Lot z Miami do Berlina upłynął nam dość szybko i bardzo przyjemnie. Zaraz po wyjściu z lotniska uświadomiliśmy sobie jednak, że nasza Podróż Marzeń, choć niewątpliwie jeszcze trwała, w praktyce zakończyła się na słonecznej Florydzie. Rozgrzane piaski plaży South Beach zamieniliśmy na mroźną niemiecką pogodę, a kolorowe widoki letniego Miami zastąpiły nam szare ulice jesiennego Berlina. I chociaż próżno szukać zielonych palm w stolicy Niemiec, to jest wiele ciekawych miejsc i trochę innych atrakcji, które sprawiają że Berlin jest naprawdę interesujący. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę historię, chcąc nie chcąc tak ważną dla nas.
Rodzinka przyjęła nas jak rodzinę królewską. Zwłaszcza nasze brzuchy były wniebowzięte. Mimo zmiany czasu i dość długiego lotu udało nam się zmobilizować, aby jeszcze tego samego dnia, wieczorem ruszyć na miasto. Na szczęście byliśmy zmotoryzowani, bo szczerze mówiąc nogi by nas za daleko nie poniosły. Po szybkiej objazdówce ulicami Berlina, wylądowaliśmy na Potsdamer Platz, gdzie akurat odbywał się kiermasz świąteczny, zwany po ichniemu weihnachtsmarkt. Aż ciężko uwierzyć, że jeszcze rano chowaliśmy się przed palącym słońcem w Miami, a teraz opatuleni w ciepłe czapy rozgrzewaliśmy się grzanym winem.
Kolejnego dnia, po odespaniu transatlantyckiej podróży, ruszyliśmy na podbój Berlina. W stolicy Niemiec, jeśli chodzi o mnie i Wojtka, byliśmy do tej pory tylko raz. Było to we wrześniu 1989 roku, czyli tuż przed pamiętnym zburzeniem Muru Berlińskiego, kiedy to na wypad samochodowy do sąsiadów z zachodu zabrali nas rodzice. Jako, że byliśmy totalnymi małolatami, nie bardzo wtedy interesowaliśmy się zwiedzaniem. Najbardziej z tamtej wycieczki pamiętam to, że niemiłosiernie bałem się wjechać na szczyt wieży telewizyjnej Fernsehturm. Ostatecznie jakoś tam dotarłem, ale szczerze mówiąc żadnych szczegółów nie pamiętam. Podczas obecnej wizyty, skupiliśmy się jednak na bardziej "przyziemnych" atrakcjach.
Ciekawe jest to, że jak byliśmy w Berlinie ponad 20 lat temu (fakt ten brzmi co najmniej przerażająco), to w porównaniu z polskimi miastami (na dobrą sprawę to widzieliśmy wtedy jedynie Słupsk, Gdańsk i ewentualnie Koszalin), stolica Niemiec wydawała nam się czymś nieprawdopodobnym, wyjętym jakby z innego świata. Zwłaszcza po zachodniej stronie buzie nam się same otwierały w zachwycie. A teraz, kompletnie inne odczucie. Prawie żadnych emocji. Może dlatego, że jesteśmy starsi i inaczej obecnie spoglądamy na świat. Może dlatego też, że znacznie więcej tych miast widzieliśmy i aktualny Berlin, niemal niczym się od nich nie różni. Jest ładny, tego nie można powiedzieć, ale nic poza tym. Nas w ogóle nie zachwycił.
Najwięcej czasu spędziliśmy w miejscach, które mniej lub bardziej wiązały się z historią Polski. Niesamowite uczucie, kiedy o minionych wydarzeniach czyta się w miejscu, gdzie kiedyś stał mur Berliński lub w pobliżu Checkpoint Charlie - przejścia granicznego pomiędzy RFN i NRD. Ponadto przez zupełny przypadek trafiliśmy na wystawę fotografii z II Wojny Światowej. Ciężko opisać emocje jakie nam towarzyszyły podczas oglądania tych jakże tragicznych zdjęć, zwłaszcza że były one prezentowane w Berlinie. I choć miałem to niewątpliwe szczęście urodzić się długo po wojnie, to i tak ogarniało mnie dziwna złość przez to co się wtedy stało.
Berlin, a co się z tym wiąże i naszą niezwykle gościnną rodzinkę opuściliśmy następnego dnia i pognaliśmy w kierunku utęsknionej Polski. Po ponad 13 miesiącach na północno-amerykańskiej ziemi w końcu wracaliśmy do domu i długo niewidzianej rodziny oraz przyjaciół. Aż się łezka w oku zakręciła, gdy pędząc pociągiem mijaliśmy czerwony znak Reala, który wita przybyszów na wjeździe do Słupska. Na miejscu czekał już na nas doborowy komitet powitalny, który przyjął nas niemal jak rodzinę królewską. W końcu byliśmy "na chacie"!
Trabanty - klasyka niemieckich dróg.
Rodzinka przyjęła nas jak rodzinę królewską. Zwłaszcza nasze brzuchy były wniebowzięte. Mimo zmiany czasu i dość długiego lotu udało nam się zmobilizować, aby jeszcze tego samego dnia, wieczorem ruszyć na miasto. Na szczęście byliśmy zmotoryzowani, bo szczerze mówiąc nogi by nas za daleko nie poniosły. Po szybkiej objazdówce ulicami Berlina, wylądowaliśmy na Potsdamer Platz, gdzie akurat odbywał się kiermasz świąteczny, zwany po ichniemu weihnachtsmarkt. Aż ciężko uwierzyć, że jeszcze rano chowaliśmy się przed palącym słońcem w Miami, a teraz opatuleni w ciepłe czapy rozgrzewaliśmy się grzanym winem.
Rodzinka słowem silna.
Berliński Weihnachtsmarkt.
Na zimowe wieczory najlepszy jest grzaniec.
Świąteczne słodkości.
Kolejnego dnia, po odespaniu transatlantyckiej podróży, ruszyliśmy na podbój Berlina. W stolicy Niemiec, jeśli chodzi o mnie i Wojtka, byliśmy do tej pory tylko raz. Było to we wrześniu 1989 roku, czyli tuż przed pamiętnym zburzeniem Muru Berlińskiego, kiedy to na wypad samochodowy do sąsiadów z zachodu zabrali nas rodzice. Jako, że byliśmy totalnymi małolatami, nie bardzo wtedy interesowaliśmy się zwiedzaniem. Najbardziej z tamtej wycieczki pamiętam to, że niemiłosiernie bałem się wjechać na szczyt wieży telewizyjnej Fernsehturm. Ostatecznie jakoś tam dotarłem, ale szczerze mówiąc żadnych szczegółów nie pamiętam. Podczas obecnej wizyty, skupiliśmy się jednak na bardziej "przyziemnych" atrakcjach.
Dobrze wszystkim znana Brama Brandenburska
Wizytówka Berlina - wieża telewizyjna Fernsehturm.
Dość wymowna demonstracja w centrum miasta.
Ciekawe jest to, że jak byliśmy w Berlinie ponad 20 lat temu (fakt ten brzmi co najmniej przerażająco), to w porównaniu z polskimi miastami (na dobrą sprawę to widzieliśmy wtedy jedynie Słupsk, Gdańsk i ewentualnie Koszalin), stolica Niemiec wydawała nam się czymś nieprawdopodobnym, wyjętym jakby z innego świata. Zwłaszcza po zachodniej stronie buzie nam się same otwierały w zachwycie. A teraz, kompletnie inne odczucie. Prawie żadnych emocji. Może dlatego, że jesteśmy starsi i inaczej obecnie spoglądamy na świat. Może dlatego też, że znacznie więcej tych miast widzieliśmy i aktualny Berlin, niemal niczym się od nich nie różni. Jest ładny, tego nie można powiedzieć, ale nic poza tym. Nas w ogóle nie zachwycił.
Aga w jedną nogą w Berlinie Zachodnim, a ja we Wschodnim.
Najwięcej czasu spędziliśmy w miejscach, które mniej lub bardziej wiązały się z historią Polski. Niesamowite uczucie, kiedy o minionych wydarzeniach czyta się w miejscu, gdzie kiedyś stał mur Berliński lub w pobliżu Checkpoint Charlie - przejścia granicznego pomiędzy RFN i NRD. Ponadto przez zupełny przypadek trafiliśmy na wystawę fotografii z II Wojny Światowej. Ciężko opisać emocje jakie nam towarzyszyły podczas oglądania tych jakże tragicznych zdjęć, zwłaszcza że były one prezentowane w Berlinie. I choć miałem to niewątpliwe szczęście urodzić się długo po wojnie, to i tak ogarniało mnie dziwna złość przez to co się wtedy stało.
Prawdziwa lekcja historii.
Fragment Muru Berlińskiego, czyli "pamiątka" niechlubnej historii.
Checkpoint Charlie - jedno z najbardziej znanych przejść między RFN i NRD.
Berlin, a co się z tym wiąże i naszą niezwykle gościnną rodzinkę opuściliśmy następnego dnia i pognaliśmy w kierunku utęsknionej Polski. Po ponad 13 miesiącach na północno-amerykańskiej ziemi w końcu wracaliśmy do domu i długo niewidzianej rodziny oraz przyjaciół. Aż się łezka w oku zakręciła, gdy pędząc pociągiem mijaliśmy czerwony znak Reala, który wita przybyszów na wjeździe do Słupska. Na miejscu czekał już na nas doborowy komitet powitalny, który przyjął nas niemal jak rodzinę królewską. W końcu byliśmy "na chacie"!
Home, sweet home!
(autor: Daniel Leśniewski)
Odgrzewane już nie spakuje tak samo Lesiu:)
OdpowiedzUsuńPostaraj się bardziej:)
I czekam na relecję z...Madrytu:)
no wiem wiem, ale lepiej pozno niz wcale:) mozna powiedziec ze sie znow osiedlilismy (przynajmniej czasowo) wiec powinienem bardziej ogarnac bloga i czescie cos wrzucac zwlaszcza ze caly czas cos sie dzieje. a hiszpania caly czas w planach tylko jeszcze nie wiadomo kiedy.
Usuńa jakie plany u ciebie? cos konkretnego sie juz kroi?
Gratuluje ślubu i świetnego pomysłu na ten jakże ważny dzień!!:) Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!! Do Berlina możliwe, że wybierze się moja znajoma na resztę życia - jej to odpowiada ze względu na bliskość do Polski:), można być na każde święta z rodziną, a z irlandii na każde polecieć do domu to już trudniej:(. Chcąc żyć w niemczech trzeba w pewien sposób zapomnieć o przeszłości i historii łączącej te 2 kraje, bo inaczej to chyba trudno tam byłoby żyć. Ja byłam w Berlinie jak miałam 3 lata i pamiętam tylko Berlińskie Zoo - ogromne wtedy dla mnie tygrysy, lwy pałaszujące mięcho - miały porę obiadową:)
OdpowiedzUsuńNapiszcie coś jak Wam w Dublinie się mieszka:)
Happy Easter!! bw
dziekujemy bardzo za zyczenia slubne i wielknocne i rowniez slemy swiateczne pozdrowienia!
Usuńdokladnie tak jak piszesz nie mozna miec wszystkiego. Irlandia jest swietna ale ma kilka "niedociagniec". jednym z nich jest np brak typowego lata:) odleglosc rowniez moze przeszkadzac, ale po roku spedzonym w toronto dystans z dublina do gdanska to dla nas teraz rzut beretem;]
o powrocie do dublina bedzie juz wkrotce bo sporo osob o to pyta a i czas najwyzyszy podgonic troche z tematem, bo na blogu jeszcze bozego narodzenia nie bylo, a tu juz wielkanoc za nami :D trza sie wziac do roboty!
i tego sobie i wam wszystkim zycze:)
My w Laois żyjemy sobie już troszkę i lot do Polski to czasem niezłe wyzwanie bo dojazd do Dublina na lotnisko to 2 godzinki autobusem + odprawa lot troche to trwa, a znajmi z Berlina np. zamawiają drivera i wygodnie za 20 euro są w domku na każde skinienie/pomysl/swieta, oj ciut im zazdroszczę:) Pozdro z Midlands 103 :)bw
OdpowiedzUsuńrzeczywiscie troche z tym ceregieli macie. a gdyby tak irlandia gdzies na morzu baltyckim byla, np. w sasiedztwie danii:)
Usuńno ale widac taki jej urok. dlatego jak sie nie ma co sie kocha, to sie kocha co sie ma :D
pozdrufka!
Rowniez zycze wszystkiego co najlepsze na nowej drodze zycia oraz sle zyczenia wielkanocne. Widze, ze sporo sie u was dzieje, jak zwykle :) Super sie czyta o waszych wyprawach, a jeszcze milej oglada sie fotki, ktore tu umieszczacie. Czekamy na dalsze relacje :) Pozdrowienia z pochmurnej polnocnej Anglii :)
OdpowiedzUsuńdzieki wielkie i na wzajem wielkanocnie pozdrawiamy. relacje wkrotce, bo czas leci wiec nie mozna sie obijac...
Usuńps. dobrze ze tylko pochmurna ta Anglia, a nie deszczowa :D
My do Niemiec lubimy jeździć na narty. Szczególnie, że na https://eski.pl/ znalazłam super kurort i w przyszłą zimę na pewno tam wrócimy. Moja rodzina jest bardzo podróżnicza stąd zamiłowanie do nart za granicą.
OdpowiedzUsuń