Mała A. jest już z nami 3 miesiące i tylko kwestią czasu było to, kiedy wspólnie z nami wyruszy w swoją pierwszą podróż. Zaskoczeniem raczej nie było to, że jako cel jej inauguracyjnej wycieczki wybierzemy Polskę, gdzie na powitanie brzdąca z niecierpliwością czekała cała rodzina. Postanowiliśmy jednak, że na ten wypad zamiast samolotem zabierzemy się samochodem. Stwierdziliśmy, że tym razem podróż z Irlandii do Polski będzie trochę inna od tych, których do tej pory odbyliśmy już całkiem sporo. Przede wszystkim chcieliśmy zabrać ze sobą Fuksa (zresztą mogłoby być ciężko znaleźć mu opiekunkę na 4 tygodnie), a także wykorzystać trochę urlopu na zobaczenie Normandii i zamków w dolinie Loary oraz odwiedzenie rodzinki w Berlinie. Dodatkową atrakcją miał być 20-godzinny rejs promem z Irlandii do Francji, gdyż nigdy wcześniej na tak długiej trasie pływaliśmy. Plan road tripa w teorii wyglądał obiecująco. Pozostała tylko jedna niewiadoma – Mała A.

Tak naprawdę pomysł na tą wycieczkę zrodził się już na kilka miesięcy przed przyjściem na świat Małej A. I choć od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że jazda samochodem z dzieckiem, i to taki kawał Europy, może być super przygodą, ale równie dobrze może zamienić się w nieustający dom nerwów na czterech kółkach, postanowiliśmy że jeśli nie przytrafią się jakieś niespodzianki, to nasz plan zrealizujemy. Na szczęście obyło się bez problemów, choć do samego wyjazdu pojawiały się różnego rodzaju wątpliwości. O to jak z tego typu wyjazdem poradzi sobie nasza mały podróżniczka, czy będzie chciała spać w nowych miejscach, jak zareaguje na nowych ludzi, jak na nią wpłynie zmiana „rutyny” i czy nie będzie jej drażnić monotonia jazdy. No i jak my poradzimy sobie z tym nowym wyzwaniem. Wszystko miało się wyjaśnić w praniu.

Podróż zaczęliśmy od rejsu promem Stenaline z Rosslare na południu Irlandii do Cherbourga we wschodniej Francji. Z naszej czwórki tylko Fuks wcześniej miał okazję pokonać tę trasę podczas przejazdu z kurierem w przeciwnym kierunku. Ze zrozumiałych przyczyn nie był w stanie jednak podzielić się z nami swoimi wrażeniami. Niestety nie mógł płynąć razem z nami w kajucie, ale za to w „specjalnym” pomieszczeniu towarzyszyło mu 7 innych psiaków, a my mogliśmy bez żadnych ograniczeń odwiedzać go i zabierać na spacery po wszystkich dostępnych pokładach. Chociaż w ten sposób mogliśmy mu uprzyjemnić rejs, bo trzeba przyznać, że pozostając sam w swojej klatce nie był zbytnio zachwycony. Natomiast jeśli chodzi o Małą A. to ten etap wycieczki zniosła nadspodziewanie dobrze. 3-miesięczne dzieci nie potrzebują zbyt wiele do szczęścia, ale mam wrażenie że bujanie statku dodatkowo wprawiło ją w błogi nastrój. Poza tym dostała własne łóżko więc mogła się rolować na wszystkie strony do woli (my z Agą tak jak niejednokrotnie za studenckich czasów ścisnęliśmy się na jednym, które było na tyle wąskie, że gdy jedno z nas chciało się przekręcić na drugą stronę to musieliśmy to robić jednocześnie).

Przeprawa promem była tylko rozgrzewką do 2,000 kilometrów jazdy z Francji do Polski. Tak jak wspomniałem wcześniej, żeby uprzyjemnić sobie tak długą przejażdżkę podzieliliśmy ją na kilka części (m.in. zwiedzanie plaż na których podczas II Wojny Światowej miała miejsce bitwa o Normandię oraz wizyta u rodzinki w Berlinie), dzięki czemu dziennie musieliśmy pokonywać jedynie 400-600km. Inna sprawa, że jadąc z dzieckiem, które jest karmione piersią, musieliśmy zjeżdżać na „tankowanie” za każdym razem, kiedy ono dawało nam znać – zazwyczaj dosyć jednoznacznie a przy okazji głośno. Takie regularne pit stopy co 1.5-2h były dobrą okazją do rozprostowania nóg i zaczerpnięcia świeżego powietrza, lecz znacznie wydłużały jazdę. Dlatego pokonanie 500 kilometrów, które zazwyczaj zajmuje 4-5 godzin, w naszym przypadku zabierało jakieś 6 do 7. Musimy jednak przyznać, że Mała A. zniosła podróż autostradami Francji, Belgii i Niemiec nadspodziewanie dobrze, dzięki czemu w samochodzie panował sielankowy nastrój, a my z Agą nie pozabijaliśmy się. Do czasu.

Parafrazując rodzimego polityka Leszka M., dziecko poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Mała bowiem ze zdwojoną siła przypomniała nam o sobie zaraz po wjeździe na polskie drogi. Do tej pory płynność jazdy autostradami oraz szum wydawany przez auto przy prędkościach powyżej 130km/h wpływały na nią kojąco. Natomiast szarpana jazda spowodowana licznymi radarami, światłami i ograniczeniami niezbyt przypadła jej do gustu. Zresztą ta nagła zmiana rytmu jazdy była drastyczna nie tylko dla Ani. Dość powiedzieć, że na odcinku 200km zatrzymywaliśmy się 5 razy, żeby uspokoić rozdrażnioną córeczkę, a przejechanie tego odcinka zajęło coś koło 4 godzin! Dodatkowo słońce tego dnia postanowiło nas powitać iście po polsku (czyli z grubej rury), co w samochodzie bez klimy nie jest aż tak mile widziane. W tych warunkach zawiodły nawet nasze wszystkie sprawdzone metody kojenia Małej A. Dobrze, że cel podróży był tuż za rogiem i ostatecznie doturlaliśmy się do domu, gdzie czekał na nas rodzinny komitet powitalny.
Tak naprawdę pomysł na tą wycieczkę zrodził się już na kilka miesięcy przed przyjściem na świat Małej A. I choć od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że jazda samochodem z dzieckiem, i to taki kawał Europy, może być super przygodą, ale równie dobrze może zamienić się w nieustający dom nerwów na czterech kółkach, postanowiliśmy że jeśli nie przytrafią się jakieś niespodzianki, to nasz plan zrealizujemy. Na szczęście obyło się bez problemów, choć do samego wyjazdu pojawiały się różnego rodzaju wątpliwości. O to jak z tego typu wyjazdem poradzi sobie nasza mały podróżniczka, czy będzie chciała spać w nowych miejscach, jak zareaguje na nowych ludzi, jak na nią wpłynie zmiana „rutyny” i czy nie będzie jej drażnić monotonia jazdy. No i jak my poradzimy sobie z tym nowym wyzwaniem. Wszystko miało się wyjaśnić w praniu.
Podróż zaczęliśmy od rejsu promem Stenaline z Rosslare na południu Irlandii do Cherbourga we wschodniej Francji. Z naszej czwórki tylko Fuks wcześniej miał okazję pokonać tę trasę podczas przejazdu z kurierem w przeciwnym kierunku. Ze zrozumiałych przyczyn nie był w stanie jednak podzielić się z nami swoimi wrażeniami. Niestety nie mógł płynąć razem z nami w kajucie, ale za to w „specjalnym” pomieszczeniu towarzyszyło mu 7 innych psiaków, a my mogliśmy bez żadnych ograniczeń odwiedzać go i zabierać na spacery po wszystkich dostępnych pokładach. Chociaż w ten sposób mogliśmy mu uprzyjemnić rejs, bo trzeba przyznać, że pozostając sam w swojej klatce nie był zbytnio zachwycony. Natomiast jeśli chodzi o Małą A. to ten etap wycieczki zniosła nadspodziewanie dobrze. 3-miesięczne dzieci nie potrzebują zbyt wiele do szczęścia, ale mam wrażenie że bujanie statku dodatkowo wprawiło ją w błogi nastrój. Poza tym dostała własne łóżko więc mogła się rolować na wszystkie strony do woli (my z Agą tak jak niejednokrotnie za studenckich czasów ścisnęliśmy się na jednym, które było na tyle wąskie, że gdy jedno z nas chciało się przekręcić na drugą stronę to musieliśmy to robić jednocześnie).
Towarzysze rejsowej niedoli.
Przeprawa promem była tylko rozgrzewką do 2,000 kilometrów jazdy z Francji do Polski. Tak jak wspomniałem wcześniej, żeby uprzyjemnić sobie tak długą przejażdżkę podzieliliśmy ją na kilka części (m.in. zwiedzanie plaż na których podczas II Wojny Światowej miała miejsce bitwa o Normandię oraz wizyta u rodzinki w Berlinie), dzięki czemu dziennie musieliśmy pokonywać jedynie 400-600km. Inna sprawa, że jadąc z dzieckiem, które jest karmione piersią, musieliśmy zjeżdżać na „tankowanie” za każdym razem, kiedy ono dawało nam znać – zazwyczaj dosyć jednoznacznie a przy okazji głośno. Takie regularne pit stopy co 1.5-2h były dobrą okazją do rozprostowania nóg i zaczerpnięcia świeżego powietrza, lecz znacznie wydłużały jazdę. Dlatego pokonanie 500 kilometrów, które zazwyczaj zajmuje 4-5 godzin, w naszym przypadku zabierało jakieś 6 do 7. Musimy jednak przyznać, że Mała A. zniosła podróż autostradami Francji, Belgii i Niemiec nadspodziewanie dobrze, dzięki czemu w samochodzie panował sielankowy nastrój, a my z Agą nie pozabijaliśmy się. Do czasu.
Drużyna L w drodze z Irlandii do Francji.
Parafrazując rodzimego polityka Leszka M., dziecko poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy. Mała bowiem ze zdwojoną siła przypomniała nam o sobie zaraz po wjeździe na polskie drogi. Do tej pory płynność jazdy autostradami oraz szum wydawany przez auto przy prędkościach powyżej 130km/h wpływały na nią kojąco. Natomiast szarpana jazda spowodowana licznymi radarami, światłami i ograniczeniami niezbyt przypadła jej do gustu. Zresztą ta nagła zmiana rytmu jazdy była drastyczna nie tylko dla Ani. Dość powiedzieć, że na odcinku 200km zatrzymywaliśmy się 5 razy, żeby uspokoić rozdrażnioną córeczkę, a przejechanie tego odcinka zajęło coś koło 4 godzin! Dodatkowo słońce tego dnia postanowiło nas powitać iście po polsku (czyli z grubej rury), co w samochodzie bez klimy nie jest aż tak mile widziane. W tych warunkach zawiodły nawet nasze wszystkie sprawdzone metody kojenia Małej A. Dobrze, że cel podróży był tuż za rogiem i ostatecznie doturlaliśmy się do domu, gdzie czekał na nas rodzinny komitet powitalny.
Okay Księżniczka Anna sprawdziła się w podroży
OdpowiedzUsuń.. a jak wypadła na salonach nad Loarą??
jak na małą damę przystało..ale o tym będzie więcej już wkrótce.
UsuńPodróżowanie z psem może być trudne, ale na pewno warto zabierać ze sobą swojego pupila. Wszędzie! Jak najbardziej za :)
OdpowiedzUsuńZawsze staramy się Fuksa zabierać z nami ale niestety podróżując poza Irlandię ograniczeniem są loty samolotem. Tym razem załapał się jednak na road tripa do Polski co wszystkim wyszło na dobre ;)
UsuńHeh, podróże z dziećmi, skąd ja to znam ;) Jedno jest pewne - nudy nie ma
OdpowiedzUsuńoj nie ma, nie ma. a z każdym miesiącem będzie tylko ciekawiej..
UsuńCzasem trzeba przecierpieć, żeby bardziej docenić cel podróży ;)
OdpowiedzUsuńUroki podróżowania z dzieckiem, raz na wozie, raz pod wozem, ale kiedyś to się będzie takie chwile dobrze wspominać :)
OdpowiedzUsuńi tej wersji będziemy się trzymać!
UsuńZawsze mogło być dłużej ;)
OdpowiedzUsuńbrrrr smutne to zdjęcie psów. Chyba cały czas bym siedziała przy tej klatce i głaskała
OdpowiedzUsuńFajnie, że udało się wam bez większych problemów pokonać taką drogę :)
OdpowiedzUsuńPozdrowionka dla was i malutkiej
Zwierzak to jeden z najlepszych kompanów podróży. Żałuję, że nie można go zabrać ze sobą na pokład samolotu :) Ale podróże samochodowe z psem także bardzo lubię i praktykuję od niedawna.
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńAkurat ja jeżdżę bez zwierzaka, ale również muszę przyznać, że lubię podróżować i to używając mojego samochodu. Jak dla mnie również świetnie sprawdziła się wiedza z https://kioskpolis.pl/winiety-gdzie-je-kupic-i-ile-kosztuja/#kotwica4 gdyż za granicą faktycznie należy wykupować winiety.
OdpowiedzUsuńW sumie ja jestem w Polsce i również tutaj uwielbiam spędzać czas wolny jak i całe wakacje. W szczególności najlepiej wypoczywa mi się w ośrodku https://lazurowybrzeg.pl/ i tym bardziej, że uwielbiam spędzać czas nad morzem.
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis! W tym roku razem z rodziną wybieramy się do Darłowa. Sprawdzone apartamenty tu https://apartamentydarlowko.pl/apartamenty/
OdpowiedzUsuńPolskie morze jest piękne zwłaszcza latem :)
Warto zwiedzać nasz kraj :)