Ślub, ślubem ale trzeba wracać do Podróży Marzeń. Najważniejszy dzień naszego wspólnego życia przeszedł już do historii, więc czas się zabrać za odkrywanie Florydy i jej atrakcji. Mimo, że w Miami przebywaliśmy już od 9 listopada, to przez pierwszych 6 dni niemal nie poczuliśmy klimatu otaczającego nas miasta, gdyż całkowicie byliśmy pochłonięci organizacją uroczystości. Na szczęście pozostało nam jeszcze 9 dni, które dość skrupulatnie zamierzaliśmy wykorzystać na wczucie się w rytm Magicznego Miasta (ang. Magic City - taki przydomek ma Miami), podróż poślubną po Florida Keys oraz wizytę w Parku Narodowym aligatorów czyli Everglades.
Podboju Florydy nie zaczęliśmy jednak od Miami. Stwierdziliśmy, że miasto może poczekać, a było nie było skoro był ślub to przyszła pora na podróż poślubną. To właśnie Florida Keys, archipelag około 1700 wysp rozsianych między Oceanem Atlantyckim a Zatoką Meksykańską, tworzący razem niezwykłą trasę o łącznej długości 240 kilometrów, stało się celem naszej pierwszej wycieczki jako państwa Leśniewskich. Już samo przemieszczanie się pomiędzy niewielkimi wysepkami stanowi ciekawą rozrywkę, przypominającą trochę żabie skoki. Wszystko za sprawą licznych mostów łączących kolejne odcinki Overseas Highway. Warto jeszcze wspomnieć o bardzo oryginalnych nazwach niektórych wysepek. Wystarczy choćby wymienić Fat Deer Key (wysepka Grubego Jelenia), Grassy Key (Trawiasta wysepka), Shark Key (wysepka Rekinów), czy też No Name Key (wysepka Bez Nazwy). Każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
Na dobry początek wylądowaliśmy na Key Largo, które może nie było wybitnie piękne, ale za to hotel, w którym się zatrzymaliśmy, spełnił w 100% wymagania nowożeńców (tutaj wielkie bum bum siema dla Wojtka i Gosi). Trochę luksusu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Cały dzień spędziliśmy bycząc się na plaży i taplając w wodzie. W sumie to większość naszego pobytu na Florida Keys dokładnie tak wyglądała. Inna sprawa, że tak naprawdę to na wysepkach nie ma zbyt wielu atrakcji. Większość z nich związana jest ze sportami wodnymi. Nam niestety plany popływania kajakiem pokrzyżowała pogoda - a dokładnie mówiąc prognoza pogody. Zapowiadano bowiem silne wiatry w zatoce Florydzkiej, ale okazało się, że wszystko przeszło obok.
O Key West słyszeli chyba wszyscy. Jeśli nie, to już śpieszę z małym wprowadzeniem. A więc jest to miasto-wyspa uważana za najbardziej wysunięty punkt kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Koniec. Tyle bowiem tylko ciekawych rzeczy można powiedzieć o tym miejscu. W naszej opinii ten port turystyczny jest mocno przereklamowany. Nie znaleźliśmy tu bowiem ani turkusowej wody, ani nocnego życia, ani tak naprawdę niczego co mogło by nas zainteresować. Ot mała, trochę klimatyczna miejscowość o bardzo ciekawym położeniu. Nic dodać nic ująć.
Na Florida Keys zabawiliśmy 4 dni, by następnie wrócić z powrotem do Miami. Ale tylko na chwilę, gdyż już na nas czekały aligatory w parku Everglades. Po dotarciu na mokradła (wjechaliśmy od północnej strony w pobliżu Shark Valley Visitor Center), na dzień dobry dowiedzieliśmy się, że listopad to niezbyt dobry okres, aby podglądać te gady, gdyż większość czasu spędzają one schowane w trawie na bagnach. Po raz kolejny okazało się jednak, że jeśli chodzi o zwierzaki to mamy sporo szczęścia. Kilka schowanych aligatorów wypatrzyliśmy gdzieś w wodzie, jednak zachwyt wywołał dość spory okaz relaksujący się na głównym szlaku. Leżał sobie jak gdyby nigdy nic i ze stoickim spokojem obserwował jak robimy mu dziesiątki zdjęć. Przez moment zastanawiałem się nawet czy to nie atrapa, bo nie było widać u niego żadnych oznak życia. Głaskać go jednak nie miałem zamiaru.
Everglades to jednak nie tylko aligatory. W parku można spotkać prawie 100 gatunków ssaków i gadów, około 300 gatunków ryb, a także ponad 350 gatunków ptaków. I to właśnie te ostatnie zwierzaki są najbardziej widoczne na rozległych mokradłach. Gdzie się nie obejrzeć można spotkać jakiegoś ptośka, który bardzo często wyglądają całkiem znajomo. Nam jednak, mimo wielu starań, udało się zidentyfikować zaledwie garstkę. Chyba zbyt mało uważaliśmy na lekcjach biologii.
Po całodziennym pobycie w aligatorowym Everglades wróciliśmy do Miami, aby w końcu, po 10 dniach pobytu na Florydzie, zabrać się za poznawanie tego miasta. Szybko okazało się jednak, że największą atrakcją Miami jest....niesamowity klimat tego miejsca. Klimat, który zawdzięcza ciekawej lokalizacji i architekturze, słonecznej pogodzie panującej tu przez większość roku, a także sporej grupie emigrantów, którzy stanowią niemal połowę mieszkańców Magicznego Miasta. W wielu miejscach można dostrzec wpływy latynoskich przybyszów, szczególnie w kolorowych dzielnicach takich jak Little Haiti, Little Havana czy Buena Vista.
Nam w Miami najbardziej do gustu przypadły okolice South Point Park, skąd rozciąga się super widok na Miami Beach oraz panoramę miasta. Fajnie spędziliśmy również czas podczas przechadzek wielobarwnymi ulicami Ocean Drive i Lincoln Road. Dla mnie jednak numerem jeden była American Airlines Arena. Równie długo jak mam wkrętkę na punkcie koszykówki, tak długo kibicuje Miami Heat, dlatego wizyta w hali, gdzie rozgrywane są ich mecze, była dla mnie spełnieniem młodzieńczego marzenia. Czułem się jak dzieciak w sklepie z Lego. I tylko fakt, że musieliśmy uciekać na samolot sprawił, iż nie zostałem tam do zamknięcia.
No i tak oto nasza Amerykańska Przygoda dobiegła końca. Pozostał jeszcze jej europejski etap w Berlinie, dlatego póki co nie będę wchodził w melancholijny stan podsumowań naszej przygody. Na razie pozostawię was w słonecznym klimacie Florydy, abyście i wy mogli się nacieszyć fajną pogodą.
Najlepszy sposób na skwar lejący się z nieba.
Podboju Florydy nie zaczęliśmy jednak od Miami. Stwierdziliśmy, że miasto może poczekać, a było nie było skoro był ślub to przyszła pora na podróż poślubną. To właśnie Florida Keys, archipelag około 1700 wysp rozsianych między Oceanem Atlantyckim a Zatoką Meksykańską, tworzący razem niezwykłą trasę o łącznej długości 240 kilometrów, stało się celem naszej pierwszej wycieczki jako państwa Leśniewskich. Już samo przemieszczanie się pomiędzy niewielkimi wysepkami stanowi ciekawą rozrywkę, przypominającą trochę żabie skoki. Wszystko za sprawą licznych mostów łączących kolejne odcinki Overseas Highway. Warto jeszcze wspomnieć o bardzo oryginalnych nazwach niektórych wysepek. Wystarczy choćby wymienić Fat Deer Key (wysepka Grubego Jelenia), Grassy Key (Trawiasta wysepka), Shark Key (wysepka Rekinów), czy też No Name Key (wysepka Bez Nazwy). Każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
Most Siedmiomilowy (ang. Seven Mile Bridge) - najbardziej znany most Florida Keys.
Domy na wodzie są bardzo popularne na Florida Keys.
Takich widoków nigdy nie ma się dosyć (Long Key).
Na dobry początek wylądowaliśmy na Key Largo, które może nie było wybitnie piękne, ale za to hotel, w którym się zatrzymaliśmy, spełnił w 100% wymagania nowożeńców (tutaj wielkie bum bum siema dla Wojtka i Gosi). Trochę luksusu jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Cały dzień spędziliśmy bycząc się na plaży i taplając w wodzie. W sumie to większość naszego pobytu na Florida Keys dokładnie tak wyglądała. Inna sprawa, że tak naprawdę to na wysepkach nie ma zbyt wielu atrakcji. Większość z nich związana jest ze sportami wodnymi. Nam niestety plany popływania kajakiem pokrzyżowała pogoda - a dokładnie mówiąc prognoza pogody. Zapowiadano bowiem silne wiatry w zatoce Florydzkiej, ale okazało się, że wszystko przeszło obok.
Aga swoim żywiole.
Wszechobecne iguany to jedna z lokalnych atrakcji.
Morskie zabawy.
O Key West słyszeli chyba wszyscy. Jeśli nie, to już śpieszę z małym wprowadzeniem. A więc jest to miasto-wyspa uważana za najbardziej wysunięty punkt kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Koniec. Tyle bowiem tylko ciekawych rzeczy można powiedzieć o tym miejscu. W naszej opinii ten port turystyczny jest mocno przereklamowany. Nie znaleźliśmy tu bowiem ani turkusowej wody, ani nocnego życia, ani tak naprawdę niczego co mogło by nas zainteresować. Ot mała, trochę klimatyczna miejscowość o bardzo ciekawym położeniu. Nic dodać nic ująć.
Oryginalne pamiątki.
Key West - najbardziej przereklamowane miejsce Florida Keys.
Key West raz jeszcze.
Na Florida Keys zabawiliśmy 4 dni, by następnie wrócić z powrotem do Miami. Ale tylko na chwilę, gdyż już na nas czekały aligatory w parku Everglades. Po dotarciu na mokradła (wjechaliśmy od północnej strony w pobliżu Shark Valley Visitor Center), na dzień dobry dowiedzieliśmy się, że listopad to niezbyt dobry okres, aby podglądać te gady, gdyż większość czasu spędzają one schowane w trawie na bagnach. Po raz kolejny okazało się jednak, że jeśli chodzi o zwierzaki to mamy sporo szczęścia. Kilka schowanych aligatorów wypatrzyliśmy gdzieś w wodzie, jednak zachwyt wywołał dość spory okaz relaksujący się na głównym szlaku. Leżał sobie jak gdyby nigdy nic i ze stoickim spokojem obserwował jak robimy mu dziesiątki zdjęć. Przez moment zastanawiałem się nawet czy to nie atrapa, bo nie było widać u niego żadnych oznak życia. Głaskać go jednak nie miałem zamiaru.
Mokradła Everglades
Gdzie jest Wally (...gator)?
Sztuczny on czy prawdziwy, oto jest pytanie.
Everglades to jednak nie tylko aligatory. W parku można spotkać prawie 100 gatunków ssaków i gadów, około 300 gatunków ryb, a także ponad 350 gatunków ptaków. I to właśnie te ostatnie zwierzaki są najbardziej widoczne na rozległych mokradłach. Gdzie się nie obejrzeć można spotkać jakiegoś ptośka, który bardzo często wyglądają całkiem znajomo. Nam jednak, mimo wielu starań, udało się zidentyfikować zaledwie garstkę. Chyba zbyt mało uważaliśmy na lekcjach biologii.
Poranna ptasia toaleta.
Wielka czapla biała - jeden z niewielu rozpoznanych przez nas ptaszorów.
Wodoloty obejrzeliśmy jedynie z brzegu.
Po całodziennym pobycie w aligatorowym Everglades wróciliśmy do Miami, aby w końcu, po 10 dniach pobytu na Florydzie, zabrać się za poznawanie tego miasta. Szybko okazało się jednak, że największą atrakcją Miami jest....niesamowity klimat tego miejsca. Klimat, który zawdzięcza ciekawej lokalizacji i architekturze, słonecznej pogodzie panującej tu przez większość roku, a także sporej grupie emigrantów, którzy stanowią niemal połowę mieszkańców Magicznego Miasta. W wielu miejscach można dostrzec wpływy latynoskich przybyszów, szczególnie w kolorowych dzielnicach takich jak Little Haiti, Little Havana czy Buena Vista.
Bardzo popularne hasło w Miami.
Kolorowe ulice Miami z zabudowami w stylu Art Deco.
Różowy cadillac - jedna z wizytówek Miami.
Nam w Miami najbardziej do gustu przypadły okolice South Point Park, skąd rozciąga się super widok na Miami Beach oraz panoramę miasta. Fajnie spędziliśmy również czas podczas przechadzek wielobarwnymi ulicami Ocean Drive i Lincoln Road. Dla mnie jednak numerem jeden była American Airlines Arena. Równie długo jak mam wkrętkę na punkcie koszykówki, tak długo kibicuje Miami Heat, dlatego wizyta w hali, gdzie rozgrywane są ich mecze, była dla mnie spełnieniem młodzieńczego marzenia. Czułem się jak dzieciak w sklepie z Lego. I tylko fakt, że musieliśmy uciekać na samolot sprawił, iż nie zostałem tam do zamknięcia.
W Miami Beach jachty są wielkości domów.
Miami Heat number one Fan.
Let's go Heat!
No i tak oto nasza Amerykańska Przygoda dobiegła końca. Pozostał jeszcze jej europejski etap w Berlinie, dlatego póki co nie będę wchodził w melancholijny stan podsumowań naszej przygody. Na razie pozostawię was w słonecznym klimacie Florydy, abyście i wy mogli się nacieszyć fajną pogodą.
(autor: Daniel Leśniewski)
Berlin jest rewelacyjny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńszczerze mowiac nas Berlin nie zachwycil. byc moze wplyw na to miala pora roku, nie wiem.
Usuństolica Niemiec ma bogata historie, ale jesli chodzi o samo miejsce, to jest sporo innych miast, ktore o wiele bardziej nam sie podobaja.
pozdrawiamy!
Piękne zdjęcia :) Berlin też nas nie zachwycił, dużo piękniejszy jest Hamburg - blisko którego mieszkamy, ale to tak na przyszłość :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, D.Polczynska
Zazdroszczę :) Ja byłam w Miami tylko 1 dzień i żałuję, że tylko przejazdem mogłam zobaczyć to miasto. My podróż poślubną mieliśmy spontaniczną. Dostaliśmy zaproszenie do mojej ciotki do San Francisco, a na https://sanfrancisco.pl/ przeczytałam, co tam warto zwiedzieć i gdzie zjeść, bo ciocia nigdzie nie wychodzi tylko pracą żyje. Było super. Polecam!
OdpowiedzUsuń