środa, 14 września 2011

Denali National Park, czyli Into the Wild

We wtorek, tuż po śniadaniu na kempingu Riley Creek, pożegnaliśmy się z Owenem (naszym znajomym myśliwym), zapakowaliśmy nasze tobołki i poszliśmy na przystanek przy wjeździe do Denali National Park. Stąd miał zabrać nas autobus, a dokładniej mówiąc camper bus, i zawieźć ponad 130 kilometrów w głąb parku. Naszym celem było obozowisko przy jeziorze Wonder Lake - najgłębiej położony kemping w parku.




Ponad 5-godzinna podróż camper busem (tyle mniej więcej kierowcom zajmuje przejechanie 85 mil po piaszczystej drodze) już sama w sobie jest niesamowitą atrakcją. Wszystko za sprawą dzikich zwierząt, które można spotkać podczas jazdy. Trzeba się jednak bardzo dobrze rozglądać, bo nigdy nie wiadomo, gdzie akurat się pojawią. Nam udało się wypatrzeć niedźwiedzie grizzly (małego miśka, który biegał za mamą), całe stado owiec Dalal, czarnego niedźwiedzią (biegał samotnie po zboczu góry i zajadał się jagodami), dwa łosie (pan łoś próbował szczęścia z panią łosiową, ale ta dosyć konsekwentnie się opierała), a także mniejsze już ziemne wiewiórki arktyczne oraz pocieszne jeżozwierze. Do pełni szczęścia brakowało jedynie caribou i wilków.

Owce Dalla

Łosiu

Niedźwiedzie Grizzly

Napalony jeleń i niedostępna bambi

Dziki zwierzyniec, to jednak tylko część atrakcji w trakcie jazdy busem. Druga, równie oszałamiające dawka, to górskie widoki. Szczęka jak mi opadła o godzinie 13, tak zamknęła się chyba dopiero jak zasnąłem. Cała trasa jest niesamowita (mała wskazówka dla tych, co będą jechać autobusami w głąb parku - siadajcie po lewej stronie przy oknie, bo z tych miejsc zdecydowanie lepiej widać większość widoków). Zaczęła się dosyć spokojnie, ale już po kilku kilometrach, gdy wyjechaliśmy wyżej na alaskańską tundrę, ciężko mi było oderwać głowę od szyby. Aparatu ani razu nie odłożyłem na dłużej niż minutę. Górskie szczyty najpierw zielone, potem w piaskowych kolorach, aż wreszcie śnieżnobiałe. Do tego liczne lodowce oraz rzeki, które akurat podczas naszej wizyty były mocno wyschnięte i zdecydowanie bardziej wyglądały jak strumyki.




Wisienką na parkowym torcie była góra, od której park wziął swoją nazwę. Denali, również znany jako McKinley, to najwyższy szczyt w Ameryce Północnej. Denali w języku rdzennych mieszańców Alaski oznacza "ten najwyższy". I widać to doskonale gołym okiem, bo szczyt zdecydowanie góruje nad pozostałymi w okolicy. Mało tego, w słoneczny dzień Denali jest widoczny gołym okiem z oddalonego o 400 kilometrów Anchorage (możemy to potwierdzić). Przez cały pobyt na kempingu Wonder Lake ciężko nam było oderwać wzrok od "górki". Zresztą trudno o to nie było, gdyż Denali był wszędzie, widać go było z każdego miejsca w okolicy. Najlepsze były jednak poranki, gdy po wyjściu z namiotu witały nas nieziemski krajobraz, niesamowicie energetyczny. Momentalnie zapominaliśmy o tym, że temperatura nocą spadała poniżej zera, a namiot jeszcze o wschodzie pokryty był szronem.

Denali w całej okazałości

Denali o wschodzie słońca

Widok na Denali z kempingu Wonder Lake

I jeszcze widok na górę z namiotu

W ogóle śmieszna sytuacja, bo do Wonder Lake jechaliśmy przeświadczeni, że można rozpalać tam ogniska. Wyobraźcie więc sobie nasze zdziwienie, kiedy na miejscu okazało się, że jest wręcz przeciwnie, a my nie mamy kuchenki gazowej. Na szczęście z bardzo szybko z pomocą przyszła nam para z Oklahomy i użyczyła nam swojego sprzętu. W ogóle ludzie podczas obozowania byli bardzo życzliwi i skorzy do rozmowy. Poznaliśmy między innymi Szwajcara, który od 6 miesięcy był w podróży po Stanach i Kanadzie. Na pytanie, które miejsce najbardziej mu utkwiło w pamięci, stwierdził że park Yellowstone - już niedługo sami zweryfikujemy jego słowa.

Nasza ekipa na obozowisku Wonder Lake

Śniadanie w wersji biwakowej

Gdzie jest Aga?

Drugiego dnia pobytu u podnóża Denali wybraliśmy się szlak McKinley River Bar w poszukiwaniu zwierzaków. Niestety podczas 10-kilometrowego spaceru spotkaliśmy jedynie bażanty (albo coś bardzo podobnego), które buszowały w krzakach. Na szczęście rozpościerające się widoki rekompensował wszystko. Pogoda też nam sprzyjała, bo świeciło piękne alaskańskie słońce. Zalegliśmy więc na brzegu rzeki McKinley i przez jakąś godzinę czilowaliśmy sobie podziwiając Denali. Niesamowite wrażenie na mnie zrobiła cisza jaka panowała w parku. Poza szumem strumyków nic nie zakłócało spokoju panującego dookoła nas. Rewelacyjne uczucie.


Sjesta w wersji Denali


Tego samego dnia poszliśmy jeszcze na jedną trasę do Reflection Pond. Gdy dotarliśmy na miejsce, po jakichś 15 kilometrach złażonych tego dnia, postanowiliśmy skrócić sobie drogę i wróciliśmy na szagę przez chęchy. Niestety prawdziwe okazało się powiedzenie, że kto drogę skraca ten do domu nie wraca. Bo zamiast kilkudziesięciu minut wracaliśmy na kamping ponad 2 godziny. Poza tym skończył nam się suchy prowiant. Na szczęście w okolicy było pełno jagód, więc mogliśmy choć trochę doładować akumulatory. Do namiotu wróciliśmy zmęczeni, ale za to z fioletowymi uśmiechami, bo dzień był naprawdę godny.




Ciężko było wyjeżdżać z tak pięknego miejsca, tym bardziej, że trzeba było wstać przed 6. Droga powrotna camper busem ponownie obfitowała w niesamowite widoki. Dodatkowo udało nam się złapać stopa jeszcze w trakcie podróży po parku. Ta sama parka, która użyczyła nam kuchenki, wybierała się do Anchorage i miała 3 miejsca wolne. Dzięki ich pomocy dotarliśmy do miasta w ciągu 4h. Po czterech dniach obozowania w końcu mogliśmy zrzucić brudne cichy, wykąpać się w ciepłej wodzie (szczególne brawa dla Agi, która ustaliła własną życiówkę, nie biorąc prysznica przez cały pobyt w parku - ale żeby nie było niejasności w tym czasie myła się w lodowatej wodzie, ja z Wojtkiem postanowiliśmy zrobić sobie 3 dniowy dzień dziecka) i położyć się na wygodnym łóżku. Nawet sobie nie zdajecie sprawy jakie to uczucie. Człowiek zaczyna doceniać małe rzeczy.


14 komentarzy:

  1. Piękne zdjęcia, cudne kolory, zazdroszczę, że udało Wam się zobaczuć Górę!

    OdpowiedzUsuń
  2. wow - super super zdjecia!
    niezli jestescie z tym spaniem w namiotach w tej temp - macie grzejnik?
    haha - i beans na sniadanie - dobrze, ze nie na kolacje;)

    OdpowiedzUsuń
  3. boskooooooooooooo:)

    agat :)

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny reportaż. Naczytałem się o Denali, a nigdy tam nie byłem. piękne zdjęcia! take care

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale zajebiste widoki! Jeszcze gdyby byl zasieg to juz wogole full wypas! HEHEHEHE

    OdpowiedzUsuń
  6. Popieram pana Szwajcara odnośnie Yellowstone, ale Denali tez robi wrażenie, wkońcu Alaska to już prawie koniec świata .

    OdpowiedzUsuń
  7. uważajcie bo ten w in to the wild też zjadł jakies jagody...:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uff jak piknie, aż dech zapiera- przy kompie. Mozna być zazdrosnym - teraz poznaję to uczucie.Powodzenia Kids -jp

    OdpowiedzUsuń
  9. @Magdalena - z pogoda od samego poczatku mamy szczczescie. z Denali zreszta tez bo kilkukrotnie pojawial sie na dluzszy czas, a widok jest niesamowity.

    OdpowiedzUsuń
  10. @ania_2000 - z Aga grzejemy sie nawzajem i tylko wojtek sam sobie musi radzic:) poza tym po kilku nocach z temperatura w okolicach 0 zmieniaja sie przyzwyczajenia i noclegi w namiocie z 7 stopniami na dworze wydaja sie bardzo cieple...

    OdpowiedzUsuń
  11. @Mack - jesli tylko kiedykolwiek bedziesz mial mozliwosc lec na alaske. to miejsce jest niesamowite. tez sporo czytalem przed przyjazdem ale rzeczywistosc jeszcze bardziej oszalamia.

    OdpowiedzUsuń
  12. @MJ - widoki albo zasieg nie mozna miec wszystkiego:) dawaj do nas to i z zasiegiem nie bedzie problemow..

    OdpowiedzUsuń
  13. Rewelacyjne fotki! Piekne kolory! Gratulacje. Mozna wiedziec jakim aparatem / obiektywem? No i szacun dla fotografa! pozdrawiamy z Californi

    OdpowiedzUsuń
  14. @Tomi - widze ze fotki z Denali ciesza sie popularnoscia:) wszystkie byly robione nikonem d5000 z obiektywem nikkor 18-105 - taki uniwersalny zestaw.

    a do Kalifornii tez dotrzemy i pewnie niezle ostrzelamy.

    pozdrowienia ze Seattle

    OdpowiedzUsuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE