Na wstępie, zanim przejdę do głównego tematu, chciałbym się czymś pochwalić. Dokładniej mówiąc, to kimś. Mianowicie Aga wczoraj została w pracy wyróżniona tytułem pracownika miesiąca o wdzięcznej nazwie "Colleague Champion of the Month". Doceniono jej życzliwość i podejście do klienta oraz bardzo dobry kontakt z kolegami w pracy. Wyróżnienie tym cenniejsze, że została wybrana spośród ponad 300 osób pracujących w hotelu. Możecie sobie wyobrazić Agę chodzącą wczoraj cały dzień z bananem na twarzy i emanującą radością. Niby zwykła rzecz, a jak cieszy. Cieszą też nagrody, które otrzymała w ramach tytułu czyli nocleg ze śniadaniem w hotelu Intercontinental, kolacja dla dwojga w hotelowej restauracji oraz bon na $100. Wygląda wiec na to, że ja też załapie się na część prezentów - dobrze być narzeczonym pracowniczki miesiąca.
Od naszej ostatniej wycieczki minęły już prawie dwa miesiące więc nadszedł najwyższy czas by znowu ruszyć w drogę. W końcu ile można siedzieć na tyłku w jednym miejscu. Naszym planom dodatkowo sprzyjał fakt, że poniedziałek w Kanadzie, ze względu na święto Rodziny (ang. Family Day), był dniem wolnym. Wspólny wybór padł na Nowy Jork, który był na naszym celowniku praktycznie od momentu, kiedy 4 miesiące temu przybyliśmy do Toronto (a może nawet dłużej). Problem opiekunki dla Lucky pomogli nam rozwiązać Koalkowie, którzy podczas naszego wyjazdu zapewnili jej wygodny fotel do spania oraz ciągłość w drapaniu za uchem. Pozostało jedynie się spakować i ruszać w podróż. Swoją drogą to żyję już trochę na tym świecie, ale ciągle nie mogę pojąć, jak to jest, że mi i Wojtkowi udało się załadować razem nasze rzeczy do jednej torby, a Aga jadąc także na 3 dni potrzebowała dla siebie prawie dwa razy większego plecaka.
Pierwszą atrakcję wycieczki mieliśmy jeszcze przed wejściem do autobusu. Mianowicie na dworcu okazało się, że osób, które tak jak my chcą jechać do NY, jest prawie 500, a tylko jeden greyhound (autobus linii autobusowej popularnej w Ameryce Północnej). Nie wiedzieliśmy czy mamy się śmiać czy płakać. Na szczęście jeden z pracowników zapewnił nas, że jest wystarczająca ilość autobusów i każdy z obecnych pojedzie o ile tylko ma ważny bilet. Uspokojeni tymi słowami przez prawie godzinę czekaliśmy w kolejce, aby w końcu się zapakować i ruszyć w drogę. Warto dodać jeszcze, że cała nasza trójka była pod mocnym wrażeniem komfortu jaki panował w greyhoundzie. Siedzenia były bardzo wygodne, a ponadto z Wojtkiem mogliśmy spokojnie wyprostować nogi, co zdarza się bardzo rzadko. Do tego gniazdka elektryczne i darmowe WiFi - szkoda tylko, że lapa nie wzięliśmy, bo pewnie niejeden film by poleciał.
Toronto Greyhound Station
Do Wielkiego Jabłka (ang. Big Apple), bo tak zwykło się mowić na Nowy York, zajechaliśmy przed 11 po prawie 13 godzinach podróży - z Toronto do Nowego Jorku jest bez mała taka sama droga jak ze Słupska do Krakowa, czyli 760 kilometrów. Szybko zbunkrowaliśmy bagaże w mieszkaniu u Ani, naszej miejscowej żywicielki oraz przewodniczki, i ruszyliśmy na podbój Manhattanu. Kto tu był ten wie, jakie emocje towarzyszą wysiadającym po po raz pierwszy na Time Square. Ma się wrażenie, że wylądowało się na innej planecie lub że zostało przeniesionym do przyszłości. Sięgające nieba drapacze chmur, migoczące kolorowe bilbordy, od których nie można oderwać oczu, wszechobecne żółte nowojorskie taksówki trąbiące na wszystko i wszystkich, tłum turystów napierający na tłum tubylców, a do tego ogrom innych atrakcji doskonale znanych nawet tym, którzy nigdy tutaj nie byli. Wszystkie te elementy razem tworzą niepowtarzalny obraz tego wyjątkowego miejsca. I choć z Agnieszką na Manhattanie byliśmy już wcześniej dwukrotnie, po raz kolejny złapała nas nowojorska gorączka - zdaje mi się, że jedyny sposób, żeby się na nią uodpornić, to przeprowadzka do serca tej amerykańskiej metropolii.
Time Square
Broadway
Time Square
Na pierwszy ogień poszły atrakcje zlokalizowane w pobliżu Piątej Alei (ang. 5th Avenue, która jest jedną z najbardziej rozpoznawanych ulic Nowego Jorku), pomiędzy Central Parkiem i Time Square. Spacerując w górę Manhattanu odwiedziliśmy między innymi halę Madison Square Garden, gdzie na co dzień swoje mecze rozgrywają koszykarze Knicks i hokeiści Islanders. W pozostałych terminach obiekt, mogący pomieścić 20 tysięcy ludzi, służy jako miejsce dla koncertów muzycznych i wszelkiego rodzaju show. Zaszliśmy również do centrum Rockefelera, gdzie u podnóża dobrze znanego drapacza chmur, znajduje się jeszcze bardziej znane lodowisko (właśnie tutaj Kevin sam w NY odnalazł swoich rodziców). O Empire State Building tylko się otarliśmy, odkładając wizytę na jego szczycie na inną okazję (ucierpiał na tym tylko Wojtek, bo razem z Aga kilka lat wcześniej mieliśmy już okazję porządnie zmarznąć na tarasie widokowym podczas podziwiania panoramy miasta).
Madison Square Garden
Rockefeller Center
Empire State Building
Time Square
Ostatnim punktem wieczoru miało być to, co tygrysy koszykówki lubią najbardziej, czyli NBA Store. Na wizytę w sklepie NBA nakręcaliśmy się już od dłuższego czasu. Możecie zatem sobie wyobrazić, jak wielki był nasz zawód, kiedy okazało się, że ze względu na zmianę lokalizacji, sklep jest tymczasowo nieczynny. Przez prawie 10 minut staliśmy i wpatrywaliśmy się w tragiczną informację na drzwiach, nie mogąc przez cały czas uwierzyć, że to prawda. Na szczęście nasze rozczarowanie nie trwało zbyt długo (choć niesmak pozostał jeszcze jakiś czas). W drodze powrotnej trafiliśmy na szereg niecodziennych atrakcji, które pozwoliły nam skutecznie zapomnieć o wcześniejszym zawodzie. Trafiliśmy bowiem do sklepów zabawkami, ale takich z prawdziwego zdarzenia, gdzie każdy przypomina sobie ze tez był dzieckiem (o ile cały czas nim jest). Bajkowy Dom zabawek Disneya, świątynia klocków Lego, kraina "rozpuszczających się w ustach a nie w dłoni" M&M'sów oraz świat komiksowych bohaterów, to miejsca, gdzie wracają wspomnienia z dzieciństwa, a czas na moment się zatrzymuje. Z drugiej strony, podejrzewam jednak, że wchodząc tam z dziećmi, można dostać zawału serca, bo ceny zabawek nie są już tak bajkowe.
NBA Store
Disney Store
M&M'S Shop
Toys'R'Us
Toys'R'Us
Toys'R'Us
Wieczorem natomiast, po utopieniu niewielkiego zmęczenia w szklance z procentami, Ania zabrała nas imprezę do klubu na Manhattanie, gdzie pracuje jej siostra Gosia (obie bardzo dobrze znamy jeszcze z czasów podstawówki, kiedy to wszyscy chodziliśmy do Słupskiej 17). Już sam fakt, że bawiliśmy się w centrum Nowego Jorku, sprawił że czuliśmy się wyjątkowo. Jakby tego było mało, Gosia sprawiła, że czuliśmy się jak VIP-y imprezujące na Manhattanie. Mianowicie załatwiła nam wejście do klubu bez kolejki, choć na zewnątrz czekał całkiem spory tłum, a do tego tak zaczarowała, że przez całą noc bawiliśmy się za darmo. Chyba nietrudno jest sobie wyobrazić jak pozytywny klimat mieliśmy.
Marquee Night Club
Ranek powitaliśmy dopiero o 10, mimo że balety udało nam się skończyć trochę wcześniej, bo już o 4. Szybko się zebraliśmy i ruszyliśmy w miasto, bo czekał nas kolejny intensywny dzień. O ile piątek był pełen wrażeń, to co dopiero mamy powiedzieć o sobocie, kiedy to po raz pierwszy w życiu mieliśmy okazję słuchać chóru Gospel i to w kościele na Brooklynie, a także oglądać musical na Broadwayu. Jedno wydarzenie lepsze od drugiego. Wchodząc do kościoła spodziewaliśmy tego, co zazwyczaj widzieliśmy na filmach. Czyli kameralnej świątyni (zwłaszcza ze budynek z zewnątrz sprawiał takie wrażenie), gdzie w zdecydowanej większości Czarni wierni oddają się natchnionej modlitwie przerywanej co jakiś czas śpiewem chóru.
Brooklyn Tabernacle
Jakie było nasze zdziwienie, kiedy kameralny kościół okazał się przestronną 3 piętrową salą z rozległą sceną dla chóru, która bardziej przypominała teatr, w którym odbywa się gala Oskarowa, niż świątynię, które znamy z Polski. Wewnątrz było lekko ponad 1000 osób. Szczeny opadły nam jednak dopiero, gdy usłyszeliśmy chór The Brooklyn Tabernacle śpiewający gospel.
The Brooklyn Tabernacle Choir
Nie da się chyba opisać emocji, jakie nam towarzyszyły w tamtym momencie. Śpiew na żywo zawsze robi dużo lepsze wrażenie niż muzyka słuchana z odtwarzacza. Jednak występ chóru składającego się z prawie 200 osób, w tym ludzi starszych i młodszych, kobiet i mężczyzn, czarnych, żółtych i białych powalił nas na kolana (czyli w sam raz pozycja do modlitwy). Powiedzieć, że byliśmy zauroczeni ich śpiewem, to stanowczo za mało. Wszyscy czuliśmy się tak, jakbyśmy uczestniczyli w czymś naprawdę wyjątkowym. Zresztą także ludzie, biorący udział we mszy, sprawili że sami poczuliśmy się wyjątkowo. W pewnym momencie, jako osoby, które pierwszy raz przyszły do kościoła Brooklyn Tabernacle, zostaliśmy poproszeni przez pastora o powstanie, a następnie wszyscy zebrani powitali nas brawami, uściskiem dłoni i miłym słowem. Niespotykane przeżycie. Po ponad godzinie duchowych uniesień wróciliśmy do rzeczywistości. Ale nie byle jakiej rzeczywistości. Nadal byliśmy w Nowym Jorku i ciągle mieliśmy sporo do zobaczenia.
Pogoda tego dnia nam dopisała, więc wybraliśmy się na sobotni spacer do Brooklyn Bridge Park u nabrzeży rzeki East River, skąd przez ponad godzinę podziwialiśmy monumentalne mosty Brooklyn Bridge i Manhattan Bridge, a także rozległą panoramę dolnego Manhattanu (tak na marginesie to już prawie 10 lat, od kiedy w tym pięknym obrazku brakuje dwóch wież WTC - ale ten czas zasuwa).
Manhattan, Financial District
Brooklyn Bridge
Statua Wolności
Manhattan Bridge
Zrelaksowani duchowo i odprężeni fizycznie ruszyliśmy dalej po następną porcję kulturalnych atrakcji. Tym razem na Broadway, na musical zatytułowany "Mamma Mia". Pewnie większość z was widziała film o tym samym tytule. Po raz kolejny trafiliśmy w dziesiątkę, bo spektakl był naprawdę zachwycający.
Broadway, Winter Garden Theater
Nam szczególnie w pamięci pozostaną nasycone humorem aranżacje przebojów Abby oraz przekonywująca gra oraz fakt, że o mało nie przegapiliśmy show. Przez cały czas bowiem wydawało nam się, że kurtyny zostaną podniesione o godzinie 7.30. W rzeczywistości jednak show zaczynał się o 7, o czym zorientowaliśmy się siedząc na stacji metra koło strefy Ground Zero na dolnym Manhattanie, gdy na zegarku wybiła 6:59. Z kolejki wyskoczyliśmy jak z procy, bo do przebiegnięcia mieliśmy jeszcze 8 ulic - z 42-giej na 50-tą. Komiczna była sytuacja, gdy wziąłem od Agi torebkę żeby ją odciążyć i biegłem kilka metrów przed nią. Wyglądało to dokładnie tak, jakbym uciekał z ukradzioną zdobyczą. Agnieszkę zaczepił nawet przechodzień gotowy nieść pomoc i dopiero po upewnieniu się, że nie jestem złodziejem, odszedł w swoją stronę. Spóźnieni 15 minut wpadliśmy do teatru z wywieszonymi językami. Tutaj czekała na nas Ania, nie do końca świadoma jeszcze co się dzieje (nasz jedyny działający w USA telefon akurat tego dnia się rozładował, więc nie mieliśmy jej jak poinformować). Na szczęście nie musieliśmy czekać do antraktu. Dysząc jeszcze, szybko zajęliśmy swoje miejsca, skąd przez następne 2 godziny podziwialiśmy broadwayowski musical.
Broadway
Emmett O'Lunney's Irish Pub
Po spektaklu wybraliśmy się jeszcze do Irlandzkiego przy Time Square, gdzie przy pincie browarka razem z Wojtkiem obejrzeliśmy ostatnią kwartę All-Star Game koszykarzy, a dziewczyny racząc się orzeźwiającą margaritą plotkowały oraz wspominały dobre szkolne czasy. W drodze powrotnej do domu ponownie zahaczyliśmy Brooklyn Bridge Park, aby ponownie móc się zachwycić panoramą Manhattanu, tylko że tym razem w nocy. Rewelacyjny widok! Skonani dotarliśmy do domu przed 3 w nocy, spędzając jeszcze ponad 2 godziny w metrze, które niezbyt się spieszyło, aby nas odstawić do domu - ponoć tak to wygląda zazwyczaj w weekendy po północy.
Manhattan, Financial District
Brooklyn Bridge Park
Brooklyn Bridge
Brooklyn Subway
Ostatni dzień nowojorskiego wypadu, już lekko zmęczeni intensywnością wycieczki, spędziliśmy na snuciu się ulicami Manhattanu. Zaczęliśmy od wizyty w Downtown, skąd pozdrowiliśmy znajdującą się na Liberty Island Statuę Wolności, sprawdziliśmy postęp prac nad nowym projektem w strefie Ground Zero, przeszliśmy się Wall Street przy okazji dosiadając Byka, a także sprawdziliśmy czy nasze sztabki złota są bezpieczne w Światowym Banku Rezerw Federalnych.
Wyspa Liberty Island ze Statuą Wolności
Charging Bull (Wall Street Bull)
Ground Zero
Podczas kolejnego etapu odkrywania uroków nowojorskiej wyspy towarzyszyła nam Gosia wraz z wiecznie roześmianą córeczką Olivią. W tak wesołym gronie zahaczyliśmy jeszcze o sławny trójkątny budynek Flatiron Building (ciekawostką jest to, że w centrum Toronto również można znaleźć podobną budowlę), a następnie udaliśmy się na Union Square, gdzie poddaliśmy się gorączce zakupów - ceny ciuchów w Nowym Jorku są bez porównania lepsze niż w Toronto czy w Polsce.
Flatiron Building
Union Station
To był ostatni punkt na naszej liście rzeczy do zrobienia tego dnia. Nie pozostało nam nic innego jak zbierać manatki i wracać do Toronto. Pożegnaliśmy się więc i udaliśmy na dworzec Port Authority skąd ruszał nasz autobus. W drodze powrotnej znów mieliśmy mały poślizg w czasie. Tym razem jednak przyczyną nie była pogoda, a brak kierowcy, na którego czekaliśmy w Buffalo ponad 2 godziny. Efekt tego był taki, że po przyjeździe do domu wpadłem tylko po to żeby się umyć i już leciałem do pracy. Spóźniłem się tylko godzinę, ale chyba nikt nawet nie zauważył mojej nieobecności – z czego sam nie wiem czy się cieszyć czy nie.
Drużyna L
(autor: Daniel Leśniewski)
:)
OdpowiedzUsuńNie ma to jak trzymać Statuę za jędrną pierś wolności :)
OdpowiedzUsuńMr. Elephant
hejo :)
OdpowiedzUsuńWam to dobrze :)
i Gosię i Anie widzieliście :) rewelacja :))
No to kiedy nastepny przyjazd? Juz sie cieplo powoli robi ;-)
OdpowiedzUsuńnastepny to wy do nas macie zawitac:) ale szykujcie sie bo pewnie was jeszcze nawiedzimy w tym roku!
OdpowiedzUsuńa piers wolnosci to pokusa nie do odporcia - byc w NY i se nie pomacac:)
Dzien dobry:) Przyszlam tu do Was od Koalow, zainteresowala mnie ta nowojorska notka:)) Mieszkam w NYC od ponad 26lat (o rety!! Wy pewnie MACIE 26lat:)) i kocham to miasto calym sercem, chociaz wiele stalo sie juz codziennoscia. Pracuje wlasnie 3 ulice od slawnego Time Square, wiec chetnie przeczytalam Wasza spontaniczna i interesujaca relacje z pobytu. Piekne zdjecia!!!! A jesli moge, to nastepnym razem polecam przejsc Brooklyn Bridge pieszo, sama zrobilam to dopiero w ubieglym roku i dziwie sie, ze wczesniej na to nie wpadlam. Cudne przezycie!
OdpowiedzUsuńWitamy serdecznie!
OdpowiedzUsuńMiasto jest niesamowite. Mam wrazenie, ze nawet po kilku wizytach w Nowym Jorku mozna znalezc cos interesujacego, czego wczesniej sie nie zauwazylo. A Manhattan mnie totalnie rozbraja:)
Ale jednak dla nas NY (podobnie zreszta jak Toronto) jest zbyt duzy zeby w nim mieszkac na stale.
Most mielismy w planach, ale niestety wialo zbyt mocno wiec odpuscilismy go sobie - kolejny powod, aby jeszcze raz nawiedzic Wielkie Jablko:)