Decyzja o szybszym opuszczeniu Cancun była chyba najlepszą jaką podjęliśmy podczas całej podróży. Ledwo wyjechaliśmy poza granice miasta, a na niebie pojawiło się rozpromienione słońce, które tylko utwierdziło nas w słuszności naszego wyboru. Playa del Carmen, kolorowa miejscowość na wybrzeżu Karaibskim, okazała się naszą ziemią obiecaną. Życzliwi ludzie, niezliczona liczba knajpek i restauracji z meksykańskimi przysmakami oraz innych miejsc, w których można spędzić ciekawie czas, a ponadto złote plaże z nieziemsko turkusową wodą, to obraz który na nas czekał tuż po przyjeździe. Meksyk w końcu był tym, czego oczekiwaliśmy przed przyjazdem tutaj.
Zanim dojechaliśmy do Playa del Carmen też było wesoło. W ogóle podróżowanie po Meksyku jakimikolwiek środkami innymi niż zorganizowane wycieczki przysparza wiele emocji. Nawet wypożyczenie samochodu, choć akurat z tej opcji nie korzystaliśmy, może sprawić, że dzięki lokalnej policji będzie to niezapomniana przygoda. Niestety czasem trochę kosztowna. My postanowiliśmy z transportu publicznego i dzięki temu przejażdżkę z Cancun do Playa del Carment zapamiętamy chyba do końca życia. Nie dość, że bus był nabity jak puszka z sardynkami, to jeszcze ułańska fantazja naszego kierowcy przebiła by najpewniej pomysły polskich kierowców. Aby przebić się przez korek korzystał chyba z wszystkich możliwych sposobów. Zaczął od jazdy poboczem, mimo że do dyspozycji była czteropasmowa jezdnia. Szybko jednak uskutecznił swoją metodę. Żeby wyminąć natrętnych naśladowców postanowił wykorzystać przyległe do pobocza parkingi, tereny niezagospodarowane, a nawet prywatne podjazdy przed domami. Choć pozostali pasażerowie byli kompletnie nie wzruszeni my czuliśmy się prawie jak na kolejce górskiej. Szalony kierowca przebił jednak wszystkich, kiedy na drodze ekspresowej zaczął cofać. Wszystko przez to, że nie zatrzymał się na przystanku na żądanie, a zbulwersowana pasażerka stwierdziła, że nie ma najmniejszego zamiaru chodzić po tak ruchliwej drodze. Driver nie myśląc długo wrzucił wsteczny i ku naszemu przerażeniu zaczął cofać się w okolice postoju. A my myśleliśmy, że takie cyrki to tylko na filmach.
W Playa del Carmen zatrzymaliśmy się w hotelu El Tukan (tani ale jary, dlatego gorąco polecamy), który był naszą bazą wypadową przez kolejny tydzień. Po dwumiesięcznym road tripie postanowiliśmy trochę zwolnić tempo, z związku z tym nasz pobyt w Meksyku trochę bardziej przypominał urlop niż wcześniejszą podróż. Sporo czasu spędziliśmy bycząc się na cudownych plażach i szwendając się po turystycznych okolicach. Trzeba przyznać, że taki moment relaksu był nam mocno potrzebny.
Ale to nie tak, że poza byczeniem się i przyswajaniem prostych zasad sjesty, nie robiliśmy nic innego. Udało nam się zmobilizować i pojechać do Tulum, gdzie mogliśmy podziwiać wyjątkowo malowniczo położone ruiny miasta Majów. Może nie tak wyjątkowe jak te w Chichen Itza, ale za to po skończeniu zwiedzania mogliśmy niezwłocznie udać się na sąsiadującą plażą, gdzie przez kilka godzin skakaliśmy w falach Morza Karaibskiego.
Byłe też trochę przyjemności dla podniebienia. W meksykańskich restauracjach bardzo łatwo trafić na rozmaite specjały, których nigdy się nie próbowało. Baa, nawet takie, o których się nigdy nie słyszało. Czasem można się przy tym nieźle uśmiać, tak jak to miało miejsce, kiedy razem z Agą wybraliśmy się na romantyczną kolację do knajpki położonej na plaży. Moja druga Połówka miała nieodpartą ochotę na danie z rybą. Zamówiła więc ciekawie wyglądającą potrawę o wdzięcznej nazwie ceviche. Ręka do góry, kto słyszał już kiedyś o czymś takim. Kiedy ta niecodzienna potrawa zawitała na naszym stole, ryba oraz towarzyszące jej ośmiorniczki i krewetki okazały się tak bardzo świeże, że aż surowe. Na szczęście kulinarna niespodzianka okazała się nie tylko zjadliwa, ale także całkiem smaczna.
Dodatkowo mieliśmy okazję poznać kilka interesujących osób. Najpierw, podczas wylegiwania się na plaży, zgadaliśmy się z bardzo pozytywnym Polakiem, który postanowił opuścić deszczowy Londyn i przenieść się na bardziej słoneczny Jukatan. Tym sposobem od niespełna roku korzysta z uroków Meksyku. Wybraliśmy się nawet razem na ucztę w lokalnej knajpce, którą poleciła dziewczyna Rafała - meksykanka z krwi i kości. Przy okazji wykorzystaliśmy jej obecność, aby poznać lokalne ciekawostki. I tak na przykład w Playa del Carmen alkohol w sklepach sprzedawany w niedziele jest tylko do godziny 12. Wzięło się to stąd, że miejscowi wydłużając sobie weekend w poniedziałek przychodzili do pracy jeszcze pijani albo nie pojawiali wcale. Ciekawe na ile skuteczne jest to rozwiązanie.
Druga, równie interesująca para, to dwójka Mormonów prosto ze stanu Utah. Mimo, że nigdy nie próbowali alkoholu, a słowo dziwka wywoływało u nich lekkie zgorszenie, byli bardzo rozrywkowi i całkiem przyjemnie spędziliśmy razem trochę czasu. Od nich z kolei dowiedzieliśmy się, że na przykład w ich rodzinnej miejscowości jest tylko jeden bar, gdzie można kupić alkohol, a żeby było śmieszniej nazywa się The One & Only (czyli Ten Jeden i Jedyny). To by zresztą wyjaśniało pustki na ulicach w Salt Lake City po godzinie 22, kiedy byliśmy tam przejazdem miesiąc temu.
Tak oto spędziliśmy wakacyjny tydzień w pięknych okolicznościach przyrody w Playa del Carmen. Było lekko, łatwo i bardzo przyjemnie. Mimo spowolnionych reakcji czuliśmy się wyśmienicie i szczerze mówiąc moglibyśmy, podobnie jak nasz polski kolega, zostać tu o wiele dłużej. Niestety czas było się powoli zbierać i ruszać w dalszą część podróży. Zanim jednak wyruszyliśmy na Florydę wybraliśmy się jeszcze w jedno, bardzo wyjątkowe miejsce położone na wybrzeżu karaibskim. Pozostało nam bowiem do spełnienia wielki marzenie. O tym gdzie się udaliśmy, co robiliśmy i czyje marzenie urzeczywistnialiśmy dopiero w następnym odcinku. Mam nadzieję, że wytrzymacie.
PS. I jeszcze na deser kilka fotek z wielobarwnego prosto z Meksyku, które powinny choć trochę was rozgrzać w te zimowe dni.
Zanim dojechaliśmy do Playa del Carmen też było wesoło. W ogóle podróżowanie po Meksyku jakimikolwiek środkami innymi niż zorganizowane wycieczki przysparza wiele emocji. Nawet wypożyczenie samochodu, choć akurat z tej opcji nie korzystaliśmy, może sprawić, że dzięki lokalnej policji będzie to niezapomniana przygoda. Niestety czasem trochę kosztowna. My postanowiliśmy z transportu publicznego i dzięki temu przejażdżkę z Cancun do Playa del Carment zapamiętamy chyba do końca życia. Nie dość, że bus był nabity jak puszka z sardynkami, to jeszcze ułańska fantazja naszego kierowcy przebiła by najpewniej pomysły polskich kierowców. Aby przebić się przez korek korzystał chyba z wszystkich możliwych sposobów. Zaczął od jazdy poboczem, mimo że do dyspozycji była czteropasmowa jezdnia. Szybko jednak uskutecznił swoją metodę. Żeby wyminąć natrętnych naśladowców postanowił wykorzystać przyległe do pobocza parkingi, tereny niezagospodarowane, a nawet prywatne podjazdy przed domami. Choć pozostali pasażerowie byli kompletnie nie wzruszeni my czuliśmy się prawie jak na kolejce górskiej. Szalony kierowca przebił jednak wszystkich, kiedy na drodze ekspresowej zaczął cofać. Wszystko przez to, że nie zatrzymał się na przystanku na żądanie, a zbulwersowana pasażerka stwierdziła, że nie ma najmniejszego zamiaru chodzić po tak ruchliwej drodze. Driver nie myśląc długo wrzucił wsteczny i ku naszemu przerażeniu zaczął cofać się w okolice postoju. A my myśleliśmy, że takie cyrki to tylko na filmach.
Nawet takim busikiem meksykanie potrafią wywiać numery zapierające dech w piersi.
Choć tutaj tego nie widać była nas 19 w środku, a powinno.......14:)
W Playa del Carmen zatrzymaliśmy się w hotelu El Tukan (tani ale jary, dlatego gorąco polecamy), który był naszą bazą wypadową przez kolejny tydzień. Po dwumiesięcznym road tripie postanowiliśmy trochę zwolnić tempo, z związku z tym nasz pobyt w Meksyku trochę bardziej przypominał urlop niż wcześniejszą podróż. Sporo czasu spędziliśmy bycząc się na cudownych plażach i szwendając się po turystycznych okolicach. Trzeba przyznać, że taki moment relaksu był nam mocno potrzebny.
Wakacje jak z katalogu biura podróży.
Po tygodniu wyglądaliśmy prawie jak rodowici meksykanie.
Meksykańskie pamiątki na każdą okazję.
Tak można codziennie ładować akumulatory.
Ale to nie tak, że poza byczeniem się i przyswajaniem prostych zasad sjesty, nie robiliśmy nic innego. Udało nam się zmobilizować i pojechać do Tulum, gdzie mogliśmy podziwiać wyjątkowo malowniczo położone ruiny miasta Majów. Może nie tak wyjątkowe jak te w Chichen Itza, ale za to po skończeniu zwiedzania mogliśmy niezwłocznie udać się na sąsiadującą plażą, gdzie przez kilka godzin skakaliśmy w falach Morza Karaibskiego.
Tulum - ruiny miasta majów położone na 12-metrowym klifie Morza Karaibskiego.
Wyrośnięte iguany to stały element lokalnego krajobrazu.
Niebiańska plaża dla zwykłych grzeszników.
Byłe też trochę przyjemności dla podniebienia. W meksykańskich restauracjach bardzo łatwo trafić na rozmaite specjały, których nigdy się nie próbowało. Baa, nawet takie, o których się nigdy nie słyszało. Czasem można się przy tym nieźle uśmiać, tak jak to miało miejsce, kiedy razem z Agą wybraliśmy się na romantyczną kolację do knajpki położonej na plaży. Moja druga Połówka miała nieodpartą ochotę na danie z rybą. Zamówiła więc ciekawie wyglądającą potrawę o wdzięcznej nazwie ceviche. Ręka do góry, kto słyszał już kiedyś o czymś takim. Kiedy ta niecodzienna potrawa zawitała na naszym stole, ryba oraz towarzyszące jej ośmiorniczki i krewetki okazały się tak bardzo świeże, że aż surowe. Na szczęście kulinarna niespodzianka okazała się nie tylko zjadliwa, ale także całkiem smaczna.
Ceviche - palce lizać:)
Wypieczony chleb prosto z meksykańskiego pieca.
Tortille i tacos popularnością biją na łeb pozostałe dania.
Dodatkowo mieliśmy okazję poznać kilka interesujących osób. Najpierw, podczas wylegiwania się na plaży, zgadaliśmy się z bardzo pozytywnym Polakiem, który postanowił opuścić deszczowy Londyn i przenieść się na bardziej słoneczny Jukatan. Tym sposobem od niespełna roku korzysta z uroków Meksyku. Wybraliśmy się nawet razem na ucztę w lokalnej knajpce, którą poleciła dziewczyna Rafała - meksykanka z krwi i kości. Przy okazji wykorzystaliśmy jej obecność, aby poznać lokalne ciekawostki. I tak na przykład w Playa del Carmen alkohol w sklepach sprzedawany w niedziele jest tylko do godziny 12. Wzięło się to stąd, że miejscowi wydłużając sobie weekend w poniedziałek przychodzili do pracy jeszcze pijani albo nie pojawiali wcale. Ciekawe na ile skuteczne jest to rozwiązanie.
Polsko-Meksykańskie klimaty.
Winni zarzucanych im czynów.
Druga, równie interesująca para, to dwójka Mormonów prosto ze stanu Utah. Mimo, że nigdy nie próbowali alkoholu, a słowo dziwka wywoływało u nich lekkie zgorszenie, byli bardzo rozrywkowi i całkiem przyjemnie spędziliśmy razem trochę czasu. Od nich z kolei dowiedzieliśmy się, że na przykład w ich rodzinnej miejscowości jest tylko jeden bar, gdzie można kupić alkohol, a żeby było śmieszniej nazywa się The One & Only (czyli Ten Jeden i Jedyny). To by zresztą wyjaśniało pustki na ulicach w Salt Lake City po godzinie 22, kiedy byliśmy tam przejazdem miesiąc temu.
Z Mormonami za pan brat.
Tak oto spędziliśmy wakacyjny tydzień w pięknych okolicznościach przyrody w Playa del Carmen. Było lekko, łatwo i bardzo przyjemnie. Mimo spowolnionych reakcji czuliśmy się wyśmienicie i szczerze mówiąc moglibyśmy, podobnie jak nasz polski kolega, zostać tu o wiele dłużej. Niestety czas było się powoli zbierać i ruszać w dalszą część podróży. Zanim jednak wyruszyliśmy na Florydę wybraliśmy się jeszcze w jedno, bardzo wyjątkowe miejsce położone na wybrzeżu karaibskim. Pozostało nam bowiem do spełnienia wielki marzenie. O tym gdzie się udaliśmy, co robiliśmy i czyje marzenie urzeczywistnialiśmy dopiero w następnym odcinku. Mam nadzieję, że wytrzymacie.
PS. I jeszcze na deser kilka fotek z wielobarwnego prosto z Meksyku, które powinny choć trochę was rozgrzać w te zimowe dni.
Playa del Carmen
Czasami aby łapać ryby wcale nie jest potrzebna wędka.
Byle do sjesty.
Ratownik w Meksyku - praca marzeń.
I co cieplej?
(autor: Daniel Leśniewski)
W Indiach do takiego busa (chociaż tak ładnych i nowych tam nie uświadczysz) wpakowałoby się ze 25 osób i jeszcze z 10 na dach:) Polecam na następną podróż marzeń:)
OdpowiedzUsuńpolecasz Indie czy podroz przejazdzke busem:)
OdpowiedzUsuńale fakt, o Indiach slyszalem/czytalem wiele ciekawych historii. w pamieci mam chocby zdjecie 5 osob na motocyklu. fantazja 10/10...
Z całego serca polecam wyprawę do Indii, tym bardziej, że nie rujnuje portfela, a przewraca Ci świat do góry nogami. To jest podróż, która wszystko we mnie zmieniła. To jak patrzysz na swoje życie, na innych, jak postrzegasz Polskę, co rozumiesz pod pojęciem "biedny". Nawet powietrze zaczyna pachnieć inaczej. Jest to hardcore w czystej postaci, szczególnie na samym początku. Nie można się z wieloma rzeczami pogodzić, człowiek się szarpie ze swoimi przekonaniami, przyzwyczajeniami, ze wszystkim. Ale nie ma dnia, żebym nie zatęskniła i nie myślała o powrocie. Tu się zaczynają nasze wpisy z Indii i od razu masz fotkę klasycznego środka transportu:) http://not-bornintheusa.blogspot.com/2010/08/indie-retrospekcja_24.html Jak znajdziesz chwilę, to chociaż sobie fotki przeleć:) https://plus.google.com/photos/109256852352077689832/albums/5407792087360597425
OdpowiedzUsuńbardzo konkretna rekomendacja i nie powiem zaintrygowalas mnie do przeczytania wpisow z waszej podrozy. cos tam slyszalem i czytalem o Indiach ale przezyc to samemu to zupelnie inne doswiadczenie. kto wie moze po lekturze ralacji tez sie tam wybierzamy. dzieki za linki!
OdpowiedzUsuń