo mogę one być już tylko wspomnieniem.
Po opuszczeniu parku ruszyliśmy dalej na południe w stronę kolejnego stanu - Wyoming, po drodze pokonując rozległe prerie Montany. Niesamowite jak nagle może zmienić się otaczający krajobraz. Za plecami bowiem pozostawiliśmy Góry Skaliste, a przed nami wyrosło wielkie....nic. Czasami tylko jakiś koń lub krowa przechadzała się po pastwisku albo sarna przebiegała nam drogę, a poza tym wielkie nic. Rzadko mijaliśmy też jakiekolwiek miasta czy miasteczka. Jednak to wielkie nic miało w sobie coś niezwykłego. Dobry moment na lekkie ochłonięcie po dotychczasowych wrażeniach podczas naszej, jakby nie patrzeć, już miesięcznej podróży. Kolejne przygody już jednak na nas czekają. W końcu następny przystanek to słynne Yellowstone z najbardziej znanym misiem. Zobaczymy co Yogi dla nas przygotował.
Bezdroża Montany
Jedno z niewielu miasteczek na trasie
W stronę zachodzącego słońca
(autor: Daniel Leśniewski)
No pięknie, pieknie . Tak sobie myślę czy raj może się znudzić ?? Albo po co do raju jak on jest w wielu miejscach na ziemi JP
OdpowiedzUsuńHej, juz od jakiegos czasu sledze, wasze przygody i czesto az dech mi zapiera, gdy ogladam foteczki z waszych wypraw. Jakie macie plany po zakonczeniu tej jakze interesujacej wyprawy?
OdpowiedzUsuńPozdrowienia :)
Krajobrazy na szlaku Hidden Lake wygladaja przepięknie, podobnie zresztą zachód słońca!:)
OdpowiedzUsuń@jp - oj w wielu, naprawde wielu
OdpowiedzUsuń@izka1985m - dzien dobry czesc i czolem. planow poki co nie ma. to znaczy po koniec listopada zjezdzamy do polski i do konca roku bedziemy sobie "odpoczywac" po podrozy a potem sie zobaczy. w koncu spontany sa najlepsze:)
OdpowiedzUsuńpozdrowienia z trasy!
@Ula - ten szlak to jak do tej pory jeden z najladniejszych jakie przeslismy. ohom i ahom nie bylo konca:)
OdpowiedzUsuńPodziwiam was za te spontaniczne wyprawy, ale w koncu cos od zycia sie nam nalezy. Czekamy na dalsze relacje :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia :)