czwartek, 28 lipca 2011

Kanadyjskie klimaty na półwyspie Bruce Peninsula


Nareszcie mogę powiedzieć, że widzieliśmy prawdziwą Kanadę. Tą naturalną, położoną z dala od wielkich miast. Tą, gdzie człowiek słyszy swoje własne myśli, a czas nikogo nie goni. Zdaję sobie sprawę, że był to jedynie niewielki kawałek tego ogromnego kraju, ale zawsze to dobry wstęp do dalszej eksploracji. Wspólnie ze znajomymi spędziliśmy rewelacyjny weekend pod namiotem na półwyspie Bruce Peninsula. Podczas dwudniowego wypadu pływaliśmy w canoe (w Polsce znanymi również jako kanadyjki lub czółna) po zatoce Georgian Bay, łaziliśmy po skalistych brzegach jeziora Huron oraz nurkowaliśmy w jaskini Grotto – zajebista sprawa!

Skaliste brzegi zatoki Georgian Bay

Błękitne wody w zatoczce Indian Head Cove

300 kilometrów na północ od Toronto

Po raz pierwszy podczas naszego pobytu w Kanadzie, na wyjazd ruszyliśmy w większym towarzystwie. Razem z nami bowiem zabrali się Ania i Michał, dwójka znajomych, których poznaliśmy poprzez bloga. Na kemping Hope Bay, dotarliśmy w sobotę rano. W sam raz, aby rozstawić namiot i ruszyć w 5-godzinną wycieczkę dwoma canoe po Georgian Bay. Zatoka jest częścią jeziora Huron (drugiego co do wielkości wśród piątki Wielkich Jezior Amerykańskich), jednak już sama w sobie jest tylko nieznacznie mniejsza od jeziora Ontario. Dlatego pół dnia to stanowczo za mało, aby na kanadyjkach opłynąć zatokę dookoła (pewnie i cały miesiąc by nie starczył). Skupiliśmy się więc na poznawaniu wodnej okolicy, która oferowała między innymi kilkudziesięciometrowe klify rozpościerające się nad brzegiem. Niesamowita była również przejrzystość wody – dno było widoczne nawet przy głębokości kilkunastu metrów. W pamięci utkwi nam także skaliste brzegi zatoki, które zwłaszcza podczas chodzenia na bosaka sprawiały nam sporo problemów, gdyż ciężko było utrzymać równowagę. Na szczęście mieliśmy czym wyrównywać balans.


Polacy na kanadyjkach

Kapitan Lucky za sterem kanadyjki

Dzień zakończyliśmy grillem, a następnie ogniskiem, na którym zjawiło się kilku nieproszonych gości. Komary, bo o nich mowa, cięły jak nóż chirurgiczny i ciężko było się od nich opędzić. Mimo sprejów, moskitier zakładanych na głowę, dymu z ogniska, długich bluz i upojenia alkoholowego, skurczybyki nie dawały za wygraną. Krzyki też nie pomagały więc w końcu pogodziliśmy się z tym, że zjedzą nas żywcem. Zanim poszliśmy spać z wizytą wpadł jeszcze szop pracz i poczęstował się karmą Lucky. Wszyscy już chyba wiedzą, jak bardzo przyjazny to pies, więc nikogo nie powinno zdziwić, że w ogóle jej to nie przeszkadzało. Mam dziwne wrażenie, że jedyną rzeczą, której Lucky by nie oddała bez walki, jest miejsce na naszym łóżku.

Prawie jak Cirque de Soleil

Dla zapalonych wędkarzy maszyna z żywymi robakami

Na niedzielę natomiast zaplanowaliśmy wizytę w Bruce Peninsula National Park. Zanim tam dotarliśmy, wpadliśmy jeszcze na lody do Tobermory, turystycznej miejscowości na samym szczycie półwyspu. Ze względu na brak czasu odpuściliśmy sobie jednak rejs na malowniczą wyspę Flowerpots Island i skupiliśmy się na odkrywaniu uroków okolic jeziora Cyprus Lake.

Centrum Tobermory

Wjazd do Bruce Peninsula National Park w okolicach jeziora Cyprus Lake

Las z cyprysami

Leśnymi szlakami pokonaliśmy około 8km, mijając po drodze kilka jezior o wodzie cieplejszej niż w wannie podczas kąpieli. Najciekawszą częścią wędrówki było jednak pokonanie skalistego wybrzeża. Szlak wiódł poprzez las cyprysowy, poniżej którego roztaczały się krystalicznie przezroczystej wody Georgian Bay. Dokładnie taki krajobraz mogliśmy zobaczyć pod koniec zeszłego roku, podczas wizyty w Biodome w Montrealu. Teraz natomiast klimat północnego Ontario mieliśmy okazję poczuć wszystkimi zmysłami.




Skacząc ze skały na skałę dotarliśmy do głównej atrakcji parku – Grotto, czyli jaskini, do której schodzi się poprzez wąski otwór w ziemi. Zabawa zaczyna się jednak dopiero po zejściu na dół, wewnątrz groty. Chętni bowiem mogą skoczyć wody z kilkumetrowej skały do niesamowicie przejrzystej oraz, ale to już dla dobrych pływaków, przepłynąć około 4 metrów w dół, pod jaskinią na druga stronę wprost do zatoki (zajmuje to około 20-30 sekund). I jedno i drugie doświadczenie dostarcza niesamowitej adrenaliny. Wiemy, bo obu spróbowaliśmy (tzn. ja i Wojtek, Aga poprzestała na skokach do wody). Szczególnie nurkowanie bez sprzętu, do tego nie wiedząc gdzie tak naprawdę się wypłynie, i ile czasu to zajmie, sprawia że serce zaczyna szybciej bić. Trochę nas potem głowy bolały od podwodnego ciśnienia, ale bezsprzecznie uważamy, że było to rewelacyjne przeżycie i bez wahania jeszcze raz byśmy to zrobili.

Widok z góry na jaskinie Grotto

Wąska dziura w skale prowadząca do groty

Przygotowanie do skoku. Błękitne światło wyznaczało drogę podczas nurkowania.

Z intensywnego weekendu wróciliśmy zmęczeni, ale za to naładowani bardzo pozytywną energią. Zresztą nadchodzące tygodnie zapowiadają się równie atrakcyjnie. Za tydzień w piątek kończę pracę i zaraz potem, w poniedziałek, ruszamy z 4-dniową wizytą do Waszyngtonu i Filadelfii. Następnie nawiedzą nas dwie znajome koleżanki z Nowego Jorku, a w drugiej połowie sierpnia będziemy pokazywać Kanadę długo wyczekiwanym gościom z Polski – naszym rodzicom. Tak zapowiada się nadchodząc sierpień, który i tak jest tylko wstępem do głównego dania. Krótko mówiąc, przez najbliższe 4 miesiące nie będziemy mieli czasu się nudzić.

Whasuuupppppp!!!!

PS. I jeszcze na koniec kącik finansowy, tak aby przybliżyć trochę koszty takiego wypadu.

- $175 wynajem samochodu z pełnym ubezpieczeniem na 2 dni w Thrifty
- $75 nocleg dla 5 osób na kempingu Hope Bay (cały czas nie mogę się oswoić z tymi cenami)
- $8 worek 8 kawałków drewna na ognisko (na półwyspie panuje zakaz przywożenia własnego opału oraz przynoszenia chrustu z lasu)
- $12 opłata za wjazd samochodem na cały dzień do Bruce Peninsula National Park
- $45 wynajem 2 canoe na pół dnia - około 6 godzin (dla porównania w Toronto żeby przez kilka godzin popływać po jeziorze podwójnym kajakiem trzeba zapłcić 80 dolarów!)

Posataram się, aby był to stały dodatek do relacji z naszych podróży.

3 komentarze:

  1. Uwielbiam Tobermory i okolicę. W Tobermory mają pyszną rybę z zatoki z frytkami, white fish. Na półwyspie można spotkać grzechotniki (spotkaliśmy), niedźwiedzie i inne atrakcje.

    Mnie adrenalina zaczyna skakać kiedy pomyślę, że kilka stóp od brzegu, a w niektórych miejscach zaraz pod klifem, jest 100 - 200 stóp wody do dna (30-90m)... Bardzo zdradliwe miejsca tam są, pewnie dlatego dno upstrzone jest wrakami różnej maści statków.

    OdpowiedzUsuń
  2. wonderfull.................jp

    OdpowiedzUsuń
  3. Resvaria - obeszlismy sie tylko smakiem ryby, bo planowalismy wybrac sie na fish&chips po wizycie w parku, jednak prawie wszystko bylo juz wtedy pozamykane.

    z glebokoscia w zatoce to bylo ciekawie podczas plywania na canoe. nawet kilkadziesiat metrow od brzegu widzielismy dno w lustrze wody, a potem ni z tego ni z owego sciana i glebia. ciekawe czy dalibysmy rade zejsc na dno :D

    OdpowiedzUsuń

WSZYSTKO CO CHCIELIBYŚCIE ZNALEŹĆ NA BLOGU - KATEGORIE