Rozgrzewkę w Nowym Jorku mamy za sobą. Zbyt wiele nie zobaczyliśmy, ale taki był plan, aby skupić się jedynie na miejscach, które pominęliśmy podczas naszych poprzednich wizyt w Wielkim Jabłku. Tym sposobem popłynęliśmy promem, by z wody móc zobaczyć panaromę Manhattanu oraz przybić piątkę ze Statuą Wolności, a także wybraliśmy się na spacer do Central Parku. Tutaj załapaliśmy się nawet na małe hollywood. W tym samym czasie bowiem kręcone były sceny do filmu, w którym w głównego bohatera wciela się Robert Downey Jr. (tytuł chyba "The Avengers", ale ciężko powiedzieć, bo to niby była tajemnica.
W międzyczasie bujaliśmy się jeszcze po Manhattanie próbując załatwić ostatnie sprawy przed podróżą, tj. zakup amerykańskiej karty telefonicznej oraz karty płatniczej. Z tym drugim było trochę przygód (pominę wyjaśnienia, bo sporo czasu i miejsca by one zajęły), ale ostatecznie skończyło się lepiej niż oczekiwaliśmy. Udało nam się bowiem otworzyć konto w banku i karty debetowe oraz kredytową (dzięki megapomocy naszej nowojorskiej koleżanki Małgosi - zresztą nie tylko w tej sytuacji) mają przesłać do Seattle, gdzie na spokojnie je sobie odbierzemy, kiedy już tam dotrzemy.
Najważniejszy news dzisiaj jednak to taki, że w końcu dotarliśmy do ziemi obiecanej - na Alaskę. Długo oczekiwana chwila w końcu nadeszła. Póki co nie widzieliśmy wiele, ale już jest zajebiście. Dookoła góry, nie pada i świadomość, że jutro ruszamy do Denali National Park. Jestem tak zajarany, że już dziś mógłbym jechać, ale trzeba zrobić jeszcze jakieś zapasy na drogę i kemping.
Dziś ostatnia noc w normalnych, hotelowych warunkach (dzięki Wojtka zniżce kosztował nas jedynie 40 dolków za 3 osoby, ze śniadaniem i odbiorem z lotniska). Zrobiliśmy już brakujące zakupy na wypad do Denali, łącznie z jedzeniem i gazem na niedźwiedzie. Jak tylko ruszymy w teren damy wam znać czy jest tu tak, jak przedstawione to zostało między innymi w znanym chyba wszystkim serialu "Przystanek Alaska" (w ramach przysposobienia do życia na Alasce obejrzeliśmy sobie wszystkie odcinki) czy filmie "Into the Wild".
Dobra czas spać bo jutro rano zaczyna się przygoda. Dla niewtajemniczonych różnica w czasie pomiędzy Anchorage a Polską to 10 godzin. Do usłyszenia wkrótce.
Panorama dolnego Manhatanu
Robert Downey Jr. jako Iron Man
Central Park
W międzyczasie bujaliśmy się jeszcze po Manhattanie próbując załatwić ostatnie sprawy przed podróżą, tj. zakup amerykańskiej karty telefonicznej oraz karty płatniczej. Z tym drugim było trochę przygód (pominę wyjaśnienia, bo sporo czasu i miejsca by one zajęły), ale ostatecznie skończyło się lepiej niż oczekiwaliśmy. Udało nam się bowiem otworzyć konto w banku i karty debetowe oraz kredytową (dzięki megapomocy naszej nowojorskiej koleżanki Małgosi - zresztą nie tylko w tej sytuacji) mają przesłać do Seattle, gdzie na spokojnie je sobie odbierzemy, kiedy już tam dotrzemy.
Chwila wytchnienia w nowojorskim metrze
Najważniejszy news dzisiaj jednak to taki, że w końcu dotarliśmy do ziemi obiecanej - na Alaskę. Długo oczekiwana chwila w końcu nadeszła. Póki co nie widzieliśmy wiele, ale już jest zajebiście. Dookoła góry, nie pada i świadomość, że jutro ruszamy do Denali National Park. Jestem tak zajarany, że już dziś mógłbym jechać, ale trzeba zrobić jeszcze jakieś zapasy na drogę i kemping.
Dziś ostatnia noc w normalnych, hotelowych warunkach (dzięki Wojtka zniżce kosztował nas jedynie 40 dolków za 3 osoby, ze śniadaniem i odbiorem z lotniska). Zrobiliśmy już brakujące zakupy na wypad do Denali, łącznie z jedzeniem i gazem na niedźwiedzie. Jak tylko ruszymy w teren damy wam znać czy jest tu tak, jak przedstawione to zostało między innymi w znanym chyba wszystkim serialu "Przystanek Alaska" (w ramach przysposobienia do życia na Alasce obejrzeliśmy sobie wszystkie odcinki) czy filmie "Into the Wild".
Grzybobranie przy jednej z głównych ulic w Anchorage (z pozdrowieniami dla Taty)
Dobra czas spać bo jutro rano zaczyna się przygoda. Dla niewtajemniczonych różnica w czasie pomiędzy Anchorage a Polską to 10 godzin. Do usłyszenia wkrótce.
(autor: Daniel Leśniewski)
Wpisu z Alaski nie da się zatytułować inaczej niż "Przystanek Alaska", będę przy tym obstawał ;) Życzę bezpiecznych podróży i pomyślności, ja tymczasem wracam do życia korpo-szczurka :p
OdpowiedzUsuńBanan!!! :D
OdpowiedzUsuńDawajta dalsze notki :)
OdpowiedzUsuńA u nas też łoś wpadł do stawu i trzeba było mu pomagac wyjść prawie jak alaska -jp
OdpowiedzUsuń@Marcin - oryginalni nie byliśmy, ale tak jak piszesz, inaczej sie nie da:)
OdpowiedzUsuń@jp - a co los robil w stawku?!? i jak mu mozna bylo pomoc??? ale fakt brzmi to troche alaska:)
OdpowiedzUsuń@Pani Koala - kolejna notka dana...nastepne wkrotce.
OdpowiedzUsuń