Po raz pierwszy od naszego przyjazdu do Toronto, długi weekend spędziliśmy na miejscu. Do tej pory przy każdej nadarzającej okazji staraliśmy się uciekać z centrum i odkrywać nowe miejsca. Tym razem jednak z różnych powodów zostaliśmy w mieście, ale nie oznacza to wcale, że się nudziliśmy. Dzięki temu mieliśmy okazję zobaczyć bliżej Polską dzielnicę, a także wybrać się na najgorętszy festiwal w Toronto, czyli Caribanę.
Na Karaibską paradę wybraliśmy się z dość dużymi oczekiwaniami, spodziewając się czegoś na wzór karnawału w Rio de Jenario. Zresztą znajomi tubylcy, którzy niejednokrotnie uczestniczyli w tym wydarzeniu, dość skutecznie nas podkręcali zapewniając, że jest to bezsprzecznie najlepszy festiwal w Toronto i będziemy sobie pluć w brodę jeśli go nie zobaczymy. W sobotę zatem wybraliśmy się na Lakeshore Boulevard, aby samemu stwierdzić ile w tym prawdy.
Na pewno był to najbardziej kolorowy i najbardziej roztańczony festiwal ze wszystkich, które do tej pory widzieliśmy. Szczególnie męscy koneserzy kobiecego piękna mogli poczuć się jak w niebie podczas parady. Dziewczyny, poubierane w wielobarwne stroje i tańczące w rytm żywiołowej muzyki, sprawiały że można było dostać oczopląsu. Aga się ze mnie śmiała, że to jedyny dzień w roku, kiedy mogę robić zdjęcia innym dziewczynom i nie dostanę za to w łeb.
Niestety parada dużo lepiej wyglądała w telewizji niż na żywo. I to nie tylko za sprawą tłumu ludzi przybyłych na paradę i żaru lejącego się z nieba (o ile się mylę popołudniu tego dnia były 33 stopnie). Przede wszystkim dlatego, że pochód był kiepsko zorganizowany. Dwugodzinny poślizg na samym starcie oraz długie przerwy pomiędzy kolejnymi tańczącymi grupami (nawet i 30-minutowe), to tylko niektóre przyczyny takiej opinii. Nie byliśmy w Brazylii więc nie możemy porównywać, ale wydaje mi się, że parady karnawałowe, to całkiem inna półka, a to co zobaczyliśmy w Toronto, to tylko namiastka prawdziwych festiwali na Karaibach.
Podczas drugiej części weekendu wybraliśmy się do polskiej dzielnicy. Tak bowiem mówi się w Toronto o okolicach ulicy Roncesvales. Można tutaj między innymi napić się zimnego Tyskiego w jednej z licznych restauracji (Cafe Polonez), kupić polską książkę (księgarnia Polimex), obejrzeć polski film (Kino Kultura), wysłać paczkę do Polski (firma Piast), czy uzupełnić lodówkę polskimi artykułami spożywczymi. Łatwo też usłyszeć Polski język na ulicy, co raczej bardzo rzadko zdarza się w centrum miasta. Znajduję się tu również polski kościół (parafia świętego Kazimierza), więc bardzo łatwo można na Roncesvalles poczuć się jak w Polsce.
W Roncesvales byłem już kilkukrotnie (na zakupach i podczas przygotowań do maratonu), jednak Aga zawitała tam dopiero pierwszy raz. I to od razu na domowy obiad w restauracji Polonez. Wybraliśmy się tam razem z Wojtka hotelowym managerem Pawłem i jego rodziną. Żeby was nie skłamać, to wspólne wyjście planowaliśmy od początku bieżącego roku, czyli prawie 7 miesięcy. Na szczęście w końcu udało nam się zgrać i wieczorek zapoznawczy połączyliśmy z pożegnalnym. Nie ma to jak polskie klimaty przy placku węgierskim oraz Żubrem i Tyskim w tle.
Dzisiaj mój ostatni dzień w pracy, Adze i Wojtkowi też niewiele zostało, i zaczynamy jak by nie patrzeć półroczne wakacje. Normalnie aż sam nam zazdroszczę. Lepiej niż na studiach czy w podstawówce. Grozi nam odzwyczajenie się od codziennej pracy. Ale z tym chyba można jakoś żyć.
PS. Nie uwierzycie kogo spotkałem na Caribanie. Idola sprzed lat:)
Na Karaibską paradę wybraliśmy się z dość dużymi oczekiwaniami, spodziewając się czegoś na wzór karnawału w Rio de Jenario. Zresztą znajomi tubylcy, którzy niejednokrotnie uczestniczyli w tym wydarzeniu, dość skutecznie nas podkręcali zapewniając, że jest to bezsprzecznie najlepszy festiwal w Toronto i będziemy sobie pluć w brodę jeśli go nie zobaczymy. W sobotę zatem wybraliśmy się na Lakeshore Boulevard, aby samemu stwierdzić ile w tym prawdy.
Tancerki z Jamajki
Grupa taneczna "Aniołki Daniela"
Na pewno był to najbardziej kolorowy i najbardziej roztańczony festiwal ze wszystkich, które do tej pory widzieliśmy. Szczególnie męscy koneserzy kobiecego piękna mogli poczuć się jak w niebie podczas parady. Dziewczyny, poubierane w wielobarwne stroje i tańczące w rytm żywiołowej muzyki, sprawiały że można było dostać oczopląsu. Aga się ze mnie śmiała, że to jedyny dzień w roku, kiedy mogę robić zdjęcia innym dziewczynom i nie dostanę za to w łeb.
Niestety parada dużo lepiej wyglądała w telewizji niż na żywo. I to nie tylko za sprawą tłumu ludzi przybyłych na paradę i żaru lejącego się z nieba (o ile się mylę popołudniu tego dnia były 33 stopnie). Przede wszystkim dlatego, że pochód był kiepsko zorganizowany. Dwugodzinny poślizg na samym starcie oraz długie przerwy pomiędzy kolejnymi tańczącymi grupami (nawet i 30-minutowe), to tylko niektóre przyczyny takiej opinii. Nie byliśmy w Brazylii więc nie możemy porównywać, ale wydaje mi się, że parady karnawałowe, to całkiem inna półka, a to co zobaczyliśmy w Toronto, to tylko namiastka prawdziwych festiwali na Karaibach.
Podczas drugiej części weekendu wybraliśmy się do polskiej dzielnicy. Tak bowiem mówi się w Toronto o okolicach ulicy Roncesvales. Można tutaj między innymi napić się zimnego Tyskiego w jednej z licznych restauracji (Cafe Polonez), kupić polską książkę (księgarnia Polimex), obejrzeć polski film (Kino Kultura), wysłać paczkę do Polski (firma Piast), czy uzupełnić lodówkę polskimi artykułami spożywczymi. Łatwo też usłyszeć Polski język na ulicy, co raczej bardzo rzadko zdarza się w centrum miasta. Znajduję się tu również polski kościół (parafia świętego Kazimierza), więc bardzo łatwo można na Roncesvalles poczuć się jak w Polsce.
Roncesvalles Avenue
Polska Knajpa ...
... i Polski Kościół
W Roncesvales byłem już kilkukrotnie (na zakupach i podczas przygotowań do maratonu), jednak Aga zawitała tam dopiero pierwszy raz. I to od razu na domowy obiad w restauracji Polonez. Wybraliśmy się tam razem z Wojtka hotelowym managerem Pawłem i jego rodziną. Żeby was nie skłamać, to wspólne wyjście planowaliśmy od początku bieżącego roku, czyli prawie 7 miesięcy. Na szczęście w końcu udało nam się zgrać i wieczorek zapoznawczy połączyliśmy z pożegnalnym. Nie ma to jak polskie klimaty przy placku węgierskim oraz Żubrem i Tyskim w tle.
Dzisiaj mój ostatni dzień w pracy, Adze i Wojtkowi też niewiele zostało, i zaczynamy jak by nie patrzeć półroczne wakacje. Normalnie aż sam nam zazdroszczę. Lepiej niż na studiach czy w podstawówce. Grozi nam odzwyczajenie się od codziennej pracy. Ale z tym chyba można jakoś żyć.
PS. Nie uwierzycie kogo spotkałem na Caribanie. Idola sprzed lat:)
(autor: Daniel Leśniewski)
Jesteś boski, od kilku dni usiłuję sobie przypomnieć nazwę polskiej firmy wysyłającej paczki! Są ze dwa razy tańsi niż Canada Post...
OdpowiedzUsuńA Kemp jakiś mały się zrobił, co brak treningu robi z człowiekiem ;)
hehe na super diecie jest i widac ze przynosi efekty:)
OdpowiedzUsuńa co do firmy to nam polecono firme Cargo z Mississaugi (chyba tak sie nazywa - niestety nie maja strony). teraz mam tylko numer 9056256645 ale ulotka z reszta szczegolow jest w domu, wiec moge potem doslac reszte informacji. ale np biora $68 za 30kg paczke i droga morska idzie ok 6-8 tygodni. dostarczaja pod drzwi.
zaczeliscie sie juz pakowac, bo wy wlasnie sie zbieramy do tego...
A weź mnie nawet z tym pakowaniem nie denerwuj... Na razie intensywnie myślę ;))) Podróż na razie zaplanowana w połowie, więc jakoś się sprężyć muszę w końcu.
OdpowiedzUsuńPiast za 30kg bierze $80. Jakbyś mógł potem podesłać info o tej firmie z Missisauga, to byłabym wdzięczna :)
Mam taki ,,feeling" ,że już zaczynacie tęsknić za Canadą. Jej obraz zaczyna się zmieniać na korzyść z każdym wiosenno letnim miesiącem.Dzisiejszy komentarz ekonomiczny to Canada i Australia to dwa obszary które nie są dotknięte kryzysem.To jak załatwiać tę Australię?? czy też Canada is still the best?? jp
OdpowiedzUsuń