Kopenhaga, a ogólniej mówiąc Dania, zapewne większości z was kojarzy się z klockami Lego, bajkami Christiana Andersena, piłką ręczną, piwem Carlsberg oraz wikingami. Do ostatniego weekendu nam również pierwsze na myśl przychodziły właśnie takie skojarzenia. Kilka dni w Kopenhadze sprawiło jednak, że od teraz kraj ten równie mocno będzie kojarzył się nam z rowerami, których na ulicach duńskiej stolicy było chyba więcej niż Polaków w Irlandii. Czegoś takiego się kompletnie nie spodziewaliśmy. Rowery były widoczne na każdym kroku. Dlatego do czasu aż odwiedzimy Amsterdam, to Kopenhaga jest dla nas europejską stolicą rowerową!

W Dublinie na co dzień jeżdżę rowerem, dlatego byłem pod ogromnym wrażeniem tego jak to jest zorganizowane w Kopenhadze. Niemal wszędzie parkingi przeznaczone wyłącznie dla rowerów, wagony odpowiednio przystosowane do przewożenia jednośladów, a także ścieżki rowerowe, które w wielu miejscach były nawet szersze niż niektóre drogi w Irlandii. Szczęka mi jednak opadła i długo nie mogła wrócić na swoje miejsce, gdy zorientowałem się, że większość Duńczyków nie zakłada żadnych blokad na swoje rowery. Po prostu zostawiali je na parkingach bez dodatkowego zabezpieczenia. I to w centrum miasta. Nigdzie, czy to w Polsce, Kanadzie, Anglii czy Irlandii nie spotkałem się z taką praktyką. Zresztą chyba na całym świecie niewiele jest miejsc, w których ludzie mogą sobie pozwolić na takie zaufanie. Zazwyczaj nawet blokada nie gwarantuje, że po powrocie rower będzie na nas czekał. Co ja bym dał żeby mieć komfort psychiczny taki jak Duńczycy.



3-dniowy wypad do Kopenhagi z kilku powodów był dla nas wyjątkowy. Przede wszystkim po raz pierwszy lecieliśmy samolotem razem z małą A. Do tej pory Ania miała okazję podróżowania samochodem i promem podczas road tripa do Polski, a także pociągiem po okolicach Dublina. Latanie było dla niej czymś nowym. Zresztą podobnie jak dla nas podróżowanie z bobasem. Owszem już nie raz lecieliśmy samolotem pełnym maluchów (zwłaszcza na trasie Polska-Irlandia), ale tym razem mieliśmy własnego brzdąca. Trzeba przyznać, że mała A. spisała się na medal. Lot do Dani upłynął jej na uśmiechach i guganiu, dzięki czemu pasażerowie siedzący obok nas, mimo nieuniknionych obaw, mieli całkiem przyjemny lot bez zwiększonych decybeli. W drodze powrotnej do Irlandii z samopoczuciem Ani było już trochę gorzej. Głównie przez późną godzinę lotu kolidującą z jej porą na kąpiel i spanie. Na szczęście ostatecznie mała padła z wyczerpania i wszyscy cali i zdrowi dotarliśmy do domu.

Wyjątkowość tej podróży polegała dodatkowo na tym, że żadne z naszej trójki wcześniej nie było w Kopenhadze. Miałem napisać, że w ogóle Danii nigdy przedtem nie odwiedziliśmy, ale okazało się, że w dalekiej przeszłości (czyt. jakieś 10 lat temu) Aga była z wycieczką na Bornholmie, dzięki czemu doświadczyło już co nieco duńskiego klimatu. Dla reszty Drużyny L ten temat był nowy. Poza wszechobecnymi rowerami spore wrażenie wywarły na nas również.....wielkie wózki. To pewnie skrzywienie większości początkujących rodziców, aby patrzeć na inne wózki, ale w Kopenhadze naprawdę ciężko było oderwać od nich wzrok takie były duże. A już prawdziwym hitem był wózek, w którym na raz jechała 4-ka dzieciaków.

Niewątpliwym plusem okresu, w którym wybraliśmy się na duńską wycieczkę, były jarmarki Bożonarodzeniowe. Grudzień to miesiąc w trakcie którego na kopenhaskich placach rozstawiane są kiermasze świąteczne. Wabią one przechodniów wyjątkowym klimatem, a także niesamowitymi zapachami (każdy powinien znaleźć jakiś przysmak dla siebie) oraz grzanym winem, które w mroźne dni powinno rozgrzać nawet największego zmarzlucha. My odwiedziliśmy 4 różne jarmarki świąteczne zajadając się na nich m.in. białą kiełbasą z grilla oraz hiszpańskimi churro. Co ciekawe na jednym z takich marketów trafiliśmy na polskie stoisko, które serwowało polskie specjały: bigos, chleb ze smalcem i smażoną kiełbasę z cebulą. Trzeba przyznać, że rodzima kuchnia cieszyła się dość dużą popularnością.


Wydłużony weekend upłynął nam głównie na spacerach ulicami Kopenhagi. Nogi poniosły nas między innymi do Tivoli, miejskiego parku rozrywki otwartego bagatela 172 lata temu w 1843r. Na szczęście większość atrakcji nie wyglądała na aż tak stare, co zachęciło mnie do przetestowania swojej wytrzymałości na przeciążenia na jednej z nich.


Ponadto, jak chyba każdy turysta, udaliśmy się w okolice kanału Nyhavn. Bardzo klimatyczne miejscówka, gdzie kolorowe kamieniczki sąsiadują ze starymi łajbami i żaglówkami, a przy okazji można dobrze zjeść w jednej z licznych restauracji. Wygląd i atmosfera tego miejsca bardzo przypominały nam Stary Port w Gdańsku.


Pomnik Małej Syrenki, jeden z symboli Kopenhagi, zdecydowaliśmy się tym razem odpuścić, ale w zamian upolowaliśmy kilka geocachingowych skrytek. W końcu nie od dziś mówimy, że podróży bez choćby jednego geocachingowego cacha nie można uznać za udaną.

Bardzo ciekawym miejscem była Christiania. To dzielnica Kopenhagi utworzona przez grupę hippisów i squatersów, którzy zajęli opuszczone koszary wojskowe. Jest to miejsce o tyle ciekawe, że obok oryginalnych pamiątek można tu kupić również.....jointy, a w powietrzu unosi się przyjemny zapach marihuany. W związku z tym na terenie Christiani obowiązuje zakaz fotografowania oraz biegania, żeby nie wprowadzać atmosfery nerwowości. My zostaliśmy bardzo uprzejmie poproszeni o schowanie aparatu przez zamaskowanego chłopaka, któremu spod czarnej kominiarki było widać tylko oczy. Ciekawe jakie są konsekwencje jeśli ktoś nie zastosuje się do obowiązujących reguł.



Kopenhaga jest dosyć przyjemnym miastem, w którym najbardziej urzekły nas świąteczny klimat oraz jego aktywna czyli rowerowa strona. Gdyby nie zimowa pora pewnie wybralibyśmy się na miejską wycieczkę jakimś 2-kołowcem (albo 4-kołowcem w wersji rodzinnej). Zwłaszcza, że stolica Danii obfituje w tereny zielone, których tym razem zbyt wielu nie zobaczyliśmy. Niemniej jednak czas nam bardzo fajnie zleciał i gdyby nie duńskie ceny, od których portfel niewiarygodnie szybko robi się lżejszy, to może zostalibyśmy tam dłużej. A tak trzeba było wracać.
W Dublinie na co dzień jeżdżę rowerem, dlatego byłem pod ogromnym wrażeniem tego jak to jest zorganizowane w Kopenhadze. Niemal wszędzie parkingi przeznaczone wyłącznie dla rowerów, wagony odpowiednio przystosowane do przewożenia jednośladów, a także ścieżki rowerowe, które w wielu miejscach były nawet szersze niż niektóre drogi w Irlandii. Szczęka mi jednak opadła i długo nie mogła wrócić na swoje miejsce, gdy zorientowałem się, że większość Duńczyków nie zakłada żadnych blokad na swoje rowery. Po prostu zostawiali je na parkingach bez dodatkowego zabezpieczenia. I to w centrum miasta. Nigdzie, czy to w Polsce, Kanadzie, Anglii czy Irlandii nie spotkałem się z taką praktyką. Zresztą chyba na całym świecie niewiele jest miejsc, w których ludzie mogą sobie pozwolić na takie zaufanie. Zazwyczaj nawet blokada nie gwarantuje, że po powrocie rower będzie na nas czekał. Co ja bym dał żeby mieć komfort psychiczny taki jak Duńczycy.
W Kopenhadze rowery można spotkać na każdym kroku.
3-dniowy wypad do Kopenhagi z kilku powodów był dla nas wyjątkowy. Przede wszystkim po raz pierwszy lecieliśmy samolotem razem z małą A. Do tej pory Ania miała okazję podróżowania samochodem i promem podczas road tripa do Polski, a także pociągiem po okolicach Dublina. Latanie było dla niej czymś nowym. Zresztą podobnie jak dla nas podróżowanie z bobasem. Owszem już nie raz lecieliśmy samolotem pełnym maluchów (zwłaszcza na trasie Polska-Irlandia), ale tym razem mieliśmy własnego brzdąca. Trzeba przyznać, że mała A. spisała się na medal. Lot do Dani upłynął jej na uśmiechach i guganiu, dzięki czemu pasażerowie siedzący obok nas, mimo nieuniknionych obaw, mieli całkiem przyjemny lot bez zwiększonych decybeli. W drodze powrotnej do Irlandii z samopoczuciem Ani było już trochę gorzej. Głównie przez późną godzinę lotu kolidującą z jej porą na kąpiel i spanie. Na szczęście ostatecznie mała padła z wyczerpania i wszyscy cali i zdrowi dotarliśmy do domu.
Panorama Kopenhagi z wieży kościoła Najświętszego Zbawiciela.
Wyjątkowość tej podróży polegała dodatkowo na tym, że żadne z naszej trójki wcześniej nie było w Kopenhadze. Miałem napisać, że w ogóle Danii nigdy przedtem nie odwiedziliśmy, ale okazało się, że w dalekiej przeszłości (czyt. jakieś 10 lat temu) Aga była z wycieczką na Bornholmie, dzięki czemu doświadczyło już co nieco duńskiego klimatu. Dla reszty Drużyny L ten temat był nowy. Poza wszechobecnymi rowerami spore wrażenie wywarły na nas również.....wielkie wózki. To pewnie skrzywienie większości początkujących rodziców, aby patrzeć na inne wózki, ale w Kopenhadze naprawdę ciężko było oderwać od nich wzrok takie były duże. A już prawdziwym hitem był wózek, w którym na raz jechała 4-ka dzieciaków.
Ktoś zamawiał czworaczki?
Niewątpliwym plusem okresu, w którym wybraliśmy się na duńską wycieczkę, były jarmarki Bożonarodzeniowe. Grudzień to miesiąc w trakcie którego na kopenhaskich placach rozstawiane są kiermasze świąteczne. Wabią one przechodniów wyjątkowym klimatem, a także niesamowitymi zapachami (każdy powinien znaleźć jakiś przysmak dla siebie) oraz grzanym winem, które w mroźne dni powinno rozgrzać nawet największego zmarzlucha. My odwiedziliśmy 4 różne jarmarki świąteczne zajadając się na nich m.in. białą kiełbasą z grilla oraz hiszpańskimi churro. Co ciekawe na jednym z takich marketów trafiliśmy na polskie stoisko, które serwowało polskie specjały: bigos, chleb ze smalcem i smażoną kiełbasę z cebulą. Trzeba przyznać, że rodzima kuchnia cieszyła się dość dużą popularnością.
Jeden z jarmarków świątecznych w centrum Kopenhagi
Polskie specjały cieszą się sporą popularnością wśród duńczyków.
Wydłużony weekend upłynął nam głównie na spacerach ulicami Kopenhagi. Nogi poniosły nas między innymi do Tivoli, miejskiego parku rozrywki otwartego bagatela 172 lata temu w 1843r. Na szczęście większość atrakcji nie wyglądała na aż tak stare, co zachęciło mnie do przetestowania swojej wytrzymałości na przeciążenia na jednej z nich.
Tivoli - park rozrywki w samym centrum duńskiej stolicy.
Ponadto, jak chyba każdy turysta, udaliśmy się w okolice kanału Nyhavn. Bardzo klimatyczne miejscówka, gdzie kolorowe kamieniczki sąsiadują ze starymi łajbami i żaglówkami, a przy okazji można dobrze zjeść w jednej z licznych restauracji. Wygląd i atmosfera tego miejsca bardzo przypominały nam Stary Port w Gdańsku.
Nyhavn - idealne miejsce na rodzinny spacer.
Pomnik Małej Syrenki, jeden z symboli Kopenhagi, zdecydowaliśmy się tym razem odpuścić, ale w zamian upolowaliśmy kilka geocachingowych skrytek. W końcu nie od dziś mówimy, że podróży bez choćby jednego geocachingowego cacha nie można uznać za udaną.
Bardzo ciekawym miejscem była Christiania. To dzielnica Kopenhagi utworzona przez grupę hippisów i squatersów, którzy zajęli opuszczone koszary wojskowe. Jest to miejsce o tyle ciekawe, że obok oryginalnych pamiątek można tu kupić również.....jointy, a w powietrzu unosi się przyjemny zapach marihuany. W związku z tym na terenie Christiani obowiązuje zakaz fotografowania oraz biegania, żeby nie wprowadzać atmosfery nerwowości. My zostaliśmy bardzo uprzejmie poproszeni o schowanie aparatu przez zamaskowanego chłopaka, któremu spod czarnej kominiarki było widać tylko oczy. Ciekawe jakie są konsekwencje jeśli ktoś nie zastosuje się do obowiązujących reguł.
Christiania i jej hippisowski klimat.
Kopenhaga jest dosyć przyjemnym miastem, w którym najbardziej urzekły nas świąteczny klimat oraz jego aktywna czyli rowerowa strona. Gdyby nie zimowa pora pewnie wybralibyśmy się na miejską wycieczkę jakimś 2-kołowcem (albo 4-kołowcem w wersji rodzinnej). Zwłaszcza, że stolica Danii obfituje w tereny zielone, których tym razem zbyt wielu nie zobaczyliśmy. Niemniej jednak czas nam bardzo fajnie zleciał i gdyby nie duńskie ceny, od których portfel niewiarygodnie szybko robi się lżejszy, to może zostalibyśmy tam dłużej. A tak trzeba było wracać.
To mi się podoba. Świetna infrastruktura i uświadomione (nie ograniczone) społeczeństwo. Brawo !
OdpowiedzUsuń"Romansowałam" z Kopenhagą przez trzy lata i "tylko" raz ukradli mi rower. Zupełnie nie zgadzam się z tym, że można je zostawiać bez zamknięcia. Rowery są kradzione bardzo często.
OdpowiedzUsuńMiło było przeczytać wasz artykuł i powspominać to miasto:)
eh, czyli w Kopenhadze też kradną. szkoda, bo miasto sprawiało wrażenie takiego, w którym nikt cudzego roweru nie ruszy. podczas tak krótkiego pobytu jak nasz można łatwo odnieść mylne wrażenie co do niektórych rzeczy.
Usuńciekaw jestem czy często w Kopenhadze jest porównywalne na przykład z Dublinem, gdzie kradzieże rowerów są dosyć dużym problemem.
Niestety wszędzie prawie można się spotkać z kradzieżą.
UsuńKraje nordyckie niezmiennie mnie fascynują i jak gąbka chłonę notki z podróży na mroźną Północ : ) Tekst o rowerach pozostawianych bez blokady, w ogóle mnie nie zaskoczył. Być może to błędne wyobrażenie, ale Skandynawia jest dla mnie najbardziej ucywilizowaną częścią Europy (choć przecież to stąd wywodzą się wikingowie) i można tu czuć się naprawdę bezpiecznie. Dla porównania, w Holandii, z tego co zauważyłam, większość właścicieli dwukołowców miała ze sobą blokadę. Natomiast w Danii i Szwecji zawsze podziwiałam tradycyjną architekturę, z kolorowymi domkami (w Szwecji słynna faluńska czerwień) mających przytulny, swojski urok. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńKopenhaga to naprawdę piękne miasto. A uroku dodaje mu fakt, że to jest naprawdę ostoja dla rowerów :)
OdpowiedzUsuńOprócz rowerów w Kopenhadze uderzyła nas ilość opiekunek w przedszkolu, cała grupa była taka, że na jedną opiekunkę przypadała dwójka dzieci, które szły z nią za rękę. Więc cały korowód to w połowie były opiekunki. No jechaliśmy tym czerwonym rollercoasterem w Tivoli, prosto po wizycie w muzeum Carlsberga ;> Nie polecamy tej kolejności. O Christianię też zahaczyliśmy ;>
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja i zdjęcia. :) Z przyjemnością przeczytałam. :)
OdpowiedzUsuńświetna sprawa takie miejsce
OdpowiedzUsuńPrzepięknie :)
OdpowiedzUsuńNiesamowity jest fenomen rowerów w Kopenhadze :) Kiedy tam byłam, to nie mogłam wyjść z podziwu, że tylu rowerzystów tam jeździ :)
OdpowiedzUsuńIście rowerowy raj ;)
OdpowiedzUsuńKoniecznie trzeba wybrać się tam na wycieczkę, obowiązkowo z rowerem :D
OdpowiedzUsuńKochamy z rodziną jeździć na rowerze i w tym roku postanowiliśmy wziąć rowery na wyjazd do Zakopanego :)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog podróżniczy. Ja już od 4 lat jestem w podróży i też coś tam sobie skrobię :) Głównym tematem mojego portalu to
OdpowiedzUsuńjak tanio podróżować. Polecam zajrzeć też do mnie :)
W Danii bardzo mi się podobało. Kopenhaski klimat jest bardzo wyjątkowy. Teraz chcę lecieć do krajów Beneluksu. Na https://beneluks.pl/ już czytałam dużo o zwiedzaniu. Chcę zobaczyć Belgię i Holandię, ale na Luksemburg raczej nie starczy mi urlopu.
OdpowiedzUsuńPodczas szukania idealnego miejsca na wakacyjny wypad, warto zwrócić uwagę na aspekty bezpieczeństwa. Co do kwestii wyboru odpowiedniego sprzętu, można także rozważyć kamizelki asekuracyjne. Polecam sprawdzić sobie ofertę https://gosup.pl/kamizelki-asekuracyjne-10 aby poczytać o zaletach tego rozwiązania.
OdpowiedzUsuńKod Jajaja
Usuń